To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
244 pływać będąc uwiązany do szczupaka. Szczupak natychmiast wciągnie mnie w głąb. Trzeba będzie trzymać się kurczowo łodzi, dosłownie ostatniej deski ratunku. Przypomniał mi sią mój nóż. Niestety, leżał na przodzie canoe, poza zasięgiem ręki. Liczyłem na znużenie szczupaka. Nie ciągnął już tak uporczywie, czasami odczuwałem zluźniony nacisk sznurka. Lecz najdrobniejszy mój ruch powodował natychmiast rozpętanie burzy i ostre zrywy. Szczupak, wciąż silny, czuwał. Gdy tak z niepokojem rozmyślałem, że wypadnie jeszcze wlec się dobre dwa kilometry do przeciwległego brzegu, z możliwością wszelkich niespodzianek po drodze, przyszedł nagle ratunek ze strony, o której nie powinienem był zapomnieć. Za strony naszego obozu. John i Lisim zauważyli moje niezwykłe ruchy, spuścili swoją łódź na wodę i oto usłyszałem warkot motoru. Przygoda, w której zdobyłem wątpliwej wartości laury, miała happy end: wspólnie wyciągnęliśmy z wody szczupaka. Ważył blisko dwadzieścia funtów. Pewnego wieczoru, o zachodzie słońca, płynąłem ze Stanisła-wem przez jezioro leżące na południu, niedaleko obozu między naszym półwyspem a ostojami łosi. Z przodu canoe wio-sło-wałem ja, z tyłu towarzysz. Zachowywaliśmy zupełne milczenie, bo w pobliżu mogła stać zwierzyna. Nagle poderwałem się przerażony, wstrząśnięty do szpiku: tuż za raną rozległ się straszliwy plusk, jak gdyby ktoś całe drzewo z hukiem cisnął do wody. Odwracając się widziałem ostatnim mgnieniem blisko Stanisława zanurzający się ogon potwornie wielkiego szczur paka. Wyskoczył z wody, rozhukany zucirwalec, jakby w zamiarze rzucenia się na Stanisława, a przynajmniej chwycenia •wiosła. Nie chwycił, za to rzetelnie opryskał towarzysza i znikł. Od tego czasu jezioro nazwaliśmy Jeziorem Śmiałego Szczupaka. 245 na i. iiic<_n saun uMua>)iui juuiauu. uiamaiaw ^aiiu^ai tan* pewnego razu spinning i natychmiast tęga ryba porwała błyszczkę. Niestety, po kiłku szarpnięciach uwolniła się. W oczach Stanisława osłupienie. — Co to było? — zawołał zaskoczony. — Czy nie szczupak? — spytałem. — Szarpnęło jak czart... Chyba nie szczupak! Siłą przyzwyczajenia zarzucił jeszcze raz w to samo miejsce i zaledwie pociągnął linę, raptownie zawołał stłumionym głosem, że jest! Równocześnie sznur wędki, napięty jak struna, ostro uciekał w bok. Stanisław z wysiłkiem pośpiesznie wkręcał rolkę. Po chwili ustał. — Znowu uciekło! — stwierdził melancholijnie z bezradną miną i zgaszony odłożył wędkę na canoe. — Do trzech razy sztuka! — żartowałem. — Może jeszcze raz weźmie? Tym razem ja ująłem wędkę i sceptycznie uśmiechając się rzuciłem błyszczkę do wody. W istocie: wzięło. I to zaraz. Bardzo gwałtowne targnięcie i potem szalony, wściekły opór. Dociągnąłem szamoczącą się rybę tuż pod powierzchnię wody i widać już było migotanie jasnego ciała, gdy zdobycz ponownie się wyrwała z haka, a błyszczka ze świstem wyskoczyła w powietrze. — To nie szczupak! — oświadczył towarzysz stanowczo. — I to wciąż ta sama bestia! — Że jej nic nie odstrasza! — dziwiłem się. — Przecież musiała poczuć ostry hak!... Widziałem po twarzy Stanisława, że najchętniej przeżegnałby się wobec tak niesamowitej hecy. Z ponurą zawziętością chwycił wędkę i jeszcze raz zarzucił ją do wody. Tym razem nic. Ryba widocznie opamiętała się i uciekła. Stanisław wyciągnął błyszczkę z wody i próbował od nowa to tu, to tam. Głębina była martwa. 246 zwrócił do mnie twarz i nieswoim głosem: —- Wzięła! —¦ Ta sama? Nie odpowiedział, tylko kiwnął głową, że ta sama. Ostrożnie, z całym spokojem, nie śpiesząc się zakręcał sznur na rolkę. Ryba w głębinie wyrywała się na wszystkie strony, walczyła z furią i twardością. Stanisław musiał dobywać siły, by ją cal po calu przybliżyć do canoe. Wreszcie miał ją tuż pod burtą. Złapałem ją za łeb i wspólnymi siłami wyciągnęliśmy zdobycz do łodzi. — Giey trout! — zawołał Stanisław uradowany. — Szaiy pstrągi Ryba zwana tu także salmon trout, pstrągiem łososiowym, była koloru srebrnego z białymi cętkami. Nasza nie ważyła chyba sześciu kilogramów, więc ryba stosunkowo niewielka, ale z jaką zapalczywośóą się broniła! W zatoce łowiliśmy jeszcze przez dobry kwadrans; nic nie wzięło. Więc był tutaj zapewne tylko ten jeden pstrąg. Cztery razy pod rząd, niezrażony bólem rany od haka, rzucał się na przynętę! Powierzchnia wody była jak kurtyna zasłaniająca tajemniczy świat. W tym świecie roztaczała się woda i żyły szczupaki. Ludzkość poznała chemię i fizykę wody, lecz nie wyszła poza doświadczenia naszych pięciu zmysłów. Nie wniknęliśmy głębiej. A życia szczupaków nie objęliśmy nawet i tym doświadczeniem. Szczupaki miały zwyczaje osobliwe; mało co o nich wiedzieliśmy. Chodów ich i odruchów nie znaliśmy, ich instynkt był dla nas mroczną dziedziną. Czasem tylko, przypadkiem, zabłysła iskierka, mrok na chwilę się rozjaśnił, człowiek, zaskoczony, ujrzał nagle jedno zadziwiające ogniwo. Ale tylko jedno. Inne pozostały nadal cieniem, wielką zagadką. Którejś nocy wiosłowałem w towarzystwie Lisima. Na niebie była pełnia, na jeziorach cisza; powierzchnia wody srebrzyła się pasmem księżycowych iskier, nie było prawie żadne- 247 nam płynąć przez mieliznę. Na przestrzeni przeszło stu kr6kóvr™^ł woda nie sięgała wyżej kolan. Wznosiła się tu jakaś piaszczy- I sta wyspa podwodna, otoczona zewsząd znaczną głębiną