To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Jak to znosił Sam? - spytał Frank. Westchnęła. - Jeszcze kilka lat temu by to wyśmiał, co najwyżej droczył się z nią na ten temat. Ale teraz ją tym zadręczał. Oskarżał ją o to, że prowokuje mężczyzn, a potem się z nimi spotyka. - Niektóre kobiety poddane takiej presji szukałyby pomocy innego mężczyzny, przyjaciela. Frank patrzył, jak Jamie zaciska zęby. - Julie traktowała małżeństwo poważnie. Kochała męża. Jak się okazało, tak bardzo, że w końcu padła jego ofiarą. Jeżeli chcecie odwrócić teraz kota ogonem i zrobić z niej tandetną... - Pani Melbourne - Frank uniósł rękę - żeby zamknąć tę sprawę, musimy odbyć przesłuchanie. Musimy złożyć wszystkie kawałki układanki. - Sprawa jest prosta. Kariera Julie pięła się szybko do góry, a jego zaczęła się chwiać. Im bardziej się chwiała, tym częściej sięgał po narkotyki. Wiosną siostra dzwoniła w nocy na policję, bo zaatakował ją w pokoju córki. Bała się o Liv. - Potem wniosła o rozwód. - To była dla niej trudna decyzja. Chciała, żeby Sam zaczął szukać pomocy i uznała, że separacja nim potrząśnie. Nade wszystko starała się chronić córkę. Sam zaczął się zachowywać w niezrównoważony sposób. - Czy otworzyłaby mu drzwi wczoraj w nocy, gdyby był pod wpływem narkotyków? - Widocznie otworzyła. Mimo wszystko kochała Sama i wierzyła, że jeśli tylko uwolni się od narkotyków, to wrócą do siebie. - Czy pani zdaniem Sam Tanner byłby zdolny zabić pani siostrę? - Człowiek, za którego wyszła za mąż, był gotów skoczyć dla niej pod pociąg. Jednakże ten, którego trzymacie teraz w areszcie, mógł się posunąć do wszystkiego - oczy Jamie zapalały nienawiścią. - Pani Melbourne - przerwał jej Frank - bardzo by nam pomogło, gdybyśmy mogli porozmawiać z Olivią. - Ma cztery lata. - Tyle już wiem. Nie chciałbym denerwować dziecka, ale była świadkiem. Musimy ją przepytać, co widziała i słyszała. - Jak pan może mnie prosić, żebym kazała jej o tym mówić? - Wszystko i tak ma w głowie. Cokolwiek widziała lub słyszała. Zna mnie z wczorajszej nocy. Będę delikatny. - O Boże! - Jamie starała się zachować trzeźwość umysłu. - Muszę przy tym być. Będę przy niej, a jeśli uznam, że ma już dość, poproszę, żeby pan przerwał. - Rozumiem. Na pewno będzie się lepiej czuła w pani obecności. Daję słowo... że będę miał na uwadze jej dobro. Jamie poprowadziła ich schodami. Uchyliła drzwi do sypialni, zobaczyła rodziców siedzących na podłodze z Olivią, pochylonych nad układanką. - Mamo, pozwól na chwilę. Wyszła drobna kobieta z szatynowymi, rozjaśnionymi słońcem włosami i niebieskimi oczami. Przypuszczalnie po pięćdziesiątce. Zapewne wyglądałaby młodziej, gdyby nie przygniatał jej taki smutek. - To moja matka, Valerie MacBride - przedstawiła ją Jamie. - Mamo, to są ci inspektorzy, którzy... muszą porozmawiać z Liv. - O nie - Val zamknęła za sobą drzwi. - Nie zgadzam się, to jeszcze dziecko. - Pani MacBride... Ale Val przerwała Frankowi. - Dlaczegoście jej nie ochronili? Dlaczego nie powstrzymaliście tego łotra i mordercy? Zakryła twarz rękami i rozszlochała się. - Proszę tu zaczekać - mruknęła Jamie i objęła matkę. - Chodź, mamo. Położysz się. No chodź. Jamie wróciła blada. Widać było, że też płakała. - Niech to już będzie za nami. Otworzyła drzwi. Na podłodze siedział po turecku starszy mężczyzna. Miał złoto-srebrne włosy, bursztynowe oczy, które odziedziczyła po nim młodsza z bliźniaczek, otoczone wachlarzami zmarszczek, głęboko osadzone pod ciemnymi brwiami. - Tato - Jamie zdobyła się na uśmiech. - To są panowie z policji, inspektor Brady i inspektor Harmon. Mój ojciec, Rob MacBride. Rob wstał. - O co chodzi, Jamie? - Muszą chwilę porozmawiać z Liv - złapała go za rękę, żeby ubiec jego sprzeciw. - Muszą - powtórzyła - proszę cię, tato. Mama jest roztrzęsiona. Poszła się położyć w twoim pokoju. Ja tu zostanę. Będę z Liv przez cały czas. Proszę cię, zajmij się mamą. Pochylił się, wspierając na moment czoło na jej ramieniu. - Pójdę i porozmawiam z matką. - Idziesz już, dziadku? Nie dokończyliśmy układanki. Obejrzał się, przełykając łzy. - Zaraz wrócę, kochanie. Olivia spojrzała na Franka. Wiedziała, kto to jest. Ten policjant z długimi rękami i zielonymi oczami. Twarz miał zmęczoną i dziwnie smutną. - Cześć, Liv - Frank przykucnął. - Pamiętasz mnie? Pokiwała głową. Wsadziła kciuk do buzi i tak mówiła. - Przegoniłeś potwora. Znajdziesz moją mamę? Musiała iść do nieba i na pewno tam się zgubiła. Znajdziesz mi ją? Frank usiadł na podłodze. - Niestety, nie potrafię. Łzy wezbrały w oczach dziewczynki. Ugodziły Franka w serce jak lśniące sztylety. - Dlatego, że jest gwiazdą? A gwiazdy muszą być w niebie? - Czasem, jeżeli szczęście nam sprzyja, niektóre gwiazdy mogą być z nami przez jakiś czas. A kiedy muszą wracać, robi nam się smutno. Smutek to nic złego. Wiesz, że gwiazdy są w niebie nawet za dnia? - Ale ich nie widać. - To nic, ale tam są. I widzą nas. Twoja mama zawsze tam będzie i będzie cię stamtąd pilnowała. Olivia podniosła Kermita, którego przyniosła sobie z domu. - On je robaki. - Same czy z syropem czekoladowym? Oczy aż jej rozbłysły. - Ja lubię wszystko z syropem czekoladowym. Masz córeczkę? - Nie, ale mam synka, który jadł kiedyś robaki. Roześmiała się. - Na pewno nie. - Żebyś wiedziała, że jadł. Aż się bałem, że cały zzielenieje i zacznie skakać - Frank podniósł jeden kawałek układanki, włożył go na miejsce. - Lubię układanki. Dlatego zostałem policjantem. Przez cały czas zajmujemy się takimi układankami. - To jest Kopciuszek na balu. Ma taką śliczną suknię. - Czasem układam takie układanki w głowie, ale ktoś musi mi pomóc przy kawałkach, żeby ułożyły mi się w obrazek