To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Marlon Brando jest doskonały. Kawa Nesca jest doskonała. Szkocka whisky jest doskonała. Japoński robotnik jest doskonały. Rosyjski kawior i holenderskie tulipany są doskonałe. Ale najdoskonalsze jest samobójstwo. Pierwsze samobójstwo miałam w roku 1953. Kilkadziesiąt pastylek — dawka zbyt duża, żołądek odrzucił ją jak wydawca, który odrzuca pierwsze arcydzieło; straciłam wielki sen. Zamknęli moje ciało w domu bez klamek i poddali elektrowstrząsom, z których najgorsza była matka. Nie miała do mnie pretensji, pytając nieustannie, z cierpiętniczym wyrazem twarzy, czy mam do niej żal. Tak, mam do ciebie żal o to, że nie jestem moim bratem. Mam do ciebie żal, że Leonardo był mężczyzną, i że Einstein nie był kobietą i Szekspir i Arystoteles. I Kopernik i Pascal i Pasteur i Dostojewski i Awicenna i Rembrandt i Napoleon i Newton i Goethe! Mam do ciebie żal, że nic naprawdę wielkiego nie powstało bez klucza, który stanowi penis do bram nieśmiertelności, a ja jestem nieuleczalną, przesadnie ambitną prowincjuszką, która nawet nie potrafi być kobietą, a tym bardziej jedną z tych miłosnych wampirzyc, dzięki którym jest prawdą, że chociaż kobiety są mniej inteligentne, to mężczyźni są głupsi, gdyż stają się marionetkami. Już wiem, że nigdy nie dostanę Nobla, ale dojrzałam i nie to mnie porusza, tylko moje wargi. Mam usta pachnące jak wiśnie, czerwone i wykrojone w kształt, który winien budzić namiętności; usta, z których mogę być dumna. I nikt ich nie całuje. Przyjaźń jest tym kwiatem, którego nie potrafiłam wyhodować (rozumiała mnie tylko Ania Sexton, ponieważ ona tak samo widzi Boga w samobójstwie). Zawsze czułam się obco wśród kobiet, które mają orgazm na każde życzenie, lecz nie zazdrościłam im tego — zazdrościłam im podróży z bogatymi mężczyznami, których stać na drogie hotele w każdym zakątku świata. Okradałam je ze wspomnień, widząc siebie na tropikalnych wyspach i pośród starożytnych posągów Grecji, Macedonii i Rzymu, pozującą do zdjęć, albo na Placu Czerwonym, z soborem Wasyla Błażennego w tle, którego budowniczych oślepił Iwan Groźny, żeby nie mogli skopiować cudu, lecz jeden z nich odzyskał wzrok, uciekł do Szaha Dżahana i wzniósł mauzoleum dla zmarłej pani Mumtaz Mahal — — — — — — — z lazurytów Afganistanu, — — — — — — — z marmurów Radżastanu, — — — — — — — z agatów Jemenu, — — — — — — — z turkusów Tybetu, — — — — — — — z malachitów Rosji, — — — — — — — z chińskich kryształów — — — — — — — z muszli i pereł Oceanu Indyjskiego. A potem Szah Dżahan uciął mu ręce, żeby nie mógł skopiować cudu... Zamiast tego mam zdjęcie z zegarem rozstrzępionym przez wiatr i wmurowanym w ścianę płaczu, białą jak moje figi, na których wyhaftowałam czerwonego łabędzia — pamiątkę po mojej inicjacji seksualnej. Należę do kobiet, które gaszą światło przed wejściem do łóżka i nie umiem być wyuzdaną. Ale kiedy zapadam w ciemność, gwałci mnie pluton czarnych G.I. Wtedy uśmiech pojawia się na moich śpiących wargach. Pisałam wiersze jako dziecko i uczyniłam z nich mój zawód mając siedemnaście lat. Każda wydrukowana zwrotka, nagroda i stypendium potęgowały blask skrzydeł, którymi wzbijałam się do nieba zwycięskich aniołów. Na ekskluzywnych parties serwowano odurzające drinki, po których tłumaczyłam Bogu lekko zamroczona: — Nie chcę się bratać z głupotą, nędzą i brudem, Panie, bo ich nie zawiniłam; wolę ludzi kąpiących się dwa razy dziennie i prawiących mi komplementy, których rzucę sobie do stóp. Obca mi jest, mój Boże, pogarda dla elitarności, zwana inaczej modą na egalitaryzm, która niweluje ambicję i pychę; wolność i równość zbratane stanowią absurd, albowiem wolność oznacza prawo do biegu po laur, którego zaprogramowana równość nie uznaje. Ty wiesz, wyłącznie pierwsi zgarniają nieśmiertelność... Trzeźwiałam słysząc własny strach, wydawało mi się, iż moje skrzydła pomyliły drogę. Wokoło smutne ptaki mokły od ulewy i nie było laurowych gajów obiecanych przez próżność. Brodziłam bezwiednie w gąszczu Nieśmiertelników (są to rośliny należące do gatunku suchokwiatów, z których robi się wieńce nagrobne, gdyż zachowują wygląd świeżych bardzo długo po śmierci). Połknęłam pięćdziesiąt pastylek z łatwością, jakiej nie można osiągnąć przy pisaniu jednej strofy wiersza. Jak samotna kolumna na brzegu Śródziemnego Morza, które podobno dlatego ma taki cudowny błękit, że jest ubogie w pokarm dla ryb oraz w inne formy morskiego życia — — czytam. Tu, w Londynie, można tylko czytać między czterema nagimi ścianami, z dala od ludzi, gdy pisanie nie idzie tak jakby się chciało, albo myśleć o śmierci i nic więcej. Otwarłam „Los" Conrada, który znał marynarską duszę; chciałam ją poznać, by zrozumieć moją pierwszą miłość. Joseph Conrad, jak mój ojciec, pochodził z Polski, lecz został cudzoziemcem. Okazał się gliną robiącym zdjęcia (dwa profile i en face) do kartoteki przeznaczeń. Znalazłam na jednej ze stron mój portret w więziennym pasiaku: „A co do kobiet, to wiedzą one dobrze, że ich wołanie o warunki, w któ- rych mogłyby się stać tym, czym nie mogą być, ma równie mało sensu, jak gdyby cała ludzkość zaczęła dążyć do zdobycia nieśmiertelności na tym świecie, gdzie śmierć jest warunkiem życia"*. Nigdy już nie tknę książki napisanej przez mężczyznę; sama jestem książką, stworzyłam siebie. Dopiszę tylko słowo koniec. Mężczyzną, który obudził serce mego serca, był marynarz siedzący przed knajpą. W jego pasiastej koszulce pękały mięśnie, a posrebrzana harmonijka w zębach śpiewała melodię w sam raz dla mojej wrażliwości. Pamiętam złote loki, które spowijały twarz wikinga, bladą i nieobecną, jakby ciosaną toporem w skamieniałych cedrach, z niebieskimi oczami, w których było marzenie. Pragnęłam je spełnić, lecz spostrzegłam, że on nie ma nóg i porusza się na desce uzbrojonej w maleńkie kółka, które mnie wygnały. W lutym 1956 poznałam Teda Hughesa. Wzięliśmy ślub po kryjomu, między dwoma wierszami przynoszącymi Tedowi pieniądze i sławę. W roku 1957 napisałam do matki: „Małżeństwo jest bajką". W roku 1958 napisałam do matki: „Ted jest aniołem". W roku 1959 napisałam do matki: .Jestem w siódmym niebie". W roku 1960 nagraliśmy z Tedem audycję radiową pt