To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ilekroć spojrzała na elegancką czarną trumnę, szczękała zębami. Bezgłośnie przemawiała do ojca. To jeszcze nie koniec, tato. Jeszcze nie. Kocham cię. Nadal cię kocham. Lecz zza grobu nie nadchodziła pocieszająca odpowiedź. Cal siedział u boku Paige. Po uroczystości zebrani gromadzili się wokół nich, mało kto składał kondolencje Susannah. Ludzie, których znała od lat, udawali, że jej nie znają, tak, jakby łamiąc zasady, zdradziła ich wszystkich. W drodze na cmentarz usłyszała komentarz jednego z żałobników: — Nie, nie rodzona córka, skądże. Adoptowana. — Ostatnie słowo wypowiedziano jadowicie, gorzko. Mitch także to usłyszał. Wziął ją za rękę. Modlitwa przy grobie okazała się na szczęście bardzo krótka. Mitch prowadził ją z powrotem do samochodu, gdy podszedł do nich Cal. — Susannah? Nie rozmawiali od roku. W jego niegdyś pełnych dumy oczach płonęła nienawiść. Czy to z nim chciała kiedyś spędzić życie? — Mam nadzieję, że jesteś zadowolona — syknął. — Zabiłaś go, wiesz o tym. Po tym, jak odeszłaś, bardzo się zmienił. 210 Poczuła się, jakby wymierzył jej cios w żołądek. Mitch zesztywniał, zrobił krok w stronę Cala. - Daj jej spokój, Theroux - rzucił ostrzegawczo. Czyjaś dłoń na ramieniu wyrwała Susannah z rozpaczy — dotyk delikatny jak muśnięcie motyla. Odwróciła się do siostry. Paige, miłośniczka obcisłych dżinsów i rozkołysanych bioder, miała na sobie skromną czarną sukienkę, a na szyi perłową kolię Kay. Jej siostra, która machała włosami do wtóru ostrego rocka, wyglądała jak poważna matrona. Susannah czekała na ostre słowa także od niej, lecz Paige unikała jej wzroku. - Chodźmy, Paige — Cal zacisnął usta w wąską kreskę. — Nie musisz znosić jej obecności. Mitch odwiózł ją do domu i zaproponował, że wejdzie na górę, podziękowała jednak grzecznie, czując, że lada moment straci panowanie nad sobą. Zanim wysiadła, pocałowała go w policzek. - Dziękuję — szepnęła. — Bardzo ci dziękuję. W mieszkaniu cicho grało radio. Spodziewała się zastać Sama, tymczasem to Angela zmywała w kuchni naczynia. Odłożyła mokry talerz na jej widok i otworzyła ramiona. - Biedactwo. Coś w Susannah pękło. Podbiegła do niej jak trzylatka z rozbitym kolanem. Płakała z całego serca, a Angela gładziła ją po głowie i mruczała: - Wiem, kochanie, wiem. Ciekło jej z nosa, łzy kapały na bluzkę Angeli. Miała wrażenie, że jej ciało należy do kogoś innego. Gdzie się podziała kobieta, która nigdy nie płacze? - Mój ojciec nie żyje - powiedziała. - Już nigdy go nie zobaczę. - Wiem, skarbie. - Nie zdążyłam... nie zdążyłam się z nim pożegnać. Nie prosiłam o wybaczenie. - Ale chciałaś, skarbie. - Nie myślałam, że umrze. Nigdy. Był jak Bóg. Angela posadził ją na kanapie w saloniku. Tuliła ją i głaskała, Susannah jednak nie mogła się uspokoić. - Kochałam go, zawsze go kochałam, ale on nigdy mnie nie kochał. Angela odsunęła jej włosy z twarzy. - To nieprawda, skarbie. Kochał cię. Sam mi to powiedział. Minęło kilkanaście sekund, zanim jej słowa dotarły do Susannah. Podniosła głowę, żeby przez łzy popatrzeć na Angelę. 211 - Powiedział ci? Angela powoli skinęła głową. - Byliśmy razem do końca. Twój ojciec pojechał ze mną do Grace-land na pogrzeb Elvisa. - Do Graceland? Mój ojciec? - Susannah nic nie rozumiała. - Chyba wcale nie chciał ze mną jechać, ale jakoś tak wyszło. Angela opowiadała o dziwnej podróży, a Susannah słuchała, nie wierząc własnym uszom. - Tamtego dnia, zanim umarł, mówił o tobie - powiedziała Angela. Susannah skuliła się, jakby powiał zimny wiatr. - Co powiedział? - Nieprawda, że cię nienawidził, Susannah. Wydaje mi się, że nienawidził samego siebie. Okrutne słowa Cala nie dawały jej spokoju. - Zabiłam go — szepnęła. — Zrobiłam mu coś okropnego. Gdybym nie uciekła, żyłby do dziś. - Nie mów tak! Nie mów tak, skarbie! To nie twoja wina! - Angela wyrzucała z siebie słowa szybko, bez tchu. - Ostatnich kilka godzin siedzieliśmy na turystycznych krzesełkach naprzeciwko bramy i czekaliśmy, aż pokaże się kondukt żałobny. Rozmawialiśmy o was, o tobie i o Sammym. Tuż przed tym, jak zobaczyliśmy karawan, popatrzył mi w oczy i powiedział: - Angelo, popełniłem duży błąd, zrywając wszelkie kontakty z Susannah. Musiała pójść własną drogę, teraz to rozumiem. Kocham ją i powiem jej to, gdy tylko wrócimy do Kalifornii. Susannah znieruchomiała. - Powiedział ci? Że mnie kocha? - Bóg mi świadkiem, że tak. Zacisnęła oczy, czując łzy pod powiekami. - Och, Angelo. Teściowa objęła ją ponownie. Była o wiele drobniejsza niż Susannah, ale umiała ją pocieszyć. - Nie mogłam... nie mogłam się pogodzić z myślą, że umarł pełen nienawiści. - On cię kochał, skarbie. W kółko opowiadał, ile dla niego znaczysz. Susannah odsunęła się trochę i podejrzliwie zmarszczyła brwi. - Nie wymyśliłaś tego, żeby mnie pocieszyć, prawda? Błagam, muszę znać prawdę. Angela uścisnęła jej dłoń. 212 - To prawda. Susannah, nie zapominaj, że jestem praktykującą katoliczką. Kłamstwo na temat ostatnich słów umierającego to grzech śmiertelny. Bardzo cię kochał. W kółko to powtarzał. Oczy Angeli, okrągłe i poważne, wydawały się szczere, a ona tak chciała jej uwierzyć. Rozpacz jednak, która stępiła jedne zmysły, wyostrzała inne i w głębi serca Susannah wiedziała, że teściowa kłamie jak z nut. Wieczorem wrócił Sam. Przyniósł jej prezent—piękny ręcznie tkany szal, który oglądała w drogim butiku przed kilkoma tygodniami. Nie mówił, gdzie był, a ona była zbyt zmęczona, by pytać. Wpychając szal na samo dno szuflady, powtarzała sobie, że nikt nie jest doskonały i że musi pogodzić się z wadami Sama. Mimo to w ich małżeństwie pojawiła się pierwsza rysa. Dopiero po kilku tygodniach dowiedziała się, że ojciec usunął ją z testamentu i zapisał wszystko Paige. „Wszystko" oznaczało miliony dolarów i pakiet kontrolny akcji FBT. Bolała jednak nie strata finansowa, ale świadomość, że jej nie wybaczył. Sam był zły, że nie zakwestionowała testamentu. Nienawidził Joela nawet po śmierci. Ona jednak nie chciała pieniędzy. Chciała, żeby żył. Żeby los dał im jeszcze jedną szansę. Czasami miała wrażenie, że tylko nawał pracy pozwolił jej przetrwać następne miesiące. Nie miała czasu na żale nad sobą i na wyrzuty sumienia. Cały czas, który w innych okolicznościach zajęłoby rozpamiętywanie, pochłaniało SysVal. Jak na ironię sukces okazał się dla nich bardziej niebezpieczny niż klęska. - Uspokój się, na litość Boską. - Sam łypnął na nią gniewnie. Nerwowo przechadzał się po miękkim dywanie przed gabinetem Lelanda Hoffmana, najpotężniejszego finansisty w San Francisco. — Kiedy zobaczą twoją minę, od razu się wycofają. Mówię poważnie, Susannah! Wszystko spieprzysz, jeśli... Mitch przestał udawać, że czyta, cisnął gazetę na stół. - Daj jej spokój! Susannah, jak ty to wytrzymujesz? Sam, na twoim miejscu zastanowiałbym się, co im powiem, a nie wyżywał się na żonie! - Pieprz się! - Sam..