To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
.. je... je... - doktor przerwa³. Wiedzia³ dobrze, ¿e nie wolno mu rozpoczynaæ zdañ od s³ów na: "je", ¿e zawsze przy s³owach na "je" j¹kanie osi¹ga maksimum. A jednak zacz¹³. I straci³ przez to jedyn¹ okazjê przemawiania w Wielkim Audytorium i oczywiœcie nigdy ju¿ nie bêdzie przemawia³, nigdy ju¿ nie bêdzie wyk³ada³, nigdy nie bêdzie profesorem. I dr Brillat-Æwierciakiewicz poczu³, i¿ audytorium kr¹¿y woko³o mego, ¿e wiruje coraz prêdzej i lada chwila wziêci w górê, gdzieœ tam w górê, w niepojêt¹ nirwanê wysokoœci. Ca³ym wysi³kiem woli próbowa³ dr Brillat-Æwierciakiewicz opanowaæ siê, powróciæ do przytomnoœci, gdy nagle wœród wiruj¹cej woko³o niego masy g³ów dostrzeg³ parê znajomych antenek. Nale¿a³y one do dr¹ Sigismunda Kraft-Durchfreuda i dr Brillat-Æwierciakiewicza przypomnia³ sobie 47 naraz zdanie, jakie dr Sigismund Kraft-Durchfreud rzuci³ mu by³ nie tak dawno: "Gdyby pan zechcia³, panie kolego, parê ma³ych se-ansików usunê³oby pana wadê wymowy, która, nie mam ¿adnych w¹tpliwoœci, pochodzi st¹d, ¿e pan sobie w jaju jeszcze albo w inkubatorze przegrza³ genitalia, których pan zreszt¹ nie ma". Dlaczego dr Brillat-Æwierciakiewicz nie zgodzi³ by³ siê wówczas na "parê ma³ych seansików", bêdzie tajemnic¹ jego podœwiadomoœci. Czuj¹c czu³ki dr¹ Sigismunda Kraft-Durchfreuda, wiruj¹ce wraz z ca³ym audytorium woko³o, dr Æwierciakiewicz powtórzy³ jeszcze raz: "je..." i szturchn¹³ mocno in¿. Anthelma Lukullusa Sayarina, aby ratowa³ sytuacjê. W ten sposób incydent zosta³ zlikwidowany i in¿. Anthelme Lukullus Savarin, po paru s³owach okolicznoœciowego wstêpu, rzek³, co nastêpuje: - Nie do mnie nale¿y wyci¹ganie wniosków z zebranych faktów ani badanie materia³u rzeczowego, jaki przywioz³em...jaki przywieŸliœmy - poprawi³ siê - z naszej Ekspedycji. S¹ tu bardziej do tego powo³ani [uk³on w stronê prof. Mmaa i uprzejme odkiwniêcie ze strony prof. Mmaa]. Jeœli wolno mi wyci¹gn¹æ jakiœ wniosek, to chyba ten tylko, ¿e nie wyobra¿am sobie rzeczy bardziej egzotycznej, bardziej tajemniczej, bardziej pasjonuj¹cej ni¿ nasza podró¿ w nieznane. Doda³bym tak¿e: bardziej mistycznej [uk³on w stronê prof. Ducha i uœmiech aprobaty ze strony prof. Ducha]. Atoli do rozwi¹zania tej mistycznej byæ mo¿e tajemnicy zabraliœmy siê z realizmem najwiêkszym [ruch antenki ze strony prof. Mmaa, maj¹cy oznaczaæ: "No widzi pan, in¿ynierze, po co wiêc te ornamenty? Pozytywnie! Pozytywnie!"]. Ju¿ sam wybór obiektu wyprawy by³ przedmiotem d³ugich debat. Nasi przyjaciele maksymaliœci radzili nam ruszyæ od razu na Wielkie Homo-Osiedle Cementowe, sk³adaj¹ce siê z kilkudziesiêciu tysiêcy komór, pozlepianych ze sob¹ jedne nad drugimi i obok drugich, po obu stronach d³ugich i powik³anych korytarzy, pozbawionych sklepienia. Inni przyjaciele nasi, minimaliœci, radzili operowaæ fragmentami drobnymi, i to tak, by nie zwróciæ na siebie uwagi samego osobnika homo i obserwowaæ go w jego warunkach 48 naturalnych. Po d³ugich naradach postanowiliœmy pójœæ drog¹ poœredni¹ i zdecydowaliœmy siê na zbadanie pewnego niewielkiego pojedynczego homo-osiedla, zbudowanego na bazach strawialnej celulozy. Pierwsze obserwacje wykaza³y, ¿e homo-budowla by³a zamieszkiwana przez cztery zwierzêta. Jestem in¿ynierem i interesowa³em siê g³ównie organizacj¹ i techniczn¹ stron¹ wyprawy, nie mogê wiêc powiedzieæ, czy zoologowie zaklasyfikowaliby wszystkie cztery osobniki jako ssaki, poniewa¿ tylko jeden z nich posiada³ protuberancje sutkowe warte zauwa¿enia; gruczo³y sutkowe pozosta³ych trzech osobników by³y w stanie zaniku. Minio usi³owañ, sta³ej stacji obserwacyjnej na wspomnianych protuberancjach nie uda³o nam siê za³o¿yæ. Górny, piêciopalczasty cz³onek zwierzêcia zrzuca³ nasz¹ awangardê energicznie, ilekroæ próbowa³a siê zbli¿yæ. Ograniczyliœmy siê wiêc do posy³ania rekonesansu co pó³ godziny, atoli, mimo bacznej obserwacji, nie zauwa¿yliœmy, aby zwierzê protuberancjami swoimi karmi³o pozosta³e trzy osobniki. Poni¿ej powy¿szej protuberancji sutkowej, mniej wiêcej w po³owie wysokoœci zwierzêcia, znaleŸliœmy, zgodnie z przewêchiwa-niami, abdomen, który nazwê tu Abdomenem A, ¿eby go nie myliæ z innym abdomenem, Abdomenem B. Za jedno z osi¹gniêæ naszej ekspedycji uwa¿aæ nale¿y to, ¿e dziêki materia³om zebranym przez nas biologowie doszli do przekonania, i¿ œcis³e odró¿nianie tych dwóch abdomenów, Abdomenu A i Abdomenu B, jest rzecz¹ nieodzown¹ i ¿e mylenie ich ze sob¹ by³o dot¹d Ÿród³em ca³ego szeregu teorii naukowych, które dziœ uznaæ musimy za fa³szywe. Reasumuj¹c, okazuje siê, ¿e zwierzê nasze czerpie swój pokarm nie z Abdomenu A, jak chcia³y dotychczasowe hipotezy, a z Abdomenu B, który jest abdomenem zewnêtrznym, biologicznie ze zwierzêciem niezwi¹zanym. Czy ten fakt posiadania dwóch abdomenów mo¿e rzuciæ jakikolwiek zapach na niektóre nasze Wopijne teorie o hodowaniu protozoów poza abdomenem, nie mo-J4 jest rzecz¹ wiedzieæ. Ponêtne spekulacje nie do nas, naukowców, nale¿¹, do nas nale¿¹ obserwacje faktów. 49 Faktem, który uderzy³ nas najbardziej, jest ogromna ró¿nica temperatur, jakie zauwa¿yliœmy obserwuj¹c porównawczo Abdo-meny A i B. Podczas gdy temperatura Abdomenu A siêga 36,8°C., temperatura Abdomenu B jest tak wysoka, ¿e jadalna celuloza, jak¹ jest wype³niony, zajmuje siê w nim p³omieniem. Zbli¿yæ siê do abdomenu o takiej temperaturze jest rzecz¹ trudn¹ i niebezpieczn¹ i nie uda³o siê nam zadowalaj¹co rozwi¹zaæ zagadnienia: jaki jest cel tego procesu, który polega na tym, ¿e siê wpierw jadaln¹ celulozê zapala p³omieniem, a potem siê ten p³omieñ och³adza za pomoc¹ ustawiania tu¿ nad nim szeregu niejadalnych naczyñ wype³nionych wod¹ i innymi cieczami. Tu in¿