To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Nabywając kradziony węgiel, ufnie zapłacił zań z góry, przy czym wiara w ludzką uczciwość była w tym wypadku o tyle nielogiczna, że opłaceni osobnicy mogli dotrzymać zobowiązań wyłącznie drogą kradzieży. ţNa rozkaz żony szukał ich potem po wszystkich knajpach Mokotowa długo i bez żadnego skutku. Inne przypadłości pana Seweryna wypelniłyby powieść-rzekę. Ponoszone przy tych okazjach finansowe straty nie spędzały mu snu z powiek, znalazł sobie bowiem dodatkowe zajęcie, nader intratne. Malował mianowicie portrety. Nie z natury, broń Boże, z natura się nie wygłupiał, malował je z fotografii dla rodaków zza granicy. Powiększał podobizny wysyłane głównie do Stanów Zjednoczonych i brał 200 dolarów od sztuki. Podobieństwo, trzeba przyznać, wychwytywał zadziwiająco, natomiast poziom artystyczny tych malowideł mógł budzić poważne zastrzeżenia. Klienci jednakże bvli zachwyceni i pan Seweryn nie miał przestojów, dzięki czemu mógł sobie pozwalać i na wolterowskie fotele, i na węglarzy, i na dowolną ilość roztargnienia. - Jaki kłopot? - spytałam go teraz z wielkim zainteresowaniem. - A! Do licha! Malowałem dwa portrety, wie pani. No i, głupia sprawa, chyba pomyliłem fotografie... - I co? - A! No nie wiem! Szukam teraz tego drugiego modela... . - Tu pan szuka? - Gdzieś tu chyba. Albo może gdzie indziej... - Niech pan opowie, jak to było! - A! - powiedział pan Seweryn, znów machając rgkami.Miałem zamówienia, no! Dwa na raz. Namalowałem oba portrety, ale jeden był do odebrania od razu, a drugi dopiero później. Przyszedł klient, odebrał jeden, nic nie powiedział, a teraz przyszedł drugi klient i mówi, że to nie jego... - Jak to? A ten pierwszy co? Nie mówił, że to nie jego? - Nie mówił. Nic nie mówił. A! Co ja się mam z tymi ludźmil A co gorsza, to ja tego pierwszego namalowałem na podkładzie tego drugiego... Zaczęło mi się wydawać, że nic nie rozumiem. Pan Seweryn wyjaśnił dokładniej. Przyszedł do niego klient z Ameryki, zamówił portret, zostawił fotografię, powiedział, że zgłosi się za trzy lata i poszedł. Następnie przyszedł drugi klient i przyniósł nie tylko fotografię, ale także płótno. $ciślej biorąc, nie było to płótno, tylko kawał dechy, elegancko zagruntowanej. Domagał się portretu na tym drewnie, twierdząc, że to będzie trwalsze. Pan Seweryn nie miał żadnych oporów, przystąpił do pracy i poniewczasie odkrył, iż klienta z Ameryki namalował na drewnie klienta miejscowego, klienta miejscowego zaś, który chciał być na drewnie, namalował na zwykłym kartonie. Klient od drewna przyszedł, zabrał drewno z podobizną klienta z Ameryki, słowa nie powiedział i poszedł. Teraz przyjechał klient z Ameryki i zgłosił pretensje, twierdząc, iż na obrazie widnieje obca osoba, pan Seweryn szuka zatem klienta od drewna, żeby go namówić na zamianę. Nie wie gdzie klient mieszka, bo zapomniał adresu. Na końcu wyjaśnień dodał jeszcze, że w ogóle klienci przyszli w odwrotnej kolejności, najpierw był ten z dechą, a potem ten z Ameryki. - On się chyba nie zgodzi zamienić, skoro chciał mieć portret na desce - zauważyłam. - Ale to przecież nie jego portret! To tamtego! - Ciekawe, że nie zwrócił uwagi... - A! Może nie spojrzał! Tak bym chciał go znaleźć... - A właściwie na jakiej podstawie pan szuka? - A! Tak oczami pamiętam. Wymienił adres i tak mi jakoś w oczach stanęło, że to w jakimś miejscu w Alejach Jerozolim 12 13 skich. Tylko nie wiem czy przy dworcu głównym, czy przy Marszałkowskiej, czy przy Nowym Świecie, czy tu... - Jeszcze może być naprzeciwko Pałacu Kultury - podsunęłam. - A może być. Telefonu też nie pamiętam, wiem tylko, że na końcu było siedemdziesiąt siedem. I tak chodzę... Dusza mi jęknęła. - Panie Sewerynie, i co pan chce znaleźć? Sama widziałam, że pan się gapi w okna! Myśli pan, że on ten portret wystawił w oknie, jak obraz na Boże Ciało? Albo sam będzie wyglądał i pan go pozna? - A! No nie wiem. A może akurat wygląda? - I pozna go pan z twarzy? - Z twarzy nie. Ale z włosów. Piękne blond włosy, takie loki aż na ramiona, przedziałek pośrodku, istna Madonna! Zachwyt w głosie pana Seweryna zadźwięezał niekłamany. Osłupiałam. - Kiedyś pan był normalny - przypomniałam podejrzliwie.Tak panu teraz przypadł do gustu ten facet z twarzą Madonny? - Jaki facet? - zainteresował się pan Seweryn. - No ten, z lokami blond, na ramiona... Pan:Seweryn wyraźnie się zakłopotał. ~ A! Nie! Skąd facet! Kobieta! Przepiękna kobieta! - Boże, ratuj! Kobieta przyleciała do pana z tą dechą?! - A! Nie! Chociaż nie wiem... No, była u mnie także i kobieta. Jakoś tak razem. Te portrety zamawiali, zdaje się, mężczyźni, ale zapamiętałem kobietę. - A ona miała z nimi w ogóle coś wspólnego? - Tego nie wiem. Ale była... - To co ta jej piękność ma tu do rzeczy? Szuka pan faceta, którego pan nie pamięta, i spodziewa się pan znaleźć kobietę, która nie ma z nim związku?! - A może...?! - wykrzyknął pan Seweryn z tak zuchwałą nadzieją, że skołował mnie do reszty. Nie wiedziałam już zupełnie, kogo szuka, faceta czy Madonny, nie mówiąc już o tym, że na żadne znaleziska nie miał najmniejszych szans. - Zamiast tracić czas bezproduktywnie, niech pan lepiej namaluje go po prostu jeszeze raz - poradziłam stanowczo. - 0 ile wiem, idzie to panu piorunem. Fotografię pan przecież ma? - Coś takiego! - ucieszył się pan Seweryn. - A wie pani, to doskonały pomysł! Namaluję go jeszcze raz i powiem, że się znalazł! Świetny pomysł!... Odjechałam z nadzieją, źe udało mi się uratować mu życie. Przestanie złazić na jezdnię i nic go nie przejedzie... - Matka - powiedział ostrzegawczo mój starszy syn, kiedy któregoś wieczoru wróciłam do domu. - Ja nic nie chcę mówić, ale ten półgłówek zgubił klucze. Nie miałam żadnych wątpliwości, że szkaluje swego brata. Zaniepokojona, zajrzałam do ich pokoju. Mój młodszy syn z rzadką pilnością uczył się matematyki. Już sam ten fakt świadczył, że coś jest nie w porządku. - Co to ma znaczyć? - spytałam podejrzliwie. - Co z tymi kluczami? - Nic - odparł stanowczo mój młodszy syn. - Jak to nic? Masz je? - Co czy mam? - Klucze. - Jakie klucze? - Na litość boską, nie róbże z siebie idioty! Zgubiłeś, to zgubiłeś, ludzka rzecz, ale muszę wiedzieć jak i gdzie! Może trzeba zmienić zamki! - Jemu ktoś rąbnął - powiedział zza mojego ramienia mój starszy syn. - Głupi jesteś - obraził się młodszy. - Nikt mi nic nie rąbnął. - To gdzie je zgubiłeś? Mój młodszy syn przez chwilę przełamywał wewnętrzne opory. - W dyskotece - mruknął wreszcie