To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ale Bronka, kręcąc się koło matki, koło kuchni, struchlała od przejmującego płaczu, pojęła, iż opuszczona matka łaknie jakiegoś dotknięcia, zbliżenia. To była ciemna myśl, ciemny zamysł, który ją do tej pewności doprowadził, że wiskanie matki w jakiś tam sposób wynagrodzi jej wyjście ojca z domu do Kaca. Ale tak było. Bronka wyrzekła się biegania po placyku i rozmów z Franią. Siadła na taborecie, matka położyła głowę na jej kolanach. Położyła z westchnieniem. Bronka wyjęła z włosów druciane szpilki i rozplotła warkocze. Rozczesała włosy matki duży grzebieniem, delikatnie, powoli. Palcami przebierała pasma włosów, w poszukiwaniu. Włosy matki były cienkie, ciemne, pachniały kuchnią. Teraz Bronka westchnęła. Uczuła litość nad matką, czy matka, gdy była młodą dziewczyną, siedziała kiedy w Saskim Ogrodzie, pod krzakiem bzu? Czy przechadzała się alejami, z koronkową parasolką nad głową, w sukni princesse? Matka nosiła też spódnicę i staniki, odkąd ją pamięta. Od dawna nie nosi kapelusza, kapelusz jej leży w tekturowym pudle na szafie. Ach, matka chyba nie chodziła do szkoły, nie umie pisać, i czyta tylko ze swej dużej książki do nabożeństwa. Zawsze to jest ulgą, gdy można coś zapisać w zeszycie w kratkę. A teraz jeszcze w dodatku ojciec z kuzynką Heleną u Kaca. Czuje oddech matki na swych udach, wie, że matka nie śpi, czuje, że matce jest w tej chwili dobrze. Szpera palcami we włosach, chce zapytać: – Przyjemnie mamie? – ale wstyd powstrzymuje ją od tego pytania. Kiedyś, tak dawno już, matka siedziała na taborecie, a ona na stołeczku. Splatała jej warkocze, mocno, i zawiązywała wstążkę. Teraz ona siedzi na taborecie, matka złożyła głowę na jej kolanach. Smutne ma życie, włosy jej takie są cienkie. Nie wiadomo, czemu w końcu jest tak smutno. ZNÓW SUCHY CHLEB Na Karmelickiej otwarto iluzjon, to były takie obrazy, fotografie ludzkie poruszające się. Przedtem jeszcze poszły przez Leszno tramwaje bez koni, ogromne czerwone wozy, a oprócz tego automobile, także bez koni, które można było wynajmować jak dorożki. Kuzyn Olek po wypłacie postanowił spróbować takiej jazdy. To było w sobotę, a w niedzielę rano kuzyn, Olek siedział w sieni na ziemi i wykrzykiwał: – Otwórz budę! Zamknąć budę! Jazda! – Matka obudziła się pierwsza i z pomocą terminatorów wniosła kuzyna Olka do kuchni, aby ojciec nic nie wiedział. Niestety, Olek przejeździł wszystkie pieniądze i trzeba go było żywić aż do następnej wypłaty za darmo. A potem znów jeździł automobilem, aż podobno do Promenady, i znów wrócił bez pieniędzy. Gdy się to powtórzyło kilka razy, matka zmuszona była wymówić mu mieszkanie. Tak mu powiedziała: – Niestety, Olku, jestem zmuszona wymówić ci mieszkanie, ja nie mam pieniędzy na życie. – Nie będę z tego powodu płakać, ciociu – rzekł kuzyn Olek. I rozwiódł się szeroko, że takie życie wśród ciągłego stękania i chleba ze smalcem już nie dla niego. Przy następnej wypłacie, zamiast zapłacić matce, wyprowadził się, bo musiał mieć pieniądze na nowe mieszkanie i przeprowadzkę. Ale matka nawet nie zwróciła na to uwagi, miała gorsze zmartwienie. Ojciec pił. Było coraz ciężej, coraz gorzej, zdarzały się dnie, kiedy czeladnicy wcale nie przychodzili, a terminatorów matka uprzedziła, aby szukali sobie innego majstra. Pewnego dnia poszła na miasto z dziobatym Jankiem i wróciła dorożką, ze stertą obrzydliwych, dziurawych krzeseł i trzciną. Matka przyjęła krzesła do wyplatania. Siedziała teraz w warsztacie zgięta i wyplatała krzesełka. Dziobaty Janek coś tam jeszcze majstrował, on jeden nie chciał odejść do innego majstra. Szelak i klej brało się na borg. Drzewo też. Mietek oderwał się od swej mandoliny, wszedł do warsztatu i zobaczył matkę wyplatającą krzesło. Tu siedzi jego matka, niestara, a taka już sterana, wzięła się do wyplatania krzeseł, aby zarobić „na chleb”! Mietek załamał ręce, zaszlochał: – Mamo, co mama zrobiła! – Matka nie odwróciła głowy. Mietek nie mógł wrócić na mieszkalną stronę, bo tam siedział Ignaś Piędzicki. Poszedł do kuchni, usiadł na łóżku matki, musiał się uspokoić, pomyśleć nad sobą. Usiadł na łóżku matki. Matka spała tu w kuchni! Całe życie spędziła w kuchni, a oni śmieli się, gdy tak zabawnie narzekała: ciągle te gary i gary. Płomień bezustannie buchający z fajerek zapalił jej twarz czerwienią, stękała, gdy zestawiała z płyty kotły z gotującą się bielizną. Palce od obierania kartofli miała czarne, czarne, nie do wymycia. Jakże błogą miała minę, gdy mogła się przebrać w czystą odzież i siąść na ławce na placyku z koszem czystej bielizny do cerowania. To była jej zabawa. Zamiast się uspokoić, Mietek wpadł w rozpacz. Tak go zastał Ignaś. – Słuchaj, Ignaś, ja muszę coś zrobić, muszę! Nie chciał udawać już przed przyjacielem. – W domu coraz gorzej! Z Komisji Emerytalnej nie mam żadnej odpowiedzi! Chodzę i chodzę, pewno się już im naprzykrzyłem. – Ignaś oburzył się: – Skąd wiesz? A czy powiedziałeś tam komukolwiek szczerze, w jakim jesteś położeniu? – Mietek przyznał, że wstydził się opowiadać obcym ludziom. Ignaś nagle zdecydował: – No, to ja pójdę i powiem. Mnie będzie łatwiej. Przecież do ludzi można jakoś trafić. Pocieszył Mietka, że ma wielkie szanse z powodu swego kaligraficznego pisma