To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. Potem, gdy wśród huku gnającego pełną parą pociągu mijali jakąś stację, przed jego oczyma zaczęły się przesuwać obrazy o zatartych konturach. Widział wielkie, puste, ogrodzone pole, zdawało mu się, że ma znowu lat dwadzieścia. Marzenia jego zmąciły się. Dość ciężkie niedomaganie, opóźniające jego studia, sprawiło wówczas, że wysłano go na wieś. Długo nie widział Marii; dwa razy, gdy przyjeżdżał na wakacje do Neuilly, nie zobaczył dziewczynki, bo wciąż była w podróży. Wiedział, że ciężko choruje po upadku z konia, co zdarzyło się jej w trzynastym roku życia, w okresie gdy właśnie miała stać się kobietą, i matka, w rozpaczy, wydana na łup sprzecznych konsultacji lekarskich, co roku woziła ją do innego uzdrowiska. Potem nagle jak piorun spadła na niego wiadomość o nagłej śmierci jej matki, surowej, ale jakże użytecznej swoim najbliższym, i to w tragicznych okolicznościach; zapalenie płuc zmiotło ją w pięć dni, a nabawiła się go na wieczornej przechadzce w Bourboule, zdjęła bowiem płaszcz, aby narzucić go na ramiona Marii, którą zawiozła tam na kurację. Ojciec musiał pojechać po niemal oszalałą córkę i ciało zmarłej żony. Najgorsze było, że od nagłego zniknięcia matki interesy rodziny podupadały coraz bardziej i wikłały się w rękach architekta, który nie licząc rzucał majątek w otchłań swoich interesów. Maria nie wstawała już z szezlonga i domem zajmować się mogła już tylko Blanka, sama pochłonięta ostatnimi egzaminami, dyplomami, które zdobywała z uporem w przewidywaniu, że któregoś dnia przyjdzie jej samej zarabiać na chleb codzienny. Piotr nagle doznał wrażenia, że z tej masy zatartych, na wpół zapomnianych faktów wyłania się jeden wyraźny obraz. Było to podczas urlopu, jaki znów zmuszony był wziąć z powodu złego stanu zdrowia. Właśnie ukończył dwadzieścia cztery lata, był ogromnie spóźniony, gdyż dotąd otrzymał tylko cztery niższe święcenia, ale po powrocie do seminarium miał zostać subdiakonem, co na zawsze wiązało go nienaruszalną przysięgą. I scena odżywała z całą dokładnością, w małym ogrodzie w Neuilly, w ogrodzie państwa de Guefsaint, gdzie niegdyś tak często się bawił. Wytoczono pod wielkie drzewa w głębi, w pobliżu przegradzającego ogrody płotu, szezlong Marii; i byli sami wśród smutnego spokoju jesiennego popołudnia, i widział Marię w grubej żałobie po matce, na wpół leżącą, z bezwładnymi nogami; on zaś, również czarno ubrany, już w sutannie, siedział koło niej na żelaznym krześle. Chorowała już od pięciu lat. Miała osiemnaście lat, wybladła i wychudła, nadal jednak urocza ze swymi złotymi królewskimi włosami, które choroba oszczędziła. Zresztą, jak sądził, ona wiedziała, że jest kaleką na zawsze, że skazana jest na to, aby nigdy nie być kobietą, że sama jej płeć została w niej wyniszczona. Lekarze, których zdania były sprzeczne, opuścili chorą. Zapewne w to smutne popołudnie, gdy opadały na nich pożółkłe liście, mówiła mu o tym. Ale on nie pamiętał słów, widział tylko, jak żywy, jej blady uśmiech, jej młodą twarz, tak zawsze uroczą, teraz pełną rozpaczy za życiem. Potem uprzytomnił sobie, że ona wspomina dzień ich rozstania, na tym miejscu, za żywopłotem usianym słonecznymi plamami; i wszystko to było jak umarłe, ich łzy, ich uścisk, ich obietnica, że się kiedyś odnajdą w pewności szczęścia. Odnaleźli się, ale na co im się to teraz zdało, skoro ona była niby umarła, on zaś miał wkrótce umrzeć dla życia, dla świata! Od kiedy lekarze orzekli, że nie będzie kobietą, żoną ani matką, on również mógł wyrzec się życia mężczyzny, unicestwić się w Bogu, któremu ofiarowała go matka. I odczuł słodką gorycz tego ostatniego spotkania, gdy Maria boleśnie uśmiechała się do ich dawnych dziecinnych rojeń, mówiła mu o szczęściu, jakiego on na pewno zakosztuje w służbie Boga, tak tą myślą przejęta, że wymogła na nim obietnicę, iż zaprosi ją na wysłuchanie jego pierwszej mszy. Na stacji w Sainte-Maure wybuchł gwar, który zwrócił uwagę Piotra na to, co się dzieje w wagonie. Myślał, że nowu ktoś ma atak lub zemdlał