To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

), motyw eskapistyczny (podróż do utopii, czyli „do nikąd”, zmienia się w podróż na cudowną planetę), motyw „pięknej i bestii” (bestią bywa teraz android, robot, mutant, wysłannik złych „Innych”). Równie jawna wtórność struktury narracyjnej ulega zatarciu, kiedy przejęte wzorce ulegają wewnątrz pola samej SF silnym i wielokrotnym przeróbkom. Jako przykłady dwu utworów dłuższych, nie mających charakteru plagiatowego, przytoczymy Blood Bank W. Millera juniora oraz Stars My Destination A. Bestera. Są zarówno dla Space Fiction typowe, jak i zaliczane do jej czołówki. Oto Blood Bank Waltera Millera: Epoka lotów galaktycznych. Ziemia na peryferii Galaktyki; rzecz się rozpoczyna w innym układzie. Narracja sucho i rzeczowo opisuje przebieg śledztwa w sprawie komendanta statku patrolowego, którego zadaniem było tropienie kontrabandy, a który zniszczył inny statek, ziemski (wiozący plazmę krwi i ratownicze środki dla ofiar katastrofy w pewnym systemie), ponieważ wezwany do poddania się kontroli pojazd sanitarny, zamiast zastopować, usiłował uciec. Oto typowa próbka „żargonu kosmicznego” z zeznań dowódcy, który zostaje za swój czyn usunięty ze stanowiska i zdegradowany: Lot był patrolem losowym. Wystartowaliśmy („we blasted off”) z Jod VII o trzynastej Uniwersalnego Czasu Patrolowego i przełączyliśmy się na komponentę C. Weszliśmy na jedną dziesięciotysięczną składowej. Do kontinuum powróciliśmy na zewnętrznym promieniu patrolu na trzydziestu sześciu stopniach theta i dwustu stopniach psi. Mój nawigator rzucil kości, by wybrać losowo kurs. Kontynuowaliśmy wzdłuż współrzędnej łupiny w trzydziestu theta… itd. Dane techniczne lotu służą urealistycznieniu sytuacji; tak wygląda kolejno Galaktyka, kiedy rakieta, ścigając ziemski statek, wchodzi na coraz „wyższe” poziomy („łupiny”) kontinuum: Składowe naszej gromady kulistej na tym poziomie były chmurą gazową w kollapsie. Ciągnęli nas w dół na ćwiartkę C; większość Galaktyki była już w stanie czerwonych karłów. Myślę, że wtedy uznali już, że nie ujdą… itd. Jeśli to nie jest zrozumiałe, należy pamiętać o tym, że nie powinno (ani nie może) być naprawdę dobrze zrozumiałe, ponieważ loty w hiperkontinuum oraz technika właściwych im pilotażów są fikcją, której się w uczciwym tekście SF nie wykłada, ale przyjmuje się, że czytelnik sam „wie, co należy”. Nowicjusza zaś niechaj wspomoże dalszy cytat (jest to opis przechodzenia od podświetlnej do nadświetlnej szybkości): Przejście zaczęło się jako błękitny przesuw światła gwiazd. Dalekie, tępo czerwone gwiazdy pomału wybłysły, bielejąc, aż zapłonęły jak miriady luków spawania w czarnym podziemiu. Nie były identyczne z gwiazdami zwykłego kontinuum, lecz stanowiły rzut tych samych mas gwiazdowych na wyższe C — poziomy (C — to szybkość światła — S. L.) pięcioprzestrzeni, gdzie świetlna szybkość stopniowo rosła w miarę, jak „Idiota” (nazwa statku — S. L.) wspinał się na wyższą składową C. W końcu zamknął hulaj, bo gwiazdy palily nie do zniesienia, gdy ich światło przesuwało się w pasma ultrafioletu i promieni X. Spojrzał w ekran fluoryzujący. Masywy gwiezdne zażegły się supernowymi, a cale kontinuum zdawało się zapadać ku statkowi w błękitnym kollapsie kosmicznym. Zdegradowany i usunięty ze służby komendant Roki, aby oczyścić się z zarzutów, pragnie się udać do słonecznego systemu, z którego pochodził zniszczony w locie patrolowym statek sanitarny. Dzięki prywatnej pomocy jednego ze swych byłych dowódców zyskuje prawo przejazdu starym frachtowcem nadświetlnym — „Idiotą” właśnie — którego załoga składa się w całości z jednej kobiety, młodej, brutalnej niewiasty z planety Daleth. (Wszystkie postacie są ludźmi, tj. późnymi potomkami ludzi, w których ledwo się tli pamięć o wspólnym pochodzeniu z małej, peryferyjnej planety Galaktyki.) Portem przydrożnym jest na kursie „Idioty” planeta Tragor III. Powstają różne kolizje i tarcia (miedzy Rokim i Dalethianką, między nimi a obsadą kosmodromu na Tragorze, bo według obyczaju lokalnego płeć żeńska musi zakrywać twarz rodzajem czarczafu, a nadto w związku z defektem synchroni—zatorów stosu atomowego i niezbędnym dla naprawy przestojem na Tragorze). Na pasach kosmodromu stoi niedaleko „Idioty” statek ziemski, analogiczny do zniszczonego w patrolowym locie, także — oznakowany wielkimi gwiazdami sanitarnej pomocy („mercy ship”). Trafiają się powiedzenia w rodzaju: Życie próbuje najpierw dosięgnąć gwiazd, wspinając się na drzewa, a gdy tak to nie idzie, złazi i wynajduje „C–drive”, nadświetlny napęd. Poznany w nocnym lokalu Solaryjczyk (tj. człowiek ze „starego” systemu słonecznego) atakuje komendanta Roki nocą na pustej ulicy: ten zabija go w samoobronie. Przyczyną, dla której Roki odważył się zniszczyć ziemski sanitarny statek, było zatajone podejrzenie, że coś jest grubo nie w porządku na jego pokładzie. Ziemia eksportuje rokrocznie krwi, narządów ludzkich i tkanek cielesnych dla transplantacji tyle, że masą łączną odpowiadają kilki; milionom ludzi: skąd bierze się tak ogromne ilości owego „surowca”? To właśnie chce wyświetlić Roki na własną rękę. Tymczasem Solaryjczycy startują z Tragoru, uprowadzając ze sobą podstępnie Dalethiankę, a Roki, dowiedziawszy się o tym, na pokładzie starego „Idioty” rusza w pogoń. Nawiązuje radiowy kontakt z sanitarnym statkiem, gotów wymienić „posiadaną informację” na uprowadzoną. To ma być sposób dostania się na pokład tamtego statku, Roki blefuje, bo żadnej informacji nie ma. Oba statki cumują w próżni do siebie: bezbronny Roki już na pokładzie sanitarnego oświadcza, że zamknięcia klap jego „Idioty” są połączone z reaktorem; tak samo — wskaźnik manometryczny wewnętrznego ciśnienia: nie można ani statków rozłączyć, ani przeciąć kadłuba, by w ten sposób wejść do środka, bo eksplozja zniszczy oba statki naraz; jeżeli nadto nie oswobodzą Rokiego, za dziesięć minut aktywator sam spowoduje wybuch; tylko Roki zna sygnał szyfrowy, odwlekający uruchomienie zapłonu. To mu daje „przetargowe szansę”. Zagrożony torturami, by wyjawił sygnałowy kod. Roki gotów jest zaraz to uczynić: ale ten kod opiera się na kofijskim (od nazwy jego planety ojczystej) systemie numerycznym, w który (aby się posługiwać z niezbędną teraz chyżością) trzeba być wprawionym od dziecka