To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

– Uleczyły cię, jak sądziłaś, owszem, ale rzuciły też urok, zamieniając uczciwą wojowniczkę w dziewkę gońca, zmuszając czarami do złamania przysięgi i utraty honoru. Czy było to słuszne? Widzę, że masz wątpliwości – i powinnaś. Ile z tego, co mówiłaś i robiłaś, wynikało z ich nakazu? A może jak dotąd w ogóle nie postępowałaś zgodnie z własną wolą? Damy ci szansę zapracowania na następny dzień życia. – Wbrew sobie poczuła przypływ nadziei. Jeśli pozwolą jej walczyć – nawet z przeważającym liczebnie wrogiem – to umrze w lepszy sposób. Gird na pewno jej wtedy pomoże, chroniąc przed najgorszym. Myśli o elfach odłożyła na bok – będzie się tym martwiła później, o ile jakiekolwiek „później” nastąpi. Na pewno chciały jedynie oszczędzić jej fatygi. Niemniej cień wątpliwości pozostał, mącąc miłe wspomnienia. – Wielu z wdzięcznością przyjęłoby szansę udowodnienia swej reputacji – ciągnął iynisin. – Osobiście uważam, że dysponujesz pewnymi umiejętnościami. Przekonamy się. W pierwszej próbie zetrzesz się z pojedynczym przeciwnikiem. Żaden to test dla ciebie, lecz on będzie uzbrojony, a ty nie. Jeśli uznasz to za niesprawiedliwe, możesz odmówić walki, a wtedy zginiesz natychmiast. – Jego towarzysze odeszli, on sam cofnął się, a dziewczyna powiodła wzrokiem dookoła. Szybkim ruchem sztyletu przeciął więzy na nadgarstkach i wycofał się z ukłonem. Następnie obrócił się do widowni i uniósł ramię. – Niechaj rozpocznie się sport! – zawołał. Widzowie powstali z miejsc, wiwatując. Zakapturzony iynisin podbiegł lekko do przedzielającej arenę pajęczyny, ukłonił się olbrzymiej pajęczycy i wspiął zręcznie po lepkich postronkach na widownię. Osamotniona Paks rozglądała się w poszukiwaniu przeciwnika. Próbowała wezwać Girda albo Pana, lecz słowa nie znajdowały oddźwięku w jej umyśle. Zupełnie, jakby nawoływała w pustym pokoju. Po raz pierwszy przyszło jej do głowy pytanie, czy Gird w ogóle słucha. Gdyby tak było, z pewnością by jej pomógł, lecz wyuczone słowa obijały się wewnątrz czaszki, pozostając bez odpowiedzi. Z korytarza, którym przyszła, dobiegło ją szuranie butów. Obróciła się i ujrzała orka w skórzanej zbroi i hełmie, dzierżącego w łapach bicz z krótkimi rzemieniami oraz zakrzywiony nóż. Wzięła głęboki, uspokajający wdech i zakołysała się na stopach, rozluźniając mięśnie. Uzbrojona, nie miałaby z takim przeciwnikiem najmniejszych kłopotów, pozbawiona nawet sztyletu – znalazła się w znacznie gorszej sytuacji. Niemniej mogła walczyć i z radością powitała iskierkę bitewnego zapału. Ork podchodził powoli, ze zręcznością niespodziewaną przy tak powykrzywianym ciele. Paks przykucnęła lekko, balansując na palcach, gotowa skoczyć w każdą stronę w zależności od okazji. Ork uśmiechnął się do niej i wyskrzeczał coś zrozumiałego dla iynisin, które skwitowały to śmiechem. Przypuszczała, że to jakaś obelga. Czuła rosnące podniecenie, gorące i radosne. Może był to dar od Girda, zamiast jego obecności? – No chodź – rzuciła w stronę orka we wspólnym. – Zabiłam wielu twych pobratymców, dołączysz do nich. Ork zbliżył się gwałtownie, wywijając biczem nad głową. Paks uchyliła się, ratując oczy i obserwując uzbrojoną w nóż łapę. Gdy tylko powiązane w supły rzemienie wgryzły się w jej kark i ramiona, ostrze pomknęło ku jej brzuchowi. Okręciła się, unikając pchnięcia i złapała nadgarstek przeciwnika, by szarpnąć go mocno do przodu. Ork osunął się na kolana. Spróbowała przewrócić go na plecy, lecz napastnik przetoczył się, chłoszcząc ją biczem. Tym razem rzemienie owinęły się jej wokół nóg i upadła ciężko, o włos uchylając się przed kolejnym pchnięciem. Stanął na nogi na ułamek sekundy przed nią, wymierzając biczem kolejny cios. Odturlała się, zasiadające na widowni iynisin podniosły wrzawę. – Taaak... uszyyyyymy... luuuusziii... manieeeeer – wymówił ork w ledwo zrozumiałym wspólnym. Wyszczerzył zęby. – Na tęęęęęęę... nie mieszszszsz... ssssssam bat. – Zatoczył biczem krąg nad głową, rzemienie zaszumiały. Paks nie spuszczała wzroku z błyszczącego ostrza. Ruszył na nią. Wzięła głęboki wdech, przywołując całą wściekłość i skoczyła na niego na mgnienie oka wcześniej. Bicz wciąż był odwiedziony, opadła całym ciężarem, oburącz łapiąc garść z nożem. Ku jej zachwytowi zwalił się na plecy. Podwinęła nogi i potoczyli się po ziemi. Wbijała kciuki w orkowy nadgarstek. Klinga upadła z brzękiem na kamienną podłogę. Ork zauważył niebezpieczeństwo i wypuścił bicz, by złapać oręż. Paks odkopnęła nóż, poleciał na drugą stronę areny. Ork pisnął i złapał ją za nogę, po czym zatopił kły w jej kostce. Paks puściła go i sięgnęła po bicz. Przeciwnik przewidział to i porwał go pierwszy. Odtoczyła się, obrywając rzemieniami, gdy biegła po nóż. Tym razem wyprzedziła go, obróciła się, by stawić orkowi czoło z ostrzem w ręku. Niemal nie czuła szram po rzemieniach ani ugryzienia. Uśmiechnęła się do nadchodzącego orka. Nawet teraz nie będzie łatwo – klinga była krótka, a jego zbroja twarda – była jednak pewna wyniku. Ork zatrzymał się i znowu przemówił w nie znanym jej języku. Iynisin milczały, z wyjątkiem jednego, który wyraźnie mu odmówił. – Chciałeś uciec, orku? – zapytała. – Czyżbym zanadto zagroziła twojej miękkiej skórze? – Była to najcięższa zniewaga, jaką znała, gdyż Ardhiel zdradził jej, iż orki w swojej mowie określają siebie jako „żelaznoskórzy”. Przeciwnik spojrzał z nienawiścią, obnażył kły i oblizał splamione krwią wargi