To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

– Co to jest? Kto pan jesteś? A Marynia ujrzawszy Grońskiego chwyciła go za ramię i drżąc cała, poczęła wołać: – Do domu! niech mnie pan zabierze do domu!... Groński zrozumiał w jednej chwili, że nic innego nie było do zrobienia i że trzeba się śpieszyć, gdyż inaczej Marynia może być zamieszana w grube uliczne zajście. Byk pewien, że Krzycki, w którym nagromadziły się ogromne zapasy żółci rozdrażnienia, przy swej porywczej naturze nie puści płazem napastnikowi zaczepki – więc, odwiódłszy na bok 336 dziewczynę wsadził ją co prędzej do przejeżdżającej dorożki i siadłszy obok, kazał dorożkarzowi jechać do domu pani Otockiej. – Już nic, już wszystko dobrze! – uspokajał po drodze przestraszoną Marynię. – Z domu damy znać, że próby dziś nie będzie – i na tym się skończy. Już nic – już nic! I począł ściskać jej ręce, a po chwili zapytał: Ale kto to był i czego chciał? – Pan Laskowicz – odpowiedziała Marynia – ja go nie poznałam od razu, ale on mi powiedział, kto jest. Groński zaniepokoił się usłyszawszy nazwisko studenta, albowiem przyszło mu na myśl, że jeśli zajście z Krzyckim skończy się na policji, to dla Laskowicza mogą wyniknąć stąd następstwa wprost fatalne. Ale nie chcąc zdradzić się ze swym niepokojem przed Marynią i zarazem pragnąc ją tym lepiej uspokoić, zwrócił się do niej na wpół żartobliwie: – Więc to był Laskowicz? To już rozumiem, czego chciał. Ach! ach!... Zaczyna ktoś grywać nie tylko na skrzypcach, ale i na duszach... Tylko czemu było się tak przestraszyć? – Bo on i groził – odpowiedziała Marynia – okropnie wszystkim groził... – Takich strachów tylko dzieci się boją. – Prawda! Zwłaszcza że ja mam grać na głodnych, więc oni nie zrobią ani nikomu z nas, ani mnie nic złego? – Na pewno nie! – potwierdził Groński. Tak rozmawiając dojechali do domu. Groński oddał Marynię w ręce pani Otockiej, a gdy po chwili przybiegła i Hanka, opowiedział im, co zaszło. Musiał również uspokajać panią Otocką, która, wiedząc o listach, wzięła bardzo do serca całe zajście i zapowiedziała, że zaraz po koncercie wyjadą do Zalesina, a następnie za granicę. Po upływie pół godziny wyszedł – i na schodach spotkał Władysława. – Chwała Bogu – rzekł – widzę, że nie skończyło się na policji. Czy wiesz, że to był Laskowicz? 337 – I mnie się zdawało – rzekł żywo Krzycki – ale ten miał jasne włosy. Jak się ma Marynia? – Przestraszyła się trochę, ale już dobrze. Obie panie siedzą przy niej i chuchają na nią, jak na kurczę. Tak są nią zajęte, że pani Otocka zapewne cię nie przyjmie. – I ja tak myślę, tym bardziej, jeśli o n a tam jest – odpowiedział z goryczą Krzycki. – Więc zostawię tylko kartę i zaraz wracam. Czy pan chce zaczekać na mnie? – Dobrze. Jakoż po chwili wrócił i gdy wyszli na ulicę począł mówić: – Tak! I mnie się zdawało, że to Laskowicz, ale stropiła mnie jasna czupryna i okulary. Zresztą nie było czasu na rozmysł. – Słuchaj, tyś go tam niezawodnie wyczubił? – zapytał Groński. A Krzycki odrzekł z niechęcią: – Aż nadto, bo to chuchrak, a nie miał widocznie browninga. I czas jakiś szli w milczeniu, po czym Groński rzekł: – Twoja matka potrzebuje kuracji, te panie wyjadą zaraz po koncercie, a panna Hanna zapewne z nimi. Ja bym ci radził, żebyś i ty o sobie pomyślał. Krzycki machnął ręką. A w tym samym czasie Laskowicz mówił na strychu w mieszkaniu „towarzyszki” do Polci: – Pan Krzycki prawdziwy pan! Zbił mnie przed chwilą kijem za to, żem się ośmielił do niej przemówić. I począł się śmiać przez zaciśnięte zęby. XXIII Nadszedł dzień koncertu. Na sofie w gotowalni sióstr leżała przygotowana już od wczesnej godziny wieczorna suknia Maryni, biała jak śnieg, lekka jak piana, przejrzysta jak mgła i pachnąca fiołkami, które miały stanowić jedyną jej ozdobę. 338 Przedtem pani Otocka i Groński odbywali nad tą suknią długie i poważne narady, oboje bowiem pragnęli gorąco, by umiłowane „bóstewko” zachwyciło nie tylko uszy, ale i oczy. – Tymczasem „bóstewko” kręciło się po wszystkich pokojach, to chwytając co chwila skrzypce i powtarzając trudniejsze pasaże, to odbierając pudełka cukierków, które nadsyłał Groński, to żartując z siostrą i zagadując strach przed pierwszym wystąpieniem publicznym. Strach ten ogarniał i panią Otocką, która pocieszała się tylko myślą, że Marynia będzie się wprawdzie trzęsła przy wejściu na estradę, ale z chwilą, gdy zacznie grać, o wszystkim zapomni. Wiedziała też, że kochaną skrzypaczkę czekają gorące owacje oraz liczne kosze kwiatów, przygotowane przez „Komitet Pomocy dla Głodnych” i przez znajomych. Mimo niepokoju, obie siostry czuły wielką radość w duszy, gdyż koncert zapowiadał się, z powodu zjazdu na sezon wyścigowy, świetnie i wiadomo już było, że przyniesie dochód nadzwyczajny. Marynia znalazła przy tym środek na swój strach: „Jak pomyślę – mówiła do siostry –że tyle oczu będzie na mnie patrzyło, to mam duszę na ramieniu, ale jak sobie przypomnę, że to nie chodzi o mnie, tylko o biednych, to się przestaję bać, więc poradzę sobie w ten sposób, że wychodząc, będę powtarzała po cichu: dla biednych! dla biednych! i wszystko pójdzie jak najlepiej”. –A gdy tak mówiła, głos jej drgał poczciwym wzruszeniem, gdyż młode jej serce odczuwało głęboko niedolę nędzarzy nie mających chleba i czuła się zarazem dumna i szczęśliwa na myśl, że przyjdzie im z pomocą. Doznawała pewnych wyrzutów sumienia nawet i z powodu nowej sukni, i z powodu nowych atłasowych trzewików, gdyż przychodziło jej do głowy, że i ten wydatek można by obrócić na chleb. Koło południa przyszła Hanka i zabrała obie siostry do siebie na śniadanie. Groński, który był na nie proszony, nie stawił się, gdyż o tej samej porze miał się spotkać z kilku 339 dziennikarzami. Marynia wzięła ze sobą skrzypce w zamiarze przegrania jeszcze po śniadaniu pierwszej części koncertu, a tymczasem czekając, zanim podadzą do stołu, poczęła z salonu Hanki wyglądać przez otwarte okno na ulicę. Dzień był pogodny i jasny. W nocy spadł obfity deszcz, który potłumił kurzawę, obmył kamienie miejskie, odświeżył trawniki i opłukał liście na drzewach. Powietrze uczyniło się świeże i rzeźwe. Od dwóch akacji rosnących pod oknami mieszkania Hanki, które zasypywały naokół chodniki białymi jak śnieg płatkami, biła woń mocna i upajająca, jakby z kadzielnic. Marynia przymknęła oczy i poruszając swymi delikatnymi nozdrzami, napawała się nią z rozkoszą, po czym odwróciła się w głąb pokoju: – Pachnie... – rzekła