To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

O wpół do pierwszej ruszono z miejsca wraz z odpływem morza. Z trudnością podniesiono kotwicę, mocno w gruncie zahaczoną. Lekki wiatr południowo-zachodni wzdymał żagle, zaciągane jedne po drugich. Pięciu ludzi, należących do osady, niebardzo się jakoś zwijało, i Wilson chciał im pomagać. Ale Halley poprosił go, by siedział spokojnie i nie wtrącał się do tego, co do niego nie należy, bo zwyczajem jego było radzić sobie samemu, rady zaś i pomocy nie potrzebował. Pił wyraźnie do Johna, który się uśmiechał, patrząc na niezgrabne obroty osady. To też John zrozumiał, o co idzie, i postanowił nie wdawać się w nic, chyba, gdyby niezdarność majtków narażała bezpieczeństwo statku. Ale nadeszła wkońcu chwila, że podniecani przekleństwami swego pana, majtkowie zdołali rozwinąć wszystkie żagle. Pomimo to jednak bryg, będący istnem pudłem o szerokim dziobie i spodzie, tudzież o ciężkiej rufie, zaledwie posuwał się naprzód. Ha, trudno! Trzeba było i z tem się pogodzić. Bo choć Macquarie płynął tak wolno, to jednak musiał przecież w ciągu dni pięciu, a najwyżej sześciu, dowlec się do Aucklandu. O siódmej wieczorem stracono z oczu brzegi Australji i światło latarni morskiej w porcie Eden. Falowanie morza dawało się we znaki statkowi. Ciężko zapadał w próżnię po ustępujących bałwanach. Pobyt podróżnych w baraku przykry był z powodu gwałtownych wstrząśnień, a nie mogli pozostać na pokładzie, bo deszcz padał gwałtowny. Zmuszeni więc byli siedzieć, jak w więzieniu. Mało rozmawiano, każdy oddawał się swoim myślom; tylko lady Helena i Marja zamieniały niekiedy zdania. Glenarvan nie mógł usiedzieć na miejscu, wstawał i chodził; zato major ani się ruszył. John z Robertem wychodzili na pokład od czasu do czasu, żeby spojrzeć na morze. Paganel zaś, siedząc w swym kącie, mruczał coś niezrozumiałego. O czemże myślał szanowny geograf? O tej Nowej Zelandji, ku której wiodła go fatalność. Przechodził właśnie myślą jej dzieje, złowroga jej przeszłość stawała mu przed oczyma. Ale czy w tej całej historji zdarzył się choć jeden fakt, jeden wypadek, z któregoby ci, co tę ziemię odkryli, mogli wnosić, że była lądem a nie wyspą? Nowożytny geograf, żeglarz nie mogli jej nazywać niewłaściwie! Widać było, że Paganelowi ciągle tkwiło w myśli tłumaczenie dokumentu, jakby go jakie widzenie opętało. Po Patagonji; po Australji, wyobraźnia jego, pobudzona jednym wyrazem, czepiła się teraz Nowej Zelandji. Jeden tylko punkt zatrzymywał go na tej drodze przypuszczeń. - Contin... Contin... powtarzał sobie; przecież to znaczy: kontynent, ląd stały. I zaczął przechodzić myślą wszystkich żeglarzy, którzy odwiedzali te dwie wielkie wyspy mórz australijskich. Dnia 13-go grudnia 1642 r. Holender Tasman, odkrywszy ziemię Van-Diemen, przybił do nieznanych brzegów Nowej Zelandji; kilka dni płynął wzdłuż brzegu, a 17-go wpłynął do obszernej zatoki, zakończonej wąską cieśniną między dwiema wyspami. Wyspa północna, to Ika-na Maoui, które to wyrazy zelandzkie znaczą "ryby Mauwi", wyspa południowa, to Tawai Pouna-Mon - co znaczy: wieloryb, wydający jaspis zielony28. Abel Tasman wysłał łodzie ku ziemi i powróciły w towarzystwie dwu czółen napełnionych hałaśliwymi krajowcami. Dzicy byli średniego wzrostu, koloru skóry brunatno-żółtego; kości mieli wystające, głos twardy, włosy czarne, związane na głowie na sposób japoński, z zatkniętem w nie wielkiem piórem białem. Pierwsze to widzenie się Europejczyków z krajowcami zdawało się zapowiadać stosunki przyjazne i trwałe. Ale nazajutrz, gdy jedna z łodzi Tasmana udała się ku brzegom dla wyszukania miejsca stosownego do zarzucenia kotwicy, napadło na nią siedem piróg, czyli wielkich czółen z krajowcami. Łódź holenderska przechyliła się i nabrała wody; dowodzący nią oficer pierwszy ugodzony był w gardło piką, niezgrabnie wyrobioną, i padł w morze. Z sześciu jego towarzyszów czterech poniosło śmierć; dwaj inni, również jak i oficer, ocaleli, dostawszy się wpław do okrętu. Po smutnem tem zajściu, Tasman odpłynął, ograniczając swą zemstę do kilku strzałów muszkietowych, które prawdopodobnie żadnego z dzikich nie dosięgły