To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Tutaj - odpowiadam tuż zza niego. Spoglądaw górę na mnie,kiwagłową i uśmiecha się. - Gdzie twoja kula, babciu? Myślałem, żepójdziemy wszyscy nakręgle. - Chyba tam, pod łóżkiem. Ale przez następnychparę tygodni nie mam nawet co marzyć o kręglach. Dingus milknie i wraca dooglądania meczu. Z sypialni wychodzi Shanice, wycierając zaspane oczy. Jeszcze niezdjęła tych szortów. Macha na powitaniedo Dingusa. - Gdzie moja mama? - pytamnie. - Chyba dzwoni do George'a. Rozmawia z kimś,odkąd zaczęliśmy oglądać mecz. Shanice przewraca oczami o trzysta sześćdziesiątstopni. - Dlaczego się tak zataczasz, Niecie? - pyta Dingus,otwierając drzwi, kiedy widzi, że Paris idzie po niego. - Wcalesię nie zataczam -odpowiada Shanice nieprzyjemnym tonem. -A mnie się wydaje, że tak. Ilepiej nie wywracajtak oczami - mówi i wychodzi. 197. - Chodź, usiądź koło babci - proszę, kiwając na niąręką. Siada na drugim końcu kanapy. Klepię poduszkęmiędzynami. - Przysuń się bliżej. - Po co? -Shanice, mówisz do mnie, swojej babci, czy do kogoś innego? Wygląda, jakby właśnie się ocknęła, siada na tyleblisko, że dotyka ręką mojej ręki. Patrzy prostoprzed siebiew telewizję, ale wiem, że w ogólenie ogląda meczu. - Shanice? -Tak? - mówi, nie patrząc na mnie. - Spójrzna mnie. Powolnym ruchem odwracado mnie głowę ikiedyspoglądanamnie, widzę, że temu dziecku znowu cośsię stało. Widzę to w jejoczach. Smutek ijakiś ból. Sączerwone i błyszczące,jakbypłakała albo bardzo mocno spała. Ale zaraz. Jeśli się nie mylę, to chyba wionieod niej piwskiem? To niemożliwe. Jej mama wylałacałepiwo do zlewu. Aleprzecież rozpoznam zapach browaru. - Wszystko wporządku? -Tak. Po prostujestem zmęczona i głodna. CiociuParis, kupiłaś cośdobrego" do jedzenia, czy tylko same zdrowe rzeczy? - Kupiłam trochę halibuta - odpowiada Paris. -Namówiłem ją nakilka mielonych - wtrąca Lewis,chichocząc cicho. Stoi przydrzwiach siatkowych, kopcąc kolejnego papierocha i sącząc coś zbutelki. Popierwszych dwóch drinkach zawsze jest wesolutki, alepo trzecim wciągu paru minut podlapuje doła. - Co pijesz? - pytam. - Drinka. Ma tylko siedem procent. - Ale to już trzeci. O tym zapomniałeś wspomnieć! - krzyczy Paris z kuchni. - Mamo, miałaśjakieś wiadomości odCharlotte? - Umiem pić, Paris, dziękuję ci bardzo. Nie jestemdzieckiem, więc nie musisz na mnie kablować mamietak jak kiedyś. Jeśli mnie pamięć nie myli, to wszyscyjesteśmy już dorośli. - Zamknij się, Lewis -mówi Paris. -Charlotte nieprzyjedzie -mówię. - Nadal boi sięlatać samolotem. Powiedziała, że musiałaby przyjechać pociągiem. Nieważne. Powiedziała też, że Al wybiera się na jakieś wakacje. Nic z tego nie rozumiem. - Janelle! Pośpiesz się izwolnij telefon. Muszę zadzwonić! - woła Paris. - Gdziemoje lekarstwa? - pytam. - Tutaj - odzywa się Paris z kuchnio wiele cichszym głosem. - Zrobiękolację. Imożecie mi wierzyć,że będzie to coś, co wszyscy docenią i zjedzą. - Przyniosę ci je, babciu - mówi Shanice,najwyraź-'niej szukając wymówki, by wstać. Janelle w końcuwychodzi z łazienki z bezprzewodowym telefonemw ręku. Wygląda, jakby właśnie coś straciła. Podajetelefon Paris. - Co się stało, mała? Janelle tylko kręci głową. - Nic takiego. -No to nie miej takiej kwaśnej miny. Pomóżmi. Zrób sałatkę. - Mamo, tatuś przyjechał - odzywa się Lewis. Popijampięć czy siedem pigułek dietetyczną pepsi,której smaku nie znoszę i którą Dingus postawił nastoliku. Mam nadzieję, że przynajmniejjedna z nichzadziała szybko. 199. - Cholera - mamroczę. -Co mówiłaś, mamo? - pyta Janelle. - Nie twój interes. -Nie widziałem dziadka od zeszłego roku - mówiDingus i podnosi się z podłogi. Widzę, jak Lewis, stojąc na górnymschodku, podajedłoń swemu tacie,a potem Cecil poklepuje go poramieniu, idąc do drzwi. Pomyślałby kto, że to jakiśświęty Mikołaj- wszystkiewnuki lecą do niego i ściskają się znimna niedźwiedzia. Dingus oczywiście jestod niego wyższy, a iShanice niewiele mu ustępuje. - Cześćwszystkim -mówi Cecil. -Cześć, tatusiu. - Janelle całuje go wpoliczek. Wchodzi Paris. Staje jak wryta i nie rusza się z miejsca. -Cześć, tato. Cieszęsię, że znalazłeś trochę czasu, żeby wpaść. - Wpaść? - dziwi się Janelle. Zapomniałam,że o niczym nie wie. - Chciałem sprawdzić, jak się czuje waszamamai czynie siedzi tu sama jak palec. -Sama? - pyta Janelle. - Przecież ci mówiłam, żeLewis przyjechał, nie, Cecil? - Nic takiegonie mówiłaś. -Czyżbym coś przegapiła? - pyta Janelle. - Nie powiedziałaś dzieciom? - pyta mnie Cecil. - Nie wszystkim. -Co miała nam powiedzieć? - Czy to nie oczywiste, mamo? -wtrącasię Shanice. - Dziadek już tu nie mieszka. Halo! - Od kiedy? Biedactwo. Wygląda na takąskołowaną. nn - Gdzieśod Nowego Roku. Wtym domu chyba jeszcze nigdy nie było takcicho. Nikt sięnie porusza, aCecil sprawia wrażenie,jakby chciał zniknąć. Ale nie ma dokąd uciekać. Do-brzemu tak. - Tatusiu,to mamacię wyrzuciła, czy sam odszedłeś? Cecil robi nieszczęśliwą minę imówi: - Pogadaj o tym z mamą. -A kiedy wracasz? -Janelle nadal nic nie rozumie. Tym razemCecil nawet nie odpowiada. - Może im powiesz, kiedyGeorge wraca? - wypalaShanice. - Gdzie jest George? - pytam. - Gdzie Charlotte? - pytaCecil. Paris łapie telefon i zaczyna wykręcać jej numertelefonu. Atmosfera za bardzo się zagęszcza. - Gdzie mój inhalator? -Pójdę po niego, babciu - mówi Dingus i wychodzido sypialni. Cecildalej nie wie, corobić: widać, żepróbuje sięzdecydować, czy usiąść, czy stać. ' - Przynieś miteż brązową kopertę, która leżynałóżku, dobrze, kotku? -Tęz napisem"UrządSkarbowy"? - Właśnie tę - mówię i zezuję na Cecila. Terazdobrzewidać, że żałuje,że nie przyszedł innym razem. - Charlotte? - odzywa się Paris. -Tak. Jesteśmytuwszyscy. U mamy. Dzisiaj wróciła do domu, ale chybanie bardzocię rusza, że o mało co nie umarła? To jedenwielki błąd: dzwonić do niej imówić takimtonem. Charlotte to się nie spodoba. Zwłaszczaże mywszystko słyszymy. - Tak. A na jakie to wakacje Al się wybiera? Tyleto sama się domyśliłam. Nie musisz podnosić głosu, 201. Charlotte. Nie. I przestań przeklinać