To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jack London, gdy zabierał się do tomu, na który natknął się na ścieżce wśród głuszy, był pierwotną bestią, zgłodniałym wilkiem czającym się do skoku. Zatapiał kły w gardle książki, potrząsał nią zaciekle, aż mu się poddała, a wtedy chłeptał jej krew, pożerał mięso, chrupał kości, póki nie wchłonął ostatniego włókna jej ciała, nie wyssał z niej wszystkich soków. Sięgnął daleko wstecz, do ojca ekonomii, Adama Smi-tha — przeczytał Bogactwo narodów, potem przedzierał się przez Zarys prawa ludności Malthusa, Teorią podziału dóbr Ricarda, Teorią ekonomicznej harmonii Bastiata, wczesne niemieckie teorie wartości i krańcowej wydajności, Udział w podziale dóbr Johna Stuarta Milla — aby idąc śladem faktów historycznych dobrnąć do twórców naukowego socjalizmu i znaleźć się na znanym sobie gruncie. W studiach politycznych cofnął się aż do Arystotelesa, wraz z Gibbonem prześledził wzrost i upadek Cesarstwa Rzymskiego^ przestudiował dzieje kon- iktu między Kościołem i państwem w średnich wiekach, wpływy Lutra i Kalwina na polityczną treść re-lacji, zapoznał się z początkami nowoczesnych politycznych koncepcji w książkach angielskich filozofów: wobbesa, Locke'a, Hume'a, Milla, i zrozumiał, że repu-nska forma rządu była nieuchronnym następstwem ¦ wolucji przemysłowej. Filozofię metafizyczną poznał ieł Hegla, Kanta, Berkeleya i Leibnitza. Antropologii 121 uczył się u Boasa i Frazera, z biologów poznał już Dar-wina, Huxleya i Wallace'a, a teraz czytał ich po raz wtóry, z większym zrozumieniem. Pochłaniał wszystkie dostępne książki z dziedziny socjologii: o bezrobociu, cyklach gospodarczych i kryzysach, przyczynach ubóstwa i środkach zaradczych, warunkach mieszkaniowych w slumsach, kryminologii, dobroczynności; coraz głębiej poznawał zagadnienie związków zawodowych. Ze swej lektury sporządzał dokładne notatki; założył kartotekę, do której mógł w każdej chwili sięgnąć i znaleźć potrzebną wiadomość. Ale dopiero gdy trafił na Pierwsze zasady Herberta Spencera, znalazł długo poszukiwaną przez siebie metodę znajdowania związków między różnymi prądami umysłowymi i tę właśnie metodę przyswoił sobie jako własną praktyczną filozofię. Spotkanie z umysłem Herberta Spencera było może największą przygodą w pełnym niezwykłych wrażeń życiu Londona. Pewnej nocy, po długich zmaganiach z Wil-liamem Jamesem i Francisem Baconem, Jack napisał jeszcze na dobranoc sonet i wśliznął się do łóżka z egzemplarzem Pierwszych zasad. Ranek zastał go nad książką. Czytał dalej przez cały dzień, siadając tylko co jakiś czas na podłodze, gdy bolały go kości od leżenia. Doszedł do wniosku, że dotąd dotykał tylko powierzchni rzeczy, obserwował oderwane zjawiska, gromadził szczegóły, dokonywał powierzchownych uogólnień, nie wiążąc w jedność fragmentów nieuchwytnego i nieuporządkowanego świata, w którym rządził kaprys i przypadek. I oto Spencer organizuje mu całą wiedzę, sprowadza wszystko do jedności i ukazuje zdumionym oczom wszechświat w postaci tak namacalnej, że przypomina model statku zrobiony przez marynarzy i umieszczony w szklanych butelkach. Spencer nie uznawał kaprysu, wszystko poddane było nieubłaganemu prawu. Było to dla Jacka odkrycie bardziej wstrząsające niż wrażenie, jakiego doznał, kiedy znalazł złoto w potoku Henderso-na, wiedział bowiem, że spencerowski monizm nigdy nie okaże się zwykłą miką. 122 Herbert Spencer upoił go zrozumieniem świata. Wszystkie nie odgadnięte zjawiska obnażały teraz swoje ieninice. Przy kolacji tego wieczoru w mięsie na talerzu ujrzał blask słońca i przebiegł myślą wstecz wszystkie przemiany energii zawartej w tym kawałku mięsa aż do jej źródła, oddalonego o sto milionów mil, i pomyślał, że ta sama energia przechodzi w mięśnie poruszające jego rękami, dzięki czemu może krajać mięso, i zasila mózg, który nakazuje mięśniom ruchy potrzebne do krajania, aż wreszcie wyobraził sobie słońce świecące w jego mózgu, zbudowanym z tej samej substancji co muskuły i stanowiącym wraz z nimi jedną całość. Herbert Spencer uprzytomnił mu, że każda rzecz powiązana jest z wszystkimi innymi rzeczami, od najdalszych gwiazd w bezmiarze przestrzeni po miliardy atomów w ziarnku piasku pod naszymi stopami i że ludzkość jak i każdy człowiek jest tylko odmianą ruchliwej, pro-toplazmicznej materii. Czterema duchowymi przodkami Jacka byli: Darwin, Spencer, Marks i Nietzsche. Jego praktyczna filozofia, pochodzenia niemieckiego i angielskiego, wywodziła się wprost od tych czterech wielkich umysłów dziewiętnastego wieku. W 1899 roku trzeba było mieć sporo hartu moralnego, by czytać tych rewolucjonistów, zewsząd zawzięcie atakowanych i obrzucanych błotem; trzeba też było jasności umysłu, inteligencji i przenikliwości, aby ich rozumieć. Jackowi nie brakowało niezbędnej w tym :elu odwagi i inteligencji, toteż czterej mistrzowie wzbogacili jego życie i filozofię