To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Niestety, jej myśli zaprzątnięte były czym innym - oczekiwała katastrofy. Nerwy miała napięte jak postronki. Jej zdaniem, samolot niebezpiecznie przechylił się w prawo, a wszystko to przez zbyt dużą liczbę potężnych koszykarzy zgromadzonych akurat przy jej fotelu! Samolot rzeczywiście wychylił się dość znacznie, ponieważ właśnie skręcał. - Popatrz Misiu, samolot zakręca, niedługo będziemy lądować - tata z Misiem bardzo cieszyli się lotem i próbowali wypatrzeć łotewskie wybrzeże. Coś zachrobotało, następnie chrząknęło i z głośnika wydobył się głos kapitana samolotu. - Rany boskie - wyszeptała ze zgrozą mama. Oto potwierdzały się jej najgorsze przeczucia - sytuacja jest poważna i za chwilę pilot powiadomi pasażerów o awarii lub czymś podobnym. Wbiła więc paznokcie w oparcie fotela w oczekiwaniu na fatalny komunikat. Kapitan jednak przyjemnie aksamitnym głosem obwieścił, że za dwadzieścia minut będą lądować w Rydze. Na koniec podał komunikat meteorologiczny: - Proszę państwa, pogodę mamy w Rydze nie najlepszą. Są trzy stopnie Celsjusza i pada deszcz. Stewardessa nakłoniła koszykarzy do powrotu na miejsca i mama pozostała sam na sam z trenerem. Biedny, nie wiedział, co go za chwilę czeka. Rozpoczęło się schodzenie do lądowania, samolot powoli wytracał wysokość. Tata, bardziej z ciekawością niż z niepokojem, spoglądał w stronę żony i trenera. Tak jak się spodziewał, mama przystąpiła do akcji. - Ja dłużej tego nie wytrzymam - wyszeptała obumarłym głosem i rzuciła konające spojrzenie na trenera. Ten wprawdzie nie domyślił się, czego siedząca obok kobieta dłużej nie wytrzyma, ale zrozumiał, że gwałtownie potrze- 52 buje pomocy. Był dżentelmenem, więc udzielił jej wsparcia moralnego: - Niech się pani niczym nie przejmuje, wszystko będzie dobrze... W tym momencie rzuciło samolotem, ponieważ weszli w strefę chmur, co spowodowało bardzo gwałtowną reakcję mamy - mocno chwyciła trenera za rękę, co, nie ukrywajmy, wprawiło mężczyznę w zadowolenie. Trwali w tym złączeniu rąk jakąś chwilę, mniej więcej do momentu, kiedy jeszcze mocniej targnęło samolotem. Wtedy mama, w akcie nieświadomej desperacji, najpierw poderwała się z siedzenia, potem wydobyła z piersi okrzyk, coś w rodzaju: „Matko przenajświętsza, ratuj!", a na koniec złapała trenerskie kolano, jakby to była ostatnia deska ratunku. „Ho, ho, temperamentna kobitka, a na początku wcale na taką nie wyglądała" - rozmyślał w tym czasie trener, uśmiechając się pod wąsem. - No nie, to już naprawdę przesada - tata obserwował całą tę scenę i pienił się po prostu z wściekłości. Ku nieopisanej wręcz uldze mamy (i taty, bo żona nareszcie zostawiła trenera w spokoju) samolot szczęśliwie wylądował i kołował w ciemności po lotnisku. Podjechał autobus, do którego władowali się koszykarze, zadowoleni, że wreszcie mogą rozprostować kości. Następnie do wnętrza weszła holendersko-chińska grupa dziecięca z matkami oraz mama, tata, Julka, Misiek i nadal pozostający w śpiączce Lucuś. - Hello, are you okay? - to Jordan dał znać o sobie i machał do Julki z drugiego końca autobusu. Julka postanowiła go zlekceważyć. - Mam nadzieję, że widzę tego gnypka ostatni raz w życiu - mruknęła. Zupełnie nie interesował jej ten chłopak, poza tym miała teraz ważniejsze sprawy na głowie. Za chwilę dowie się, 53 jak Figo i Felek znieśli podróż. Chciała już wydobyć swoje psy z tych okropnych klatek. W hali przylotów było pusto i cicho. Do momentu, kiedy ze zgrzytem ruszyła taśma z bagażami. Wszyscy przygotowali się do łapania walizek, tymczasem najpierw wyjechały klatki z psami. Pierwsza z nich, wielka jak kontener, sunęła majestatycznie w stronę taty i Julki, którzy czekali w pogotowiu, aby ją pochwycić. - Julka, teraz! - krzyknął tata. Nie zdążyła nawet wyciągnąć rąk, a klatka stała już na wózku bagażowym. To koszykarz olbrzym rzucił się tacie na pomoc. - Niech zgadnę, to na pewno nie jest świnka morska? - zagadnął do Julki. - Zgadza się, to mój golden. Figo ma na imię... Koszykarz z ciekawością pochylił się nad uśpionym psem. - Fajny piecha - powiedział. W tym czasie biedny, zapomniany Felek nadal krążył po taśmie. Zlitował się nad nim Jordan. Złapał pojemnik z psem i podszedł do Julki. - Your dog - wręczył go Julce i zniknął za drzwiami z napisem ,yisu labu!" (co po łotewsku znaczy „Do zobaczenia"). Lotnisko pustoszało. Tata ładował bagaże na wózki, Julka z Misiem bacznie obserwowali budzące się z letargu psy, a mama... żegnała się z trenerem. Była trochę zażenowana atencją, jaką obdarzał ją nieznany w sumie mężczyzna. Gdyby jeszcze temu wszystkiemu nie przyglądała się drużyna koszykówki! No i mąż. Aż bała się spojrzeć w jego stronę... Trener pochwycił dłoń mamy, skłonił ku niej twarz i obdarzył wąsatym pocałunkiem. - Zapraszam do nas do Wrocławia, to piękne miasto - szepnął, patrząc jej w oczy. Mama nie wiedziała, gdzie ma się podziać ze wstydu. 54 Przy wyjściu czekała na nich bagażówka, służąca do przewozu psiej karmy. Andis, kierowca, pomógł im się zapakować i zawiózł do Jurmali. Misiek zasnął, Julka też już była nieprzytomna ze zmęczenia. Zdążyła jedynie zauważyć, że ich dom jest drewniany i że stoi pośród olbrzymich sosen. Wydawało się jej, że słyszy szum morza. Rodzice pokazali jej jakieś łóżko. Resztką sil sięgnęła do plecaczka i wydobyła fotografię Antka