To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

* Hibiscus (łac, czyt: hibiskus) — występująca w licznych odmianach roślina tropikalna; w Europie hodowana w cieplarniach jako krzew ozdobny. 31 i dalsze stawały się wyprawy łowieckie ichneumona, który jednak zawsze zjawiał się w domu na obiad i kolację. Często z wycieczek tych powracał poturbowany i pokrwawiony, zawsze jednak wesoły, zawsze gadatliwy i wścibski. Rany goiły się szybko, o guzach zapominał prawie natychmiast i chociaż pełna miska stała zawsze obok jego gniazdka, wolał włóczyć się po- puszczy w poszukiwaniu przygód, niż prowadzić żywot wygodny, leniwy i spokojny. W któreś niedzielne popołudnie siedziałem sobie na werandzie i przeglądałem pocztę otrzymaną z Europy. Psy leżały wyciągnięte na chłodnej po-. sadzce obok mego fotela, szympans Maciuś bawił się nie opodal piłką, a Dudu zwinięty w kłębuszek spał na moich kolanach. W pewnym momencie posłyszałem przeraźliwy krzyk szympansa. Spojrzałem w jego stronę i ze zgrozą spostrzegłem w odległości niespełna dwóch kroków długie, czarne cielsko węża, który nastraszony widocznie przeraźliwym krzykiem małpy podniósł przednią część ciała na jakieś pół metra w górę i kierując szybkimi ruchami swoją trójkątną głowę to w moją stronę, to w stronę Maciusia, patrzył na nas swymi zimnymi, okrutnymi oczkami. Zrobiło mi się dziwnie nieprzyjemnie, w gadzie bowiem poznałem niezmiernie jadowitą czarną wi-perę, której ukąszenie bywa zawsze śmiertelne. Nie miałem pod ręką żadnej broni, nie mogłem 32 guj głęboki, a każde, najmniejsze nawet moje poruszenie mogło spowodować natychmiastowy atak wipery. Widocznie instynkt zachowawczy powstrzymywał także od ruchu i szympansa, stał bowiem niby wrośnięty w posadzkę i patrząc na węża, coraz ciszej powtarzał swoje pełne przerażenia: óh, 6h, óh. Tymczasem wąż podniósł się jeszcze wyżej, jakby przygotowując się do skoku, wysunął długi rozwidlony język i rozwarłszy szeroko paszczę, w której błysnęły zakrzywione kły, syknął złowrogo. To, co się stało w następnej chwili, dokonało się w jakimś nieuchwytnym prawie ułamku sekundy. W powietrzu mignął długi brązowy cień i z taką siłą uderzył w gada, że wąż jak odrzucona wichrem gałąź potoczył się aż pod murowaną barierę werandy. To skoczył Dudu. Ze snu zbudził go krzyk szympansa, ale dopiero syk węża zdradził mu obecność śmiertelnego wroga. Walka, jaka teraz rozegrała się na werandzie, była świadectwem bezprzykładnej odwagi i nieopisanej wprost zręczności ichneumona. Wąż, zaskoczony niespodziewanym atakiem, z błyskawiczną szybkością wykręcił swym potężnym, blisko dwumetrowym cielskiem i równie szybko zaatakował ichneumona. Ale Dudu nie darmo pochodził z rodu łowców węży, nie darmo posiadał mięśnie twarde jak stal sprężyste! Prześlizgując się tuż 33 unikał wściekłych uderzeń, zmuszając jednocześnie gada do ciągłego kręcenia się w kółko. W miarę walki ruchy ichneumona stawały się coraz szybsze, zdawało się nieomal, że zmienił się w rudawą mgławicę krążącą wokół czarnego cielska. Rozwścieczony wąż zadawał krótkie, lecz straszne uderzenia swoją płaską, trójkątną głową, widać było jednak, że uderza na oślep, że mimo ogromu swego cielska traci siły. Nagle gad podskoczył w górę, nieomal na całą swą długość, a potem z głośnym klaśnięciem upadł na ziemię. I w tej chwili zobaczyłem zdumiony, że Dudu wisi jakby przylepiony u jego szyi i z całej siły zaciska swoje szczęki na potężnym karku węża tuż u nasady głowy. Po kilku minutach potworny gad leżał już bez życia, a Dudu dysząc ciężko i dygocąc ze zmęczenia próbował rwącym się piskiem wyśpiewać swoją pieśń zwycięzcy. Spod mego fotela wylazły teraz schowane tam psy i jeżąc sierść obwąchiwały gada z wyraźnym obrzydzeniem, a Maciuś, chwyciwszy z kosza złocistą pomarańczę, pchał ją pod nos bohaterskiego przyjaciela i w swojej szympansiej mowie przemawiał doń tkliwie: ohóh, ohoh! Zwycięska walka z wężem nie zmieniła na pozór w niczym wesołego i wścibskiego usposobienia ichneumona. Bawił się jak zwykle z Maciu-siem i psami, wychodził na poszukiwanie przy- u gód w puszczę, a powróciwszy zmęczony do domu, układał się ufnie na moich kolanach do" snu lub też — popiskując żałośnie — pokazywał krwawiące rany odniesione w walce z jakimś napastnikiem. A jednak wydawało mi się, że Dudu stał się jakby dojrzalszy, stateczniejszy, że w ruchach jego zaczęła przebijać jakby pewna godność. Odnosiłem też wrażenie, że ichneumon czuje się odpowiedzialny za bezpieczeństwo współżyjących z nim w domu istot. 35 I ŁU1U i wieczorem dokładną inspekcję wszystkich kątów w całym mieszkaniu i w znajdującej się obok łazience, po czym dopiero zaglądał do kuchni, gdzie od dnia zwycięstwa nad wężem był gościnnie przyjmowany i karmiony przeróżnymi frykasami przez kucharza Taa. Przez dłuższy czas żyliśmy sobie względnie spokojnie, boć przecie mieszkając nieomal w samym sercu olbrzymiej puszczy afrykańskiej, rozciągającej się na powierzchni wielu tysięcy kilometrów kwadratowych, człowiek zawsze musiał zetknąć się z czymś nowym, nieprzewidzianym