To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Stoigniew nie starszym był nad niego, ale mu trudy siwiznę przyspieszyły. Obok włosów obfitych, srebrzystych, twarz zachował młodzieńczą, świeżą, rumianą i zmarszczkami nawet nie po oraną. Dziwnie sprzeczały się na niej krasne barwy, żywy blask oczów, śmiejące się usta z tą siwizną przedwczesną. Na czele mężów dwunastu, co otaczali Bolesława, Stoigniew stał pierwszym, przodował on im i dla niego pan nie miał żadnych tajemnic. W sprawach króla wiele musiał po kryjomu podróżować po świecie, toteż języki obce umiał dobrze, a co na owe czasy, oprócz duchownych, mało kto znał, Stoigniew pismo czytał i w łacinie był biegłym. Liczną otoczony rodziną, trzeci raz już żonaty, powiernik pański miał żyjących synów sześciu, córek pięć, z których trzy już poślubione. Zwykle przebywał on na zamku w Gnieźnie jako namiestnik pański, lecz i własnych ziem ze szczodrobliwości króla miał pod dostatkiem. Dwór też go otaczał niemal książęcy, a życie mógł prowadzić, jak król chciał, by mu wstydu nie czynił. I tu stoły musiały gotowe stać dla przybywających ze skargami, radami i prośbami. Skarb pański na to dostarczał. Miał oprócz tego pieczę namiestnik nad biednymi więźniami, których trzymano na zamku w Gnieźnie. Tu miotając się bezsilnie i złorzecząc losowi swemu skończył życie Bolko oślepiony, tu zmarł Prybuwoj, tu żył jeszcze z nędzą swą Odylon i mnodzy inni winowajcy, których dla spokoju w zamknięciu trzymać było potrzeba. Po wspaniałym "palatium" króla w Poznaniu starodawny dworzec gnieźnieński ubogo wyglądał, ale szanownym był pamiątkami, które do ścian jego przyległy. Izb też w nim znajdowało się mnogo i najliczniejsze poczty mieściły się w otaczających go zabudowaniach. Gniezno należało do tych grodów za Bolesława Wielkiego, w których wojsk jego zawsze gotowe do wyjścia w pole zastępy się gromadziły. W Poznaniu miał król przy sobie trzynaście sotni pancerników konnych, a cztery tysiące piechoty z tarczami. Gniezno żywiło piętnaście secin pierwszych, a pięć tysięcy tarczowników; zatem, więcej jeszcze, niż Bolesław przy sobie ich chował, Inne też miasta, jak Włocławek i Gdecz, załogami podobnymi opatrzone były czasu pokoju. Gdy na wojnę występować było potrzeba, słano do nich jak do spiżarni i ruszał się lud orężny, gdzie mu wskazano. Na Gnieźnie też namiestnika musiał stanowić król takiego, który by najliczniejszą osadę, oka z niej nie spuszczając, zgnuśnieć jej nie dając, czujną zawsze i gotową utrzymał. W progu zamkowym czekała na Bolesława drużyna wielka, starszyzna wojskowa, żupanowie i władyki, którzy się tu znaleźli. duchowni, przełożeni i rodzina Stoigniewa. Nim do progu tego doszedł król, czas miał ochłonąć z wrażenia, jakie na nim mnich uczynił, wypogodził twarz, a stosując się do Stoigniewa, który zawsze spokojnym był i przy powadze wesołym, Bolesław też chciał się okazać dobrej myśli. Więc na powitanie gromady odpowiedział pozdrowieniem wdzięcznym i szybko Wszedł na dworzec. Tu czas miano się przysposobić na przyjęcie pana i jego towarzyszów. Stoły już były ponakrywane, pachołkowie z pochodniami stali po kątach. Najstarszy z duchownych wiedząc, iż król znużony był i zgłodniały, natychmiast modlitwą pobłogosławił wieczerzę i misy znosić zaczęto... Sam Stoigniew królowi nalewkę i misę przyniósł, a urodziwa żona jego trzymała szyty ręcznik. Twarze otaczających, rade z widzenia pana, śmiały się weselem. W istocie bowiem czystym będąc w sumieniu każdy się mógł cieszyć ze spotkania z panem. Rzadko się obeszło, ażeby król nie obdarzył swoich wiernych nadaniem jakim, końmi, szatami i orężem. Było to zwyczajem naówczas po wszystkich dworach, a Bo lesław, szczodrobliwy z natury i wspaniały, hojnie szafował skarbami, jakich mu wojny dostarczały. Nie było naówczas właściwie państwa stolicy, wszędzie gdzie chwilowo król przebywał a z nim wojsko i dwór, z nim najwyższy sąd i urzędnicy, gród się chwilowo stawał stołecznym. -Zjeżdżali do niego pokrzywdzeni z żałobą, biedni z prośbami. Letniego czasu król pod dębem lub lipą zasiadał rozsądzać sprawy; zimową porą działo się to w wielkiej izbie. A miał Bolesław sposób mądry godzenia z sobą zwaśnionych, który rzadko się nie powiódł. Gdy na sąd królewski przybyły strony, przyjmowano je na dworze obie, dni częstokroć dwa i trzy gośćmi byli u stołu i boku pańskiego. Nie dopuszczając do mówienia o sprawie zmuszał ich Bolesław do wspólnej rozmowy, którą umiał uczynić spokojną