To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. Nie ma obawy! Hipolit, "wyszedłszy z bram Trezeny", wolałby dać się żywcem połknąć potworowi... "Idź, mój Jonaszu!..." Niech idzie. Wróci... Nie wraca. Twardy chłopiec kryje w sobie urazę. Nie przebacza swej klęski. Nie tylko klęski owej nocy, o której nigdy się nie dowie, na czym polegała. (To najboleśniejsze, gdyż ona wie... Co wie?...) Lecz i klęski wszystkich dni, które sprzedał temu wrogiemu światu (czyż nie pozwalał się utrzymywać?). I co jeszcze gorsze: klęski przyjemności, którą w tamtej klęsce zakosztował. Zadawał się z tą zgrają pasożytów i prostytutek, która żyje z nędzy świata! Sam lżył się także od "prostytutek"... Nie ma przebaczenia! Nie rozgrzesza go słabość. Znał ją lepiej niż ktokolwiek. Kłamał mówiąc sobie, że będzie najsilniejszy. Mówił to sobie nawet w chwili, gdy zdradzał. Zdradzał przez uległość ciemnej, palącej go żądzy rozkoszowania się tym kwiatem znieprawionego zbytku, tymi wszystkimi owocami gnijącego świata. Usprawiedliwiał się kłamliwie prawami ducha, który winien patrzeć i poznawać, by lepiej walczyć. Tak, ujrzał już ??i ujrzał siebie! Niewątpliwie, nic z tego nie zostanie stracone. Wracał z łupami. Lecz wśród tych łupów była i jego własna skóra. "Marek?prostytutka"... Deptał ją wraz ze światem, z którym się zespolił. Zadał sobie pokutę. Reakcją szalonego ascetyzmu przysiągł, że wytrzebi w sobie wszystkie zdradzieckie instynkty, które wydały go nieprzyjacielowi. Narzucił sobie dyscyplinę ciężkiej pracy, surowego niedostatku i zupełnej abstynencji od kobiet. Pokonać swą naturę, przekuć ją, skruszyć pod młotem. Dobry sposób, by gromadzić w swej głębi narastający bunt gwałconego nieprzyjaciela! Lecz nieludzkość jest w tym wieku często jedynym środkiem zbawienia. Gdyż w tym wieku dla chłopców, tego pokroju istnieje wybór tylko między skrajnościami. Marek wybrał sposób "żelaznego pancerza". Zamknął swe młode, szczupłe ciało, płonące gorączką i słabością, w zbroi nieubłaganego wyrzeczenia. Nosił ją dniem i nocą. Nie zdejmował jej nawet do spania ??do niespania ( per non dormire... 150 wielka dewiza!) ??chcąc zmusić się do tego, by mieć oczy zawsze otwarte. Sylwia, która miała w Quartier swych informatorów, wiedziała, że Marek znajduje się w kłopotach materialnych. Wyciągnęła doń rękę. Odtrącił ją. Przez dwa czy trzy miesiące powtarzała to co jakiś czas, uparcie. Uparcie zaciął się. Nie odpowiadał na żadną kartkę. Posłała mu bez słowa czek. Ostatnia obelga.... Pieniądze od niej, teraz! Nabazgrał wściekle na czeku: "Nie przyjęte!" i odesłał go odwrotną pocztą. Miała ochotę pójść natrzeć mu uszu. Co za głuptas!... Widziała siebie, jak otwiera drzwi jego nory, podchodzi ku niemu, on zaś odwraca się, z wściekłymi oczyma, blady z przejęcia, milczący. Toteż dobrze zrobiła, że nie poszła. Nie wiadomo, kto z dwojga by milczał. Być może, padłyby słowa okrutne, które trudno byłoby kiedykolwiek zapomnieć... Ale na szczęście Sylwia wróciła do swego kieratu. Maszyna huczała. Trudno ją było zatrzymać. A przydałoby się: dwa czy trzy razy ciężka fala krwi przesłoniła jej oczy. Ale Sylwia nie zwykła tracić czasu na takie drobnostki... Naprzód, tańcz! Wróciła lekkim krokiem do farandoli. Farandola oddaliła się. Przez pół roku słyszał Marek o pani Coquille tylko z dzienników. Ona zapomniała o nim zupełnie. * Marek jest więc tak samotny, jak tego tylko może pragnąć. Jeśli chodzi mu o to, by o własnych jedynie siłach dać sobie radę, ma, czego chciał. Nie może od nikogo oczekiwać nawet źdźbła. Matka jest daleko i nie ma pieniędzy, by mu je przysyłać. Sama z trudem wydostaje swą pensję. Pisują do siebie mało. Ona żyje na zapadłej wsi: komunikacja jest trudna, listy dochodzą z ogromnym opóźnieniem. Anetka przeżywa najkrytyczniejsze tygodnie swego wygnania, jest w ciężkich tarapatach. Będzie mówić o nich ??jeśli będzie ??gdy się z nich 150 P e r n o n d o r m i r e (łac.) ??dosłownie: żeby nie zasypiać; w znaczeniu przenośnym: żeby nie gnuśnieć. wygrzebie. Do; tego czasu gęba na kłódkę, jak u jej syna, gdy wpadnie w jakąś pułapkę