To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

– Wraz ze śmiercią Kreegana zginął też mózg, stojący za spiskiem obcych – kontynuował Dumania. Jednak był on doskonałym strategiem i świetnie wszystko miał zaplanowane, tak że jego śmierć sama w sobie niewiele zmieni. Bowiem jego zastępca, Kobe, i tak nadzorował cały ten system, i nie tylko świetnie się we wszystkim orientował, ale i zgadzał się ze strategicznymi celami Kreegana, choć niewątpliwie brak mu jest wyobraźni nieżyjącego szefa. Niezależnie od wszystkiego, jest to jednak dla nich bolesny cios. Jeśli chodzi o Cerbera, to mam nadzieję, że w ciągu najbliższych miesięcy, a może i tygodni, przejmę kontrolę nad jego władcą. To sprawa dość skomplikowana, jednak zawiązałem kilka intryg i jestem przekonany, że któraś z nich przyniesie sukces. Bo widzicie, jestem psychiatrą władcy Cerbera. Wybuchnąłem śmiechem. – Wydajesz się jednoosobową armią – powiedziałem. – Chciałbym, żeby tak było – odpowiedział Cerberejczyk zmęczonym głosem. – Tutaj na Charonie jesteście w tej dobrej sytuacji, bo posiadacie dobrze zorganizowane i dobrze wyposażane siły, będące w opozycji do władzy centralnej... Chociaż macie też i dodatkowy problem. Ten czart, bo tak ich chyba nazywacie, o imieniu Kokul, który was dobrze zna, powiedział mi, iż jesteś przekonany, że obcy znajdują się tutaj w sensie fizycznym i dosłownym, i że to oni stoją za działaniami całego charonejskiego rządu. Poinformował o tym obecnego tu mojego przyjaciela Korila i teraz obaj bardzo chcielibyśmy wiedzieć, czy jest to wyłącznie twoje przypuszczenie, czy też masz jakieś bardziej konkretne podstawy, by tak twierdzić. – Tak naprawdę mam takie odczucie – powiedziałem całkiem szczerze. – A im dłużej tu przebywam, tym bardziej jestem przekonany, że mnie ono nie myli. Obracałem się tutaj pomiędzy ludźmi z różnych warstw społecznych, byłem też wśród odmieńców. I nawet najbardziej monstrualny spośród odmieńców zachowuje jednak swe podstawowe cechy ludzkie, coś nienamacalnego, ale co jednak czyni go człowiekiem. – Duszę – wtrąciła Darva. Wzruszyłem ramionami. – Nie jestem pewien, czy jest dusza, ale w tym przypadku to słowo jest równie dobre jak każde inne. Nawet zwierzęta posiadają pewną taką iskierkę. Wszyscy i wszystko... z wyjątkiem tego jednego człowieka, Yatka Moraha. – Chcesz przez to powiedzieć, że przypomina mnie... Wardenowskie zero? – spytał Dumonia. – Tak zresztą, jak ja widzę was wszystkich? – Nie, to nie to – pokręciłem przecząco głową. Pod względem fizycznym jest on człowiekiem, lecz... wewnątrz... nie wiem jak wyrazić to inaczej... tam go prostu nie ma. Ta dusza, to jestestwo, to coś, co jest niematerialne i niedotykalne... tego tam po prostu nie ma. Nie byłem jedyną osobą, która to zauważyła. Tully spostrzegł to również. – To prawda – wtrąciła ponownie Dania. – Widziałam go ledwie przez moment i z daleka, ale nawet wtedy byłam w stanie wyczuć coś... innego.. w jego osobie. – Jakby był robotnikiem? – podpowiedział Cerberejczyk. Te słowa mnie zaskoczyły, przypomniałem sobie bowiem, że było to dokładnie to samo słowo, którego ja wówczas użyłem. – Tak. To dobre określenie. Dumonia spojrzał na Korila, a ten odpowiedział mu podobnym spojrzeniem; obaj westchnęli. Wreszcie były władca Charona odezwał się: – No cóż, wobec tego, to właśnie jest to. Cerberejczyk skinął głową. – Jednak ginie z Cerbera – zwrócił się do nas. Bo widzicie. Cerber jest źródłem pochodzenia tych fantazyjnych robotów – sobowtórów, które sprawiają tyle kłopotów Konfederacji. Nieważne w tej chwili, jak to w ogóle jest możliwe... Nasza moc jest całkowicie odmiennego charakteru od waszej. Morah jednak nie pochodzi z planety Cerber. – Nie, na pewno nie – zgodził się z nim Koril, po czym zwrócił się bezpośrednio do nas. – Wyobraźcie sobie, że ja znam Yateka Moraha. A przynajmniej znałem go kiedyś. Urodził się na Takannie, jednym z cywilizowanych światów. Zesłano go tutaj w tym samym czasie co mnie, tak że mieliśmy okazję dobrze się poznać. Było to naturalnie przeszło czterdzieści lat temu, ale swą obecną pozycję zawdzięcza mnie. Jest zimnym, okrutnym człowiekiem... Ale jednak jest człowiekiem. – Był nim – dodał Dumonia. – Teraz jest czymś znacznie więcej. – Tak – Koril westchnął. – Obecni tu nasi przyjaciele wydają się to potwierdzać. To by wiele wyjaśniło. A właściwie wyjaśniłoby niemal wszystko. – Mnie to nie wyjaśnia absolutnie niczego – wtrąciła Darva, pokazując swój dawny uparty charakter. Mnie, po prawdzie, to również niczego nie wyjaśniło, ale byłem zbyt zajęty próbą uchwycenia czegoś, co ciągle mi się jakoś wymykało. Takanna... Cóż takiego, do diabła, znajomego było w tej nazwie? – Roboty obcych są wyjątkowo wyrafinowane technologicznie – powiedział Dumonia. – Ten ich rodzaj jest zupełnie nieznany Konfederacji, chociaż teoretycznie jest on możliwy do stworzenia. Krótko mówiąc, są to quasi – nieśmiertelni supermeni z pamięcią i osobowością żyjących w rzeczywistości ludzi. – A ten Morah... czy on też jest czymś takim? – spytała Darva. – Na to wygląda – odparł Cerberejczyk. – Choć to zupełnie niesłychane. Z tego, co wiem, mógłby on działać wyłącznie za pośrednictwem Cerberejczyka. Cerberejczycy bowiem potrafią dokonywać wymiany umysłów... albo ciał, jeśli wolicie, ale jedynie pomiędzy sobą i między sobą a tymi robotami. Nie znamy sposobu, za pomocą którego mógłby czegoś takiego dokonać Charonita... czy też ktokolwiek inny. Odstawiłem Takannę w sam kącik pamięci, żeby tam sobie pobulgotał i przyłączyłem się do dyskusji. – Jest taki sposób – powiedziałem. – Nawet Konfederacja go zna. Nazywa się go Procesem Mertona. Zarówno Dumonia jak i Koril wyglądali na zaskoczonych, ale Dumonia chyba bardziej. – Merton! Skąd znasz to nazwisko? To przecież Cerberejka! To była dla mnie zupełnie nowa informacja. – Nieważne. W każdym razie znają ten proces, pozwalający na całkowity transfer umysłu i osobowości z jednego ciała do drugiego. Jest on wielce marnotrawny, jeśli chodzi o ciała, ale mimo to skuteczny. Wiem, że jest skuteczny. Przyszła kolej na Korila, by wdać się w ten spór. – A skąd niby o tym wiesz? Zaczerpnąłem głęboko powietrza i podjąłem decyzję. Dlaczego by nie? Jeśli nie tym dwóm... to komu? – Ponieważ sam zostałem mu poddany. Nie jestem i nigdy nie byłem Parkiem Lacochem. On zmarł... a ja wziąłem jego ciało