To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Przeraziła się głęboko, gdy zaczęto mordować "wariatki" i gdy się zetknęła z ich katem, Carmen Mory42. Ta kobieta, więźniarka, szpieg szwajcarski, robiła i na mnie, która już wówczas miałam mniejszą wiarę w ludzkość, wrażenie wstrząsające. Miała włosy i oczy czarne jak kruk, bardzo szerokie i cienkie zupełnie usta i dużą szczękę. W pierwszej chwili wyraz tej twarzy, ani ludzkiej, ani zwierzęcej, tak mnie zaskoczył, że nie mogłam sobie przypomnieć, skąd ją znam. Później dopiero odnalazłam w pamięci jej prototyp w diablicach Hieronima Boscha, tragicznego karykaturzysty flamandzkiego renesansu. Ale wiary i energii Marysi Kujawskiej nawet Carmen Mory nie potrafiła na długo zachwiać czy zahamować. Marzyła ciągle o rym, że stworzy chorym prawdziwą przystań, a ja marzyłam z nią, że jej w tym pomogę. Niecierpliwiłam się, bo ciągle jeszcze tkwiłam na tym strasznym bloku, jeszcze nie było rozkazu, który miał mnie stamtąd wybawić i otworzyć mi wrota rewiru. Wtem, pewnego dnia PO apelu powiedziano mi, że zostaję tam, gdzie byłam. Koleżanka 42 Carmen Mory została w procesie norymberskim skazana na śmierć i popełniła samobójstwo w celi. Ravensbriick 290 pracująca w sekretariacie przeczytała w czasie sprzątania leżący na biurku list, pisany w mojej sprawie z Berlina, z kancelarii Himmle-ra, zakazujący kategorycznie wszelkiej zmiany przydziału dla mnie. Nie wolno mi zdjąć zielonej opaski, skoro pragnę się jej pozbyć, ale i jako sztubowa muszę pracować wyłącznie na blokach najcięższych, u Francuzek lub u Cyganek, w szczególności wykluczone są bloki polskie. Była to niewątpliwie najbardziej bolesna chwila z całego okresu mej niewoli, jedyna, w której czułam się prawdziwie nieszczęśliwa. Zmuszając mnie do noszenia znienawidzonej przeze mnie zielonej opaski, wykluczając ze współżycia z Polkami, zmuszając do pozostania w atmosferze niechęci, Niemcy wreszcie potrafili mnie "ukarać". Gdy się wybierałam do rewiru, myślałam, że się wyratuję, teraz ta nadzieja runęła w gruzy... Zacisnęłam więc zęby - zresztą nic mi innego nie pozostało, brnęłam dalej w tę mokrą, zimną wiosnę 1944 roku. Przecież raz się to skończyć musi... Tymczasem przybywały transporty coraz to nowe, zjechało też wiele Francuzek politycznych, o wysokim poziomie intelektualnym, dla których opinia, którą stworzył Francuzkom blok 27 w Ravensbriick była nad wyraz bolesna. Lecz nawet pani de Montfort, przyjaciółka Polski, którą błagałam o interwencję u Francuzek, nic poradzić nie mogła. Nie poradziła też, choć wszystkim nam ogromnie imponowała godnością i postawą, Tante Yvonne (pani Leroux, wdowa po admirale francuskim). Jedną z największych trudności stanowił fakt, że prawie żadna z wartościowych Francuzek nie umiała po niemiecku, co utrudniało ich kandydowanie na sztubowe. Udało się warunek ten obejść tylko jeden raz, gdy chodziło o to, aby Doria już i oficjalnie pracowała z nami. Niemcy się jakoś zgodzili, a Doria się dwoiła i troiła, by pomagać i podnieść ogólny poziom. Lecz ta siłaczka moralna okazała się psychicznie bardzo wrażliwa, cierpiała niewspółmiernie od złośliwości, których jej nie szczędziły rodaczki. Przybyło nam wówczas i wiele Belgijek, wśród nich były obie panie Gommers z Brukseli, matka z córką, łacinniczką, ogromnego wzrostu, o wiel- 9 stycznia 1943-5 kwietnia 1945________________________291 kiej osobistej kulturze i o ślicznym, cichym, lecz płomiennym katolicyzmie. Niestety, te panie opuściły wkrótce nasz blokwraz z dużą grupą politycznych Belgijek i Francuzek, które zostały umieszczone razem z "królikami" na bloku 32, pod szczególną opieką bardzo brutalnej niemieckiej blokowej Kathe Knoll. Papiery tych Francuzek i Belgijek zostały naznaczone znakiem "NN" co oznaczało podobno Nacht und Nebel^. Istnienie ich w lagrze miało być w ich ojczyźnie otoczone tajemnicą, nie miały prawa otrzymywania paczek ani pisania listów. W więźniarkach "NN" blok 27 stracił w dużej części swój świeżo nabyty dobry element. Wśród pozostałych najbardziej oryginalną postacią była Merę Marie, pani Skobzoff, Rosjanka-emigrantka, zamieszkała przez długie lata w Paryżu, tam zaaresztowana i dlatego przydzielona do Francuzek. Była zakonnicą prawosławną. Jako mężatka i matka rozeszła się z mężem, który został księdzem, i sama wstąpiła do kongregacji misyjnej. Merę Marie była bodaj jedyną na bloku 27 osobą, która się bynajmniej nie skarżyła na to, że się dostała do Ravensbriick. Miała tam bowiem nadzwyczaj dużo roboty. Pracowała niestrudzenie w swym zawodzie na blokach ukraińskich i rosyjskich, przede wszystkim zaś u krasnoarmijek. Spędzała z nimi niedziele i każdą inną wolną chwilę. Miała podobno poważne sukcesy, nawróciła szereg dziewcząt, a bardzo wiele z nich dowiedziało się od niej po raz pierwszy, kim był Chrystus. Z drugiej strony zupełnie nie kryła się z faktem, że gardziła Europą, w którą nie wierzyła. Francuzkom na swoim bloku sypała prawdę w oczy ze szczerością i szorstkością niebywałą, zarzucając im brak hartu i przede wszystkim brak powagi, lekkomyślność. Przyznać trzeba Francuzkom, że pomimo to miały dla niej duży szacunek. Polkami nie gardziła, natomiast szczerze je nienawidziła, po prostu jako Rosjanka. Dla mnie osobiście była dobra i przeprowadziła ze mną kilka bardzo ciekawych dla mnie rozmów na temat iluzji, jakie mają Polacy, jeśli chodzi o Zachód. Tłumaczyła swą francuszczyzną błędną, lecz bogatą, że mieszka w Paryżu od 25 lat i wie, że ani stamtąd, ani z Zachodu w ogóle żadne 43 noc i mgła 292 Rayensbriick twórcze prądy duchowe już przyjść nie mogą. Przyszłość przyjdzie z Azji, ściśle z Rosji, która się przemieni, nigdy z Europy, która się skończyła. Miało się wrażenie, że chrześcijaństwo, w które ta wyjątkowa osoba tak niezachwianie wierzyła, objęło tylko jej silny intelekt, natomiast pozostało zupełnie obce jej azjatyckiej duszy. Wiadomości ze świata dochodziły nas dość regularnie. Wiedziałyśmy, że idą wielkie wypadki, ale że idą powoli, bo się Niemcy bronią twardo, do Rzymu nie puszczają, chwalą się, że Monte Cassino pozostaje ciągle w ich rękach. Ze wschodu docierały do nas wiadomości raczej skąpe, tym bardziej niepokojące