To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Może nie jest tak źle, jak się wydaje, ale musimy szybko oczyścić rany, zanim drobiny się przemieszczą. Dwie godziny? - spytał Severna. Wiedział, że młody lekarz lepiej od niego zna się na urazach. - Może trzy. - Tak czy siak, zdążę się zdrzemnąć. - Rosen spojrzał na zegarek. - Zabiorę się za niego, powiedzmy, o szóstej. - Chce pan zrobić to osobiście? - Czemu nie, skoro i tak tu jestem? To prosta sprawa, trzeba tylko odrobiny finezji. - Rosen uznał, że choć raz w miesiącu ma prawo do łatwego zabiegu. Jako profesor trudnych wykonywał aż nadto. - Oczywiście, panie doktorze. - Znamy tożsamość pacjenta? - Nie, panie doktorze - odparł Marconi. - Policja powinna zaraz tu być. - To dobrze. - Rosen wstał i przeciągnął się. - Wiesz, Margaret, ludzie jak my nie powinni pracować o tej porze. 107 - Zawsze to więcej pieniędzy - odparła siostra Wilson. - Ciekawe, co to? - powiedziała po chwili. - Hmm? - Rosen przeszedł na jej stronę stołu, podczas gdy pozosta li robili, co do nich należało. - Ten tatuaż na ramieniu - wyjaśniła. Reakcja profesora Rosena na jego widok wydała jej się zaskakująca. Przejście od snu do jawy zwykle nie sprawiało Kelly'emu kłopotu, ale teraz było inaczej. Pierwszym, co poczuł po przebudzeniu, było zaskoczenie. Potem pojawił się ból, a właściwie niejasne ostrzeżenie, że wkrótce ból nadciągnie, i to silny. Kiedy uznał, że może otworzyć oczy, zrobił to i zobaczył podłogę wyłożoną szarym linoleum. W kilku rozlanych kroplach jakiegoś płynu odbijały się lampy fluorescencyjne. Czuł się, jakby miał w oczach igły i dopiero wtedy zorientował się, że coś kłuje go w ręce. Żyję. Dlaczego jestem tym zaskoczony? Słyszał odgłosy krzątaniny, stłumione rozmowy, odległe dzwonki. Szum powietrza dochodził z przewodów wentylacyjnych, z których jeden musiał być gdzieś blisko, bo Kelly czuł chłodny podmuch na plecach. Coś powiedziało mu, że powinien się ruszyć, że leżąc nieruchomo, naraża się na niebezpieczeństwo, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Wtedy dał o sobie znać ból. Jak zmarszczka na powierzchni stawu, do którego wpada owad, zrodził się gdzieś na ramieniu i rozszedł na wszystkie strony. Trzeba było chwili, by jakoś go określić. Najbardziej przypominał silne oparzenie słoneczne, bo całe ciało od lewej strony szyi po lewy łokieć było jak spalone. Kelly wiedział, że o czymś zapomina, pewnie o czymś ważnym. Gdzie ja jestem, do cholery? Poczuł coś jakby odległe drżenie... czego? Silników statku? Nie, to mu nie pasowało. Po chwili uświadomił sobie, że to odgłos autobusu odjeżdżającego z przystanku. Nie statek. Miasto. Co ja robię w mieście? Cień padł mu na twarz. Otworzył oczy i zobaczył dolną połowę sylwetki spowitej w jasnozieloną bawełnę. Dłonie trzymały jakąś tabliczkę. Kelly nie mógł skupić wzroku nawet na tyle, by stwierdzić, czy to kobieta, czy mężczyzna. Wreszcie ten ktoś odszedł, a jemu nie przyszło nawet do głowy, by cokolwiek powiedzieć, zanim znów zapadł w sen. - Rana ramienia była rozległa, ale powierzchowna - powiedział Ro- sen do młodej neurochirurg. - Ale krwi stracił sporo. Cztery jednostki -zauważyła. 108 - Tak to jest z ranami od śrutu. Kręgosłup był zagrożony tylko w jed nym miejscu. Miałem małą łamigłówkę, jak sobie z tym poradzić, nicze go nie uszkadzając. - Dwieście trzydzieści siedem drobin, ale... - obejrzała zdjęcie rent genowskie pod światło - wygląda na to, że usunął pan wszystkie. Mimo to chłopak będzie miał sporo piegów. - Dość długo to trwało - powiedział Sam zmęczonym głosem. Wie dział, że powinien był zostawić tę robotę komuś innemu, ale cóż, zgłosił się na ochotnika. - Zna go pan, prawda? - spytała Sandy O'Toole, która właśnie przy szła z sali pooperacyjnej. - Tak. - Budzi się z narkozy, ale to jeszcze potrwa. - Dała mu tabelę poka- zującąaktualne wyniki pomiarów czynności życiowych. - Wygląda cał kiem nieźle, panie doktorze. Profesor Rosen skinął głową i zwrócił się do młodej lekarki: - Jest w świetnej formie fizycznej. Sanitariusze dobrze sobie pora dzili z podtrzymywaniem ciśnienia. Niewiele brakowało, by się wykrwa wił, ale rany nie były tak ciężkie, jak się wydawało. Sandy? Odwróciła się. - Tak, panie doktorze? - To mój znajomy. Czy byłoby ci bardzo nie na rękę, gdybym po prosił, żebyś... - Zajęła się nim ze szczególną troską? - Jesteś tu najlepsza, Sandy. - Czy powinnam wiedzieć coś więcej? - spytała, mile połechtana komplementem. - To dobry człowiek - powiedział Sam poważnym tonem. - Sarah też go lubi. - Czyli musi być w porządku. - Wróciła do sali pooperacyjnej, cie kawa, czy profesor znów bawi się w swata. - Co mam powiedzieć policji? - Niech zaczekająjakieś cztery godziny. Chcę być przy przesłucha- niu. - Spojrzał na dzbanek z kawą, ale odpuścił sobie. Jeszcze trochę i cały ten kwas rozsadzi mu żołądek. - Kim on jest? - Właściwie nie znam go za dobrze, ale pomógł mi, kiedy miałem kłopoty z łodzią. Spędziliśmy u niego weekend. - Sam nie wchodził w szczegóły. Rzeczywiście mało wiedział, ale domyślił się wielu rzeczy, Które go naprawdę przeraziły. Zrobił, co do niego należało. Choć nie 109 uratował Kelly'emu życia - najważniejszą rolę odegrało szczęście i sanitariusze - przeprowadził wymagający dużej zręczności zabieg, irytując tym młodą neurochirurg Ann Pretlow, której pozwolił tylko kibicować. - Muszę się zdrzemnąć. Dziś mam w miarę lekki dzień. Mogłabyś zrobić badanie kontrolne pani Baker? - Oczywiście. - Każ komuś obudzić mnie za trzy godziny - powiedział Rosen w drodze do swojego gabinetu, gdzie czekała na niego wygodna kanapa. - Ładnie się opaliła - zauważył Billy ze złośliwym uśmieszkiem. - Ciekawe gdzie. - Reakcją była ogólna wesołość. - Co z nią zrobimy? Zamyślił się. Dopiero co odkrył świetny sposób pozbywania się zwłok,! o wiele bardziej higieniczny i bezpieczniejszy od dotychczasowych. Wymagał on jednak długiej podróży łodzią, a szkoda mu było na to czasu. Nie chciał też, by ktokolwiek inny poznał tę metodę. Któryś na pewno by się wygadał. To był jeden z jego kłopotów. - Poszukajcie dobrego miejsca - powiedział po chwili namysłu. - Jeśli ją znajdą, nic się nie stanie. - Rozejrzał się po twarzach osób zgro madzonych w pokoju. Nauka nie poszła w las. W najbliższym czasie żadna nie spróbuje pójść w jej ślady. Nawet nie musiał nic mówić. - Wieczorem? Lepiej w nocy. - Może być. Nie ma pośpiechu. -Zrozumiejąjeszcze lepiej, patrząc I przez cały dzień na ciało leżące na środku pokoju. Nie sprawiało mu to wielkiej przyjemności, ale ludziom trzeba udzielać lekcji; ci, dla których jest już za późno, mogą być wykorzystani jako przykład dla innych