To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ale nic by się nie zmieniło, gdyby facet nie żył. Nie cierpiałby mniej, nie odzyskałby Mary i Seany. A przecież w tym wypadku nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, kto prowadził. Sprawa Otisa to co innego. Przecież mieli tylko poszlaki. Boże drogi, myśli zupełnie jak Carey. Wstał od stołu, nie skończył jeść, podszedł do tylnych drzwi, zapalił światło i popatrzył na wiekowy dąb, który zabrał mu ostatnie marzenia. Ściskało mu się serce, oczy piekły od niewypłakanych łez. Dlaczego świat jest taki pusty. Ale drzewo nie zasługuje na śmierć, ani drzewo, ani pijany kierowca. Sięgnął po telefon, zadzwonił do firmy ogrodniczej i odwołał zlecenie na przyszły tydzień. Potem zadzwonił do agentki handlu nieruchomościami, od której przed laty kupił dom, i zostawił wiadomość, że chce go sprzedać. Czas iść dalej, stwierdził. Czas żyć. Najpierw jednak musi jeszcze raz cofnąć się w przeszłość. Odwrócił się, poszedł w głąb domu i stanął przed drzwiami, których nie dotykał od siedmiu lat. Pokój Seany. Wszędzie leżała gruba warstwa kurzu, w kątach i w oknie kołysały się pajęczyny, on jednak widział pokój takim, jaki był dawniej. Jej łóżeczko i pościel w małe różyczki, niewidoczne teraz pod warstwą kurzu. Żółto-zielony kocyk, który Mary uszyła własnoręcznie, nadal leżał niedbale zwinięty w rogu łóżeczka. Stał tam i patrzył, starając się zaakceptować dławiący ból. Złamane obietnice, pomyślał. Dziecko to obietnica od życia. Tym razem życie go oszukało. Nic już tego nie zmieni. Zdawało mu się, że nadal słyszy głos Carey z salonu, odległy, ale zdecydowany. Jeszcze jedna złożona i złamana obietnica. Tylko że w tym wypadku nie może chyba obwiniać losu. Głęboko zaczerpnął tchu, wszedł do pokoju i zabrał się do pracy. Ściągnął pościel z posłania. Rozważał, czyjej nie wyrzucić, ale zdecydował, że może przydać się innym dzieciom. Zaniósł wszystko do pralki. Przytaszczył kartonowe pudła z garażu i wypełnił je zabawkami Seany. Każdy pluszowy zwierzak niósł ze sobą bolesne wspomnienia. Co chwila przystawał i walczył ze łzami. Rozmontował łóżeczko, zaniósł do garażu, podobnie jak stolik do przewijania i miniaturową komódkę. Zaniesie to wszystko do organizacji dobroczynnej Goodwill, może wywoła radość na czyjejś twarzy. Gdy skończył, wydało mu się, że lada chwila rozpadnie się na kawałki. Dyszał ciężko jak maratończyk. Słuchał Carey i popijał lodowatą wodę. Słuchacz właśnie dowodził, że to pech, jeśli Otis jest niewinny, ale go skazano i już. Carey jest coraz bardziej agresywna, zauważył. Za bardzo się w to zaangażowała. To już nie rozrywka, to bokserska walka wagi ciężkiej. Poważnie obawiał się, czy jutro jeszcze wpuszczają na antenę. Poczucie winy. Nie do wiary, do czego może człowieka doprowadzić. A potem, niezdolny powstrzymać się dłużej, zamknął oczy i pozwolił popłynąć łzom, pozwolił, by rozpacz pozbawiła go tchu. Cierpiał. Było to jedyne uczucie, którego nie dopuszczał do siebie w ciągu tych wszystkich lat. Biczował się poczuciem winy i gniewem, ale nigdy nie pozwolił sobie cierpieć. Aż do tej chwili. Gdzieś w głębi serca miał nadzieję, że rozpacz go zabije. Płonną nadzieję. Żal zabija duszę, ale serce bije nadal. Rozdział czternasty 8 dni.. Jezu, Carey. Ted wszedł do studia, ledwie zapowiedziała przerwę na reklamy. – Już wiem, o czym jutro będzie mój program. Wzruszyła ramionami. – Zalazłaś im za skórę. – Cóż, ty zapewne zdołasz ich ułagodzić. Pokręcił głową, gdy zajmował jej miejsce. – Nie o nich się martwię. Z Billem może nie pójść tak łatwo. – Przecież powiedział, że popiera wolność słowa. – Nie wiem, czy miał na myśli tak dalece posuniętą wolność słowa. Carey ponownie wzruszyła ramionami. – Prawnicy nie muszą się martwić o pracę. Bardziej przydatną pracę. Seamus czekał w recepcji. Najwyraźniej Lou go wpuścił, choć po godzinach pracy wstęp mieli tylko pracownicy stacji. Nie wygląda dobrze, pomyślała. Jest jakiś dziwny, osłabiony, a jego oczy... zapuchnięte? – Jesteś głodna? – zapytał. – Okropnie wyglądasz – odparła. Uśmiechnął się krzywo. – Dzięki. – Co jest? – Nic nowego