To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wolał już patrzeć na szarawary - były bez porównania ładniejsze. Tłuste, brązowe policzki zwisały niemal do ramion, okrągła, łysa głowa tłustymi fałdami przechodziła we włochate plecy, dwa węgielki oczu śmiały się złośliwie spod spoconych wałków brwi, a nos... "Niech mnie Nergal, jeśli to jest nos!", pomyślał Conan, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Wstydliwy strzęp wilgotnej skóry zwisał nad górną wargą, kołysząc się w takt głośnego oddechu. Podpierając się pod boki tłustymi rękami, brzydkie stworzenie patrzyło z góry na ziomka Conana. W starcu tymczasem dokonała się zdumiewająca przemiana. Wysunął nogę do przodu, założył ręce do tyłu i śmiało spojrzał drabowi w oczy." - Ty kupo łajna, czego stoisz jak Gość? Powiedziałem, że zawiśniesz na Wielkim Kolcu! Wrzaski rozzłoszczonego grubasa wzbudziły zainteresowanie gapiów. Conan podszedł bliżej, żeby zobaczyć, czym się to wszystko skończy. Zdaje się, że sprawy starego nie wyglądały najlepiej. Najwyraźniej nie miał zamiaru uciekać do kloacznych dołów. Tym lepiej, w tym plugawym miejscu sam Crom kazałby mu popracować pięściami. Odsuwając na boki ciekawskie potwory, Conan stanął za plecami grubasa, gotów grzmotnąć go w każdej chwili, ale wtedy odezwał się starzec, a w jego głosie dźwięczała nienawiść i triumf. - Jeszcze zobaczymy, kto dziś ozdobi Wielki Kolec! Trzęsąca się, smrodliwa galareto, ośmieliłeś się odezwać nieuprzejmie do Gościa! Hej, straż, obrażono Gościa! Starzec wyciągnął zza pasa monety i podrzucając je na dłoni, zrobił krok w stronę grubasa. Ten zamarł. Od intensywnego wysiłku umysłowego spurpurowiał mu kark. Grzechocząc zbroją i tarczami, podbiegli strażnicy w wysokich, spiczastych hełmach. Starzec prawie podskakiwał w miejscu z radości, wskazując grubasa i brzęcząc monetami. - Odezwał się do mnie w lekceważący sposób, obrzucił mnie obelżywymi słowami i groził Wielkim Kolcem! Mnie, Gościowi! - wykrzyknął. Otaczające ich istoty zahuczały, kiwając głowami, niektóre zaczęły nawet pluć na grubasa, który padł na kolana, wyjąc. Strażnicy chwycili go za ręce i nogi i powlekli gdzieś szybko. Tłusty zad ciągnął się po ziemi i Conan z przyjemnością zauważył, że piękne szarawary pękły. Kramarze znowu zaczęli na wyprzódki zachwalać swój towar, szarpiąc starca za pstre łachmany. Ciągnęli Conana za płaszcz, ale jego groźny wygląd kazał im się cofnąć i tylko z bezpiecznej odległości zagłuszali jeden drugiego, wrzeszcząc o swoich cudach i dziwnościach. Nie zwracając uwagi na harmider, Conan podszedł do starego. - I co teraz? - zapytał. - Ty kupisz sobie jakąś osobliwość i wyniesiesz się stąd, a potem będziesz mógł ją pokazywać na wiejskich świętach. Nakarmią cię, napoją winem... A ja? Co ja mam robić?! Patrzeć już nie mogę na te kramy, a słońce niedługo zacznie zachodzić. Co za plugawe miejsce! - Posłuchaj, królu, nie martw się na zapas, może jeszcze będzie dobrze! Pójdziemy do kramu, tam, na skraju bazaru i kupię to, co dawno już sobie wybrałem. A potem, jak Mitra pomoże, coś wymyślimy! - Dobrze, prowadź do tego swojego kramu. Zobaczymy, co zabierzesz stąd do Cymmerii. Wkrótce dotarli do dużego, bogato zdobionego kramu. Stojący przed wejściem nawoływacz, gruby karzełek z ogromnym, krzywym kindżałem przy pasie dłubał z nudów w nosie jednym z licznych palców. Druga, siedmio-, a może ośmiopalczasta ręka dumnie spoczywała na rękojeści klingi. Na widok dwóch kupujących karzeł rozdziawił usta i wytrzeszczył oczy. - Najlepsze w Szaissie dzbany z winem! - zawył, gdy wreszcie ochłonął. - Pijesz i pijesz, a ono nigdy się nie kończy! W żadnym innym kramie Goście nie znajdą Ptaka Mówiącego Prawdę! Tylko u nas! Jeśli Goście wejdą, piękna Zirina pokaże osobliwości, od których mroczy się umysł i zamiera serce! Gdy już nasłuchali się przenikliwych krzyków małego na-woływacza i napatrzyli na żywiołową gestykulację wielopalcza-stych rąk, weszli do kramu pięknej Ziriny. Conanowi oczy rozbiegły się na widok lśniących ozdób, błyszczącej broni i zbroi, jaskrawych kolorów kobierców i tkanin. Nie od razu zauważył właścicielkę, która patrzyła na niego z uśmieszkiem. Nie na darmo gruby karzełek nazywał ją piękną Zirina. Kobieta stała przy małym, bogato inkrustowanym drogocennymi kamieni i masą perłową stoliczku i patrzyła na gości ciemnymi, bezdennymi oczami. Jej ubranie, przypominające strój vendhyjskich tancerek, nie kryło przed chciwymi oczami żadnych wdzięków. Gładki, sprężysty brzuch, odsłonięte do połowy piersi, długa, smagła szyja ozdobiona licznymi obręczami i czerwone, śmiejące się usta obiecywały szczęśliwcowi wiele, bardzo wiele... Uśmiechając się zagadkowo, Zirina postawiła na stoliku wysoki, srebrny dzban i trzy puchary. Dwa złote, bogato ozdobione błyszczącymi klejnotami i jeden zwyczajny, ołowiany, jaki zazwyczaj można zobaczyć w karczmach. Nalała wina do złotych pucharów. - Wypij, królu Conanie, upragniony gościu Szaissy - odezwała się uprzejmie. - Wypij i ty, stary Kaltusie, niegdyś niewolniku, a teraz drogi Gościu! Często zachodziłeś do mojego kramu i wiesz już zapewne, co chcesz kupić. Królowi pokażę coś, czego być może nie odmówi. Powiedz, królu, czy twoim zdaniem jestem ładna? - Kobieta przeszła się przed nim, kołysząc kusząco biodrami i serce w piersi Conana załomotało jak oszalałe. Wydała mu się nagle najbardziej pożądaną kobietą na świecie. - O tak, jesteś piękna! Zapewne tylko tu, w Szaissie, żyją tak piękne kobiety. - A teraz popatrz tutaj, królu! - Zirina szarpnęła zasłonę, kryjącą coś w głębi kramu. Conan i Kaltus podeszli bliżej i zamarli jak rażeni gromem