To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Czym wobec tego było to coś? A jeżeli nawet żyło na planecie, co robiło wewnątrz tego pomieszczenia? Jajowate monstrum zachybotało się nagle i zadrgało jak żywe. Jego powierzchnia była wilgotna, lśniąca, jakby pokryta jakimś śluzem. Purvis zdjęty odrazą próbował się cofnąć, ale nie miał dokąd. Górna pokrywa kapsuły była otwarta, odsłaniając jego głowę i część klatki piersiowej. Jego ramiona i reszta ciała wciąż były uwięzione w kapsule. Przełknął ślinę usiłując coś powiedzieć, zawołać stewardesę, kogoś, kto wypuściłby go z komory. Zanim zdołał wykrztusić z siebie choć słowo, wierzchołek jajowatej rzeczy otworzył się Purvis poczuł powracające mdłości, usłyszawszy, jak odwijające się fałdy wydają odrażający, mlaszczący odgłos. Co tu się, kurwa, dzieje? Zlustrował pozostałe kapsuły i dopiero teraz, gdy odzyskał jasność myśli, uświadomił sobie, że przed każdą z komór umieszczony był jeden z tych dziwacznych, obłych przedmiotów. Dlaczego? Po co? Nagle z otworu na wierzchołku zaczęło wyłaniać się coś długiego i owadziopodobnego. Smukłe, palcopodobne przydatki macały ostrożnie powierzchnię jajowatego tworu w końcu pojawił się również korpus, z którego wyrastały pajęcze odnóża. Stworzenie wyglądało jak upiorne połączenie skorpiona i morskiego kraba. Co to ma być? Jakiś robal? Purvis nie znosił robali, wszystkich bez wyjątku, niezależnie od rozmiarów. Między innymi dlatego podjął pracę w kosmosie. W przestrzeni prawie nigdy nie spotykało się insektów! A jeżeli to był robal, to musiał być chyba matką wszystkich obrzydliwych insektów. Stał na długich, cienkich odnóżach, balansując jak tancerka. Widział już dość. Ogarnięty paniką Purvis raz po raz próbował manipulować urządzeniami kontrolującymi kapsuły, usiłując się z niej uwolnić i znaleźć możliwie jak najdalej od tego monstrum. Urządzenia mimo jego wysiłków nie reagowały. Rozejrzał się dziko wokół. Większość hibernatusów nie była tak przytomna jak on, nie wiedziała, co się dzieje. Stwór nieznacznie zmienił położenie, balansując lekko na sprężystych odnóżach. Purvisowi oczy niemal wychodziły z orbit, usta rozwarły się szeroko, gdy ogarnięty paniką zaczerpnął powietrza, żeby wezwać pomocy. Zaczął właśnie krzyczeć, kiedy istota wyprysnęła ku niemu, tak szybko, że jego oczy ledwie zdążyły to zarejestrować. Coś gumowatego, zimnego i mokrego uderzyło go po twarzy i w tej samej chwili coś jakby wielka dłoń zacisnęła się na jego głowie. Długi, cienki bicz owinął się wokół jego gardła, dławiąc go. Dopiero teraz uświadomił sobie, co to jest. Upiorny robal, to coś przywarło do jego twarzy. Purvis stracił nad sobą kontrolę i spróbował jeszcze raz wrzasnąć histerycznie, ale nie zdążył wydobyć z siebie nawet jednego dźwięku. Kiedy otworzył usta wypełniło je coś włóknistego, cielesnego, lepkiego i oślizłego. Owo coś miało obrzydliwy smak i żołądek podszedł mu do gardła. Purvis rozpaczliwie usiłował oddychać, mimo czegoś, co stwór wpychał mu do ust, do gardła i jeszcze dalej, w głąb tchawicy i przełyku. Dziko potrząsając głową wciąż jeszcze walczył, ciągle próbował krzyczeć, a jednocześnie usiłował oderwać istotę przywierającą mu do twarzy. Dłonie i ramiona wciąż pozostawały uwięzione wewnątrz komory kriogenicznej, toteż próbował uderzać głową o jej boki, lecz bezskutecznie. Szarpał się i miotał, konwulsyjnie kopał nogami, lecz koniec końców nic to nie dało. Przerażony jak nigdy dotąd w całym swoim życiu, Purvis poddał się bez reszty dławiącemu lękowi i pustce bezradności Nic nie widział, nie słyszał ani nie czuł, z wyjątkiem obcego organizmu gwałcącego mu twarz. I nagle gliniasty chłód stwora dosięgnął, jak się zdawało, całego układu krwionośnego, przed oczyma zatańczyły mu różnobarwne mroczki. Szamotanie stało się powolniejsze, bardziej niezdarne. Zapłakał. Umierał. Boże, umierał! Był powoli zabijany przez potwornego, obcego robala. Zachlipał, gdy zimno spowiło go od stóp do głów, mrożąc krew w żyłach i paraliżując ciało. Gdyby tylko mógł przestać odczuwać... Wreszcie jego życzenie spełniło się i paraliżujący chłód ogarnął umysł Purvisa równie głęboko jak hibernacyjny sen. Gdy to nastąpiło, jeszcze przez chwilę miał wrażenie, że stwór na jego twarzy nieco mocniej ścisnął mu czaszkę, a przypominający bicz ciężki ogon zadzierzgnął się ciaśniej dokoła szyi. Potem obaj zapadli w sen, przy czym jedno z nich spało spokojniej niż drugie. Purvis zaczął śnić upiorne koszmary, ale żaden z nich nie miał związku z Xaremem. W pomieszczeniu obserwacyjnym Wren usłyszał, jak Carlyn głośno wymiotuje. Byli przy niej Spargue i Kinloch, podtrzymując ją i usiłując jej pomóc. Wren uświadomił sobie, że kobieta płacze. W którymś momencie Clauss w pośpiechu wyszedł z pokoju