To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Zdążył zrobić tylko dwa kroki, bo akurat tyle starczyło, aby zobaczyć to, co leżało na sekcyjnym stole. Nagle zdrętwiał, zasłonił oczy, po czym skręciwszy się w szybkim półobrocie zawrócił. Jak pijany dotarł do krzesła i siadł na nim, dysząc ciężko. Oczy bez przerwy zakrywał dłonią. Widać było, że z trudem panuje nad sobą. - Wina! - wychrypiał w końcu. Gonto i Irden na wyścigi pośpieszyli z usługą - byle dalej znaleźć się od tamtego upiornego widoku. Rodmin odetchnął głęboko. - Oto pierwsza z cech tej istoty; każdy, kto patrzy na nią, widzi to, czym w głębi duszy najbardziej się brzydzi, co wywołuje najgłębszą odrazę. - Jak to możliwe! - król przyszedł już trochę do siebie. - Jest taki rodzaj magii, który z zakamarków umysłu potrafi wydobyć najskrytsze i najokropniejsze myśli, bo w każdym z nas jest taki czarny zakątek, w którym czai się bestia i strach. Starczy dotknąć go i obudzić. - Więc TO żyje dalej?! - W materialnym znaczeniu tego słowa, nie, zostało zabite już wczoraj, ale natura tego jest dwoista. Rzekłbym: jest żywe w połowie. Ksin powiedz, co widzisz. - Dwie rzeczy niczym dwa obrazy nakładają się tutaj na siebie: jedna zewnętrzna i przejrzysta, lecz nikomu nie zdradzę, co przedstawia; jest ponad moje siły mówić o tym. Druga to rodzaj maszyny z kości, mięśni, pazurów i kłów, mogącej służyć tylko do zabijania. - Zepsutej maszyny - dodał mag - i to właśnie jest rzecz, którą obaj widzimy tak samo, resztę tworzy nam wyobraźnia. - Ja nie dostrzegłem nic podwójnego - zaprotestował Gonto. - Bo zbyt przeraził cię widok pierwszej powłoki, panie - odpowiedział Rodmin - a ta dla każdego jest inna. Sprawdźmy to zresztą. Niech każdy powie, co widział, mistrzu Gonto...? - Nie! - Mistrzu Irdenie? - Nie! - Ksin? - Nie! - Wasza Wysokość? - Jak śmiesz! - Redren spurpurowiał na twarzy. - I ja również nie - Rodmin mimo uszu puścił królewski okrzyk. Zapadło milczenie. - Mniejsza o to, co i jak - Redren przemówił wreszcie. - Chcę wiedzieć, skąd się to wzięło i dlaczego właśnie tu i teraz! - Z piekła ani chybi! - wyrwał się Gonto. - A od kiedy to istoty piekielne mają materialne ciała? - zaszydził Rodmin. Gonto spojrzał na niego z wściekłością, lecz milczał zawstydzony. Mag ciągnął dalej. - Nie panie, to dzieło człowieka, lecz nie takiego, co to jedną lub może kilka tajemnych ksiąg przeczytał. Ani tym bardziej jakowejś zgrzybiałej wiedźmy, która tylko naturze przyglądać się umie i od biedy trupa w wąpierza czy strzygę, albo żywego w wilkołaka przekształcić potrafi. Znać tutaj rękę i umysł geniusza, co kęs życia studiom nad upiorami poświęcił. Sam nie wiem, co bardziej wypada: bać się, czy może podziwiać.... - Ja go na pal wbić każę, jeno mi rzeknij kogo? - Rodmin zamyślił się. - Nie mnie na to pytanie odpowiedzieć, ale tobie, królu. Sam najlepiej wiesz, kto chciałby ci z głowy koronę zedrzeć. - Koronę...?! - A tak, bo pomyśl tylko, Wasza Wysokość. Do stolicy włażą upiory, ludzi tuzinami zagryzają, innym na sam ów widok rozumy się mieszają, a król nic zrobić nie może. Historia powtarza się, raz, drugi, trzeci, i wreszcie zjawia się ktoś, kto od upiorów wyzwolić obiecuje, chce tylko, żeby go posadzić na miejsce władcy, który przecież poddanych swych obronić nie umie... - Dość! Starczy! Każę wojska na ulicach ustawić! - To rozkaż też, panie, ziemię pod nowy cmentarz szykować i jeszcze szpital dla obłąkanych postawić. - Co więc radzisz? - Ty królu znajdź tego, co następcą twym pragnie zostać. On już nam powie, kto tymi kukłami kręci... - A jeśli nie zechce? - Czyżby mistrz Jakub stracił pewność ręki? - Redren zaśmiał się krótko. - To mi się podoba! Zrobię, jak mówisz, ale co ty uczynisz? - Nie ja, ale my - wskazał na Ksina. - Nam, panie, resztę pozostaw... Niebawem zostali sami. Rodmin bez pośpiechu podszedł do stołu i narzucił zwisające zeń płótno. Ksin patrzył na niego zamyślony. - Powiedziałeś my... - rzekł w pewnej chwili. Mag odwrócił się. - Bo sam nic nie wskóram - odparł - to wiem na pewno. Ksin nie odpowiedział, a Rodmin zrobił krok w jego stronę i spojrzał mu prosto w oczy. Moment później na twarzy maga pojawił się jakiś nieokreślony grymas, a kotołak uśmiechnął się chłodno. - Ta myśl nie była przeznaczona dla ciebie - powiedział spokojnie. Rodmin żachnął się jak złodziej schwytany z ręką w cudzej sakiewce. - Pierwszy raz widzę coś takiego... - burknął zmieszany. Odpowiedzią było wzruszenie ramion. - Więc gadaj, o co ci chodzi! - prawie krzyknął. - Co mam mówić?! - warknął Ksin - i tak masz nas w garści i nie ma znaczenia to, że diablo mało obchodzi mnie, czy ktoś chce wysadzić z tronu jakiegoś tam króla, czy nie! - I pewnie myślisz jeszcze, że ja bawię się w to jedynie ze strachu, że jak Redren skończy się, to i ja razem z nim, tak?! - Właśnie. - Dureń jesteś! Zmuszać nie zamierzam, chcesz to idź, żyj sobie, płódź mieszańce, a bodaj cię! Źrenice Ksina stały się czarnymi, pionowymi kreskami. Jednym skokiem przypadł do Rodmina i niemal ocierając się o niego prychnął: - Słuchaj no ty, mości oświecony, ja chowałem się w lesie, w lesie żyłem, na tych waszych wielkich dziełach i wojnach za grosz się nie wyznaję, ale tchórzem nie jestem i jeśli rzecz uczciwa, to pazurów ni miecza żałować nie zamierzam! Mag odsapnął z ulgą. - Dobrze, siadaj... Długą chwilę w milczeniu przemierzał komnatę w tę i z powrotem. - Wąpierze, strzygi, wilkołaki, bazyliszki i wszystkie inne potwory. Myślisz pewnie, że zawsze tak było..., zresztą prawie każdy tak myśli... - zamilkł na moment. - Siedemnaście wieków..., tak..., to rzeczywiście tak jakby zawsze. Ale wcześniej..., wcześniej było inaczej. Byli tylko ludzie, były rośliny, zwierzęta. Nic więcej. TO zaczęło się dokładnie tysiąc siedemset dwadzieścia jeden lat temu; wtedy z nieba spadł wielki ognisty głaz... Być może błąkał się najpierw gdzieś, hen między gwiazdami i przypadkiem napotkał nasz świat. Może rzuciła go ręka jakiegoś mściwego boga. Nie wiemy. Ziemia trzęsła się wiele dni, a rzeki i morza wystąpiły ze swoich brzegów, nastała długa i mroźna noc, w czasie której pomarło prawie wszystko, co żywe. A kiedy znów pojawiło się Słońce, okazało się, że i ono skrzywiło drogę swojej dziennej wędrówki. I świat był już pełen Onego... Później pokolenia mędrców przez wieki próbowały przeniknąć jego istotę. Na próżno