To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Poczuł, że wzdraga się jak od uderzenia. W górę jego głowy rozwinęły się czerwone żylaste skrzydła. Plik HM otworzył się przed nim niczym jaskrawo pomalowane drzwi zapadni. Zobaczył helikoptery zwisające pod poszarpanymi chmurami nad dżunglą, świst i stukot gatlingów, syk i grzmoty rakiet. Wioski w płomieniach, spalone drzewa, rozrzucone po ziemi zwęglone trupy. W uszach rozbrzmiały odległe krzyki z więziennych cel, rozdzierające tropikalną noc. Obok niego pojawiła się zjawa, której nie spotkał od czasu śmierci Edwarda Quaina, krzycząc dziko do wewnętrznego ucha. Kij. Trzymał go w dłoni. Kod do drzwi. Pięć błyskawicznych dotknięć klawiatury. Szklane drzwi cofnęły się, a on wpadł do sali konferencyjnej. - Faulkner, co ty, do cholery, robisz? Makin, z głosem prawie dziewczęcym od szoku. Mike, odwracający się od stolika pod ścianą, gdzie szykował drinki. Echevarria, z oczami utkwionymi za Chrisem, w Barranco. Jego nabrzmiała twarz starca usiana plamami, gdy próbował zerwać się na równe nogi. Głos pełen furii. - To... Chris uderzył. W bok, z pełnego zamachu obiema rękami, kijem bejsbolowym i wszystkim, co go pchało. W żebra dyktatora. Usłyszał, jak pękają, przez kij poczuł ich kruchość. Echevarria wydał z siebie odgłos, jakby się zadławił, i padł na brzeg stołu. Zamach, znów cios. W to samo miejsce. Starzec zaskrzeczał. Mike Bryant ruszył do ataku. Chris dźgnął go końcem kija w splot słoneczny. Bryant zachwiał się i opadł na ścianę, usiłując złapać oddech. Drugi mężczyzna w mundurze ryknął i spróbował obejść stół, idąc na pomoc szefowi. Zaplątał się we własne krzesło i runął na plecy. Chris znów się zamachnął. Echevarria uniósł rękę. Kij złamał ją z głośnym trzaskiem. Staruszek wrzasnął. Znów do góry, kolejny cios. Tym razem Chris trafił w twarz. Nos dyktatora złamał się, żłobiąc rysę pod okiem. Trysnęła krew, opryskując go ciepłą wilgocią po twarzy i dłoniach. Echevarria upadł i legł na podłodze, zwinięty w kłębek. Nadal krzyczał. Chris szerzej rozstawił nogi, pochylił się i zaczął walić, jakby rąbał drewno. Głowa i ciało, burza ciosów bez celowania. Słyszał ochrypły wrzask, własny. Wszędzie krew, spływająca po kiju, w jego oczach. Białe błyski odsłoniętej kości w masie mięsa. Zdławione, bulgoczące dźwięki z gardła Echevarrii. Wreszcie nadbiegł drugi mężczyzna w mundurze. Chris, któremu została już tylko napompowana adrenaliną zimna precyzja, zamachnął się kijem i trafił go z całej siły w krtań. Tamten odskoczył w tył, jakby odciągnięty niewidzialną liną. Padł na podłogę i zaczął machać kończynami jak przewrócony żuk, wydając dziwne odgłosy. Wszystko znieruchomiało. Na podłodze Echevarria westchnął bulgotliwie i umilkł. Półtora metra dalej Nick Makin zdołał wreszcie zerwać się z miejsca. - Faulkner! Chris zważył kij w dłoni. Przez twarz przebiegł mu skurcz. Wydawało się, że jego głos dobiega z dna studni, zgrzytliwe tony nieznane również jemu. - Cofnij się, Nick. Bo z tobą zrobię to samo. Usłyszał, że Mike podnosi się na nogi. Obejrzał się w stronę drzwi, którymi wszedł, gdzie stał Vicente Barranco, przyglądając się masakrze. Chris starł z twarzy część krwi i wyszczerzył się do niego niepewnie. Zaczynało go ogarniać drżenie. Rzucił kij na podłogę obok skulonej postaci Echevarrii. - Dobra, Vicente - powiedział chwiejnie. - Powiedz mi. Po czyjej pieprzonej stronie jestem? * * * - Wiesz, nie była to najinteligentniejsza rzecz, przy jakiej cię widziałem. Mike Bryant podał mu szklaneczkę z whisky i wrócił za swoje biurko. Chris siedział skulony na sofie, owinięty w dostarczony mu przez sanitariusza koc, wciąż dygocząc. Na stole przed nim w milczeniu stały naprzeciw siebie figury na szachownicy. Onyks błyszczał. - Przepraszam, że cię uderzyłem. Mike pomasował mostek. - Tak, moim cholernym kijem. Tego też mogłeś sobie oszczędzić. Chris napił się whisky, trzymając szklaneczkę obiema rękami, jakby to była gorąca kawa. Alkohol spłynął do gardła, rozgrzewając go. Potrząsnął głową. - Po prostu straciłem panowanie nad sobą, Mike. - Nie, poważnie? - Bryant przyszpilił go wzrokiem. - Chyba też to zauważyłem. Chris, co, do cholery, Barranco robił bez nadzoru w Shorn? Wiedziałeś, że Echevarria będzie tu dzisiaj na przeglądzie budżetu. Czemu nie wziąłeś Vicente na wycieczkę? A przynajmniej nie zatrzymałeś go w Hiltonie i wcześniej się ze mną nie skontaktowałeś. Chris znów potrząsnął głową. Słowa nie chciały opuszczać jego ust. - Spóźniłem się. Wyjechał beze mnie. - To nie wyjaśnia, jak się tu dostał. Kto pozwolił mu wejść do wieży? - To właśnie próbowałem powiedzieć ci wcześniej. Hewitt autoryzowała limuzynę, która go tu przywiozła. Mike zmrużył oczy. - Hewitt? - Tak. Louise pieprzona Hewitt. Mówię ci, strzela we mnie, od kiedy przeszedłem przez próg Shorn. Chce... - Och, bzdurni - Bryant zerwał się z fotela, dłońmi opierając się na biurku. Krzyczał pierwszy raz od chwili wydarzeń w sali konferencyjnej