To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Bardzo zależało nam na nowych źródłach dochodu, ale to nie wyjdzie klubowi na dobre. Regan wstała. — Idę na posterunek policji. Pozdrowię ich od ciebie. Wychodząc, zastanawiała się, kiedy wylatuje najbliższy samolot do Londynu. 19 Konferencja kryminologiczna przebiegała zgodnie z planem, jedynym przykrym punktem była dla Nory Regan Reilly nieobecność córki. Tak wiele osób o nią pytało. — Wezwano ją do sprawy — odpowiadała niezmiennie Nora. — Wczoraj wieczorem? — Tak, ale jest w mieście. Ma zamiar przyjść na któreś z seminariów. A może wpadnie na koktajl dzisiaj po południu. Teraz Nora przeprowadzała szybką inspekcję dań, które w hotelu przyrządzono na lunch. Wyglądały smakowicie. Parujący makaron, kurczaki i sałatki czekały już na gości. Nora wymknęła się tuż przed końcem seminarium, by się upewnić, że wszystko zostało przygotowane. To było niezwykle interesujące seminarium. Agent FBI wygłosił uzupełniony przezroczami wykład o oszustach, o tym jak przestępcom udaje się pozyskać zaufanie ludzi, wślizgnąć do ich domów, a potem okraść. — Można ich spotkać wszędzie — mówił. — Są jak sępy, wybierają na swoje ofiary biedaków, którym trafiła się wygrana na loterii, ale także bogatych, samotnych, ambitnych i bezbronnych. Często oszukani wstydzą się i nie zgłaszają przestępstwa na policję. Myślą, że powinni byli być mądrzejsi. Wielkie gwiazdy Hollywoodu padają ofiarą doradców finansowych. Ludzie z mniejszymi zasobami dają się namówić na udział w różnego rodzaju piramidach, które na ich oczach walą się w gruzy. Co więcej, przyciśnięci do muru oszuści bywają bardzo niebezpieczni... Na ekranie pojawiły się ziarniste zdjęcia kilkorga z przestępców w akcji. Tak, Regan bardzo by się to podobało. Jaka szkoda, że nie mogła przyjść. — Pani Reilly? Nora odwróciła się z uśmiechem. Przed sobą zobaczyła mocno zbudowaną kobietę z włosami uczesanymi w kok, trzymającą notatnik w ręku. — Tak, to ja. — Jestem Mary Ruffiner, dziennikarka z „New York World” — przedstawiła się kobieta, z trudem łapiąc oddech. Torbę po prostu upuściła na ziemię. — Czy mogłabym zadać pani kilka pytań dotyczących konferencji? — Naturalnie. — Nora poprowadziła ją do stolika. — Wszystko dzieje się jednocześnie. Szef chce, żebym pojechała do Klubu Osadników w Gramercy Park. Jakiś facet, którego dopiero co wypuścili z więzienia, kręci tam film, a plotka głosi, że wczoraj w nocy w klubie kogoś zamordowano — zaśmiała się niewesoło Mary. — Mogę jechać, pod warunkiem że nie każe mi tam spędzić nocy. Zwykle pisuję o sztuce i rozrywce. Nora poczuła, że żołądek jej się ściska, a uśmiech znika z twarzy. — Coś się stało, pani Reilly? — Nie, wszystko w porządku. — Pani córka też tam jest, prawda? — Jest w mieście. — Wiem, widziałam jej zdjęcie w dzisiejszej gazecie. Teraz przyszła kolej na Norę, by uśmiechnąć się niewesoło. — Bierze udział w konferencji? — pytała dalej Mary Ruffiner. — Prawdę mówiąc, pracuje. — Prowadzi sprawę? — Tak, pracuje w Nowym Jorku, ale nie zostałam upoważniona, by zdradzać szczegóły. — Mam nadzieję, że w weekend uda mi się przeprowadzić z nią wywiad — powiedziała reporterka, ściągając zębami nakrętkę z pióra. Coś mi mówi, że ci się uda, pomyślała Nora. Lepiej lub gorzej, ale się uda. 20 Lydia, z telefonem bezprzewodowym w ręku, siedziała na jednej z dwuosobowych kanap, dzwoniąc do tych spragnionych miłości podopiecznych, którzy wzięli udział w przyjęciu poprzedniego wieczora. Było ich dziewiętnaścioro. Nie tak źle, uznała. Od walentynek wydawała trzy przyjęcia tygodniowo, a jej „klienci” płacili tylko dwadzieścia pięć dolarów za jedno, jeśli wykupili cztery — oferta promocyjna na dobry początek. Musiała przyznać, że czuła się, jakby część z nich okradała. Na przykład tego mężczyznę, który włożył sandały do garnituru i każde zdanie kończył zwrotem „i coś w tym rodzaju”. Albo czterdziestolatkę, przez cały wieczór mocno ściskającą torebkę ze Snoopym, jakby to było koło ratunkowe. Lydia żałowała, że tych dwoje nie przypadło sobie do gustu. Każdy powinien kogoś mieć. Kiedy skończyła telefonować, przy czym z niektórymi osobami rozmawiała, innym zaś zostawiła wiadomość, podliczyła rezultaty: dziesięcioro gości z ochotą wyraziło zgodę na udział w przyjęciu, dwoje zażądało zwrotu pieniędzy, a troje wolałoby spotkać się z inną grupą ludzi. — A po co miałbym się fatygować? — zapytał jeden z mężczyzn. — Nie było kobiety w moim typie. Na wielkim przyjęciu z okazji rocznicy klubu będą inni goście, prawda? — Tak — odrzekła Lydia optymistycznie. — Więc wtedy się zobaczymy. Kiedy mężczyzna się rozłączył, Lydia dopisała jego nazwisko do listy tych, którzy wieczorem się nie pojawią. Później pokaże ten spis Regan. Nagle ogarnął ją niepokój. A jeśli ktoś z tej grupy ukradł brylanty? Jej profesja polegała na zapraszaniu obcych ludzi do domu. Zainwestowała pieniądze w interes, który może okazać się niebezpieczny. Nigdy nie sprawdzała informacji o gościach. Jak mogłaby to zrobić? Na świecie jest mnóstwo wariatów, spotkała ich dostatecznie dużo w swoim trzydziestoośmioletnim samotnym życiu. A przecież pragnęła tylko, by agencja Znaczące Związki wniosła miłość w życie mieszkańców Nowego Jorku. Lydia marzyła o skojarzeniu jak największej liczby małżeństw na każdym przyjęciu. Spojrzała na zegarek. Chciała, żeby Maldwin już wrócił, lecz mogła się go spodziewać dopiero za jakąś godzinę. Zadzwonił telefon. Nacisnęła klawisz i powiedziała radosnym tonem: — Znaczące Związki, słucham. — Lydio, chcę przychodzić na twoje przyjęcia. Lydia poczuła, jak jej policzki zalewa rumieniec. — Nie, Burkhardzie. Mówiłam ci, że nie chcę ci więcej widzieć. — Nie możesz mi zakazać zbliżać się do ciebie.. — Ależ mogę. — Kocham cię, Lydio. — Nieprawda