To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Różowa i milutka. Poczekaj, aż je zobaczysz. - Och, nie widziałem ich, ale słyszałem dość - roześmiał się Herzer. - Czterysta kilo kłów i szczeciny. To będzie świetna zabawa. Na kiedy to planujemy? Wydaje mi się, że złamię sobie nogę. - Jeśli będziesz miał złamaną nogę, wyślą cię do obdzierania ich ze skóry - poinformowała go Rachel. - Złamana ręka? - Dźwiganie wiader z pomyjami. - Ugh, widziałem filmy z obdzierania ze skóry. Nie, dziękuję. Fuj! - Powinieneś był uciec ze swoją przyjaciółką - stwierdziła Rachel. - Z którą? - ze złośliwym uśmieszkiem zapytała Shilan. - Przepadnij, chłopcze! - zakrzyknął Augustus. - Ile ich masz? Herzer tylko jęknął i zsunął się niżej, aż jego głowa znalazła się pod wodą. * * * Daneh podniosła wzrok znad zlanego potem młodzieńca na leżance i kiwnęła głową Edmundowi i towarzyszącej mu kobiecie. Nie widziała jeszcze tej rekreacjonistki, ale od dawna znała typ. Kobieta miała około dwadzieścia kilo nadwagi, co - biorąc pod uwagę zarówno warunki aktualne, jak te sprzed Upadku - wymagało świadomej pracy, i obwieszona była srebrną biżuterią. Większość przedstawiała znaki zodiaku i inne obiekty okultystyczne, a pozostałe wykonane były z kryształów. - Daneh, to Sharron, jest zielarką- przedstawił ją Edmund. - Nie wydaje mi się, żeby to była dobra chwila, Edmundzie - ostro odpowiedziała Daneh, ściągając bandaż z ramienia młodzieńca i krzywiąc się na to, co zastała pod spodem. Chłopak nieszczęśliwie uderzył się toporem, a rana prawie natychmiast się zaogniła. Współcześni ludzie mieli bardzo sprawny system odpornościowy, ale jedną z jego najsłabszych stron była skóra, do której trudno się było dostać krążeniu. Teraz zainfekowany obszar przybrał już zielonobrązową barwę gangreny i jeśli nie wymyśli szybko jakiegoś sposobu na jej powstrzymanie, choroba go zabije. I to błyskawicznie. - Gangrena - orzekła kobieta, nachylając się, wąchając i zdegustowanym ruchem potrząsając głową. - Nie ma na ziemi rośliny, która mogłaby to wyleczyć, potrzebujesz sulfamidów albo którejś cyliny. Daneh odwróciła się i ostro spojrzała na kobietę, na co zielarką zareagowała uśmiechem. - Nie spodziewałaś się, że będę znała takie terminy, co, pani doktor? Ale penicylina to nic więcej jak pleśń, a sulfamidy, to tylko przetworzona smoła, prawda? - Masz coś z tego? - zapytała Daneh. - Nie. Ale dopiero tu dotarłam — odpowiedziała zielarka. — I nie sądzę, żeby któreś się tu sprawdziło. Próbowałaś opracowywać ranę? - Tak, ale to nas wyprzedza - burknęła, machnięciem odganiając muchę. Cholerne owady wciskały się do środka niezależnie od tego, co się zrobiło i przejawiały wyraźną tendencję do lądowania na otwartych ranach. - Zostaw ją - powiedział nagle Edmund, gdy zamachnęła się na kolejną, która próbowała wylądować na zepsutym ciele. - Co? - zapytały równocześnie obie kobiety, a potem spojrzały na siebie bezradnie. - Wyjdźmy na zewnątrz - zaproponował Edmund, wskazując na dalszy koniec szpitala. Szpital był nieduży, zaledwie jednoizbowy budynek z kilkoma pryczami i „salą operacyjną" na jednym końcu, w znacznej części składającą się ze starannie wyszlifowanego stołu i zestawu narzędzi, które przywodziły na myśl bardziej inkwizycję niż medycynę. Ale sytuacja poprawiała się. A jeśli ta zielarka faktycznie znała się na tym, co robi, mogło być jeszcze lepiej. Daneh dobrze zdawała sobie sprawę, że jej znajomość leków, ich produkcji i dozowania była czysto teoretyczna. Jeśli jednak kobieta faktycznie miała jakąś wiedzę, mogły razem stworzyć przyzwoitego lekarza ery przedindustrialnej. Pomimo protestów mężczyzny odgoniła muchę i osłoniła ranę świeżym bandażem, po czym wyszła w ślad za Edmundem. - Co jest dobrego w muchach, Edmundzie? - zapytała ostro, gdy tylko wyszli. - Przenoszą każdą możliwą chorobę! - Tak, to prawda - zgodził się. - A w gnijącym mięsie składają jajeczka, z których wykluwąją się larwy. A co jedzą larwy much? Daneh namyśliła się przez chwilę, a potem potrząsnęła głową. - Chcesz, żebym dopuściła larwy do ciała? - Tak, martwego ciała - trochę niepewnie odpowiedział Edmund. - Słuchaj, wiem, że brzmi to okropnie. I tak naprawdę powinny to być hodowlane larwy, hoduje sieje na czystym, martwym mięsie. Ale nie mamy na to czasu, prawda? - Nie - przyznała Daneh. - Stracimy go, jeśli tego nie powstrzymamy. Tradycyjnym podejściem byłaby wysoka amputacja, żeby wyprzedzić rozwój infekcji. - Czy możesz szybko zrobić coś z rzeczy, o których mówiłaś? - Edmund zapytał Sharron. - Nie - odpowiedziała. - Najpierw muszę znaleźć pleśń penicylinową, jedną z milionów odmian. Potrzebuję szalek na hodowle. Często można znaleźć pleśń tetracylinowąna starych grobach, ale tych też tutaj nie mamy. - Pył z cmentarza? - Edmund pokręcił głową. - No cóż, larwy działają - Musimy się tylko martwić o wtórne infekcje. - A co z... - Sharron zmarszczyła czoło. - Co ze znalezieniem garści... w czymś... i wymyciu ich? - Fuj! - zareagowała Daneh. - Chyba wolałabym już pozwolić lądować muchom. - Gangrena i tak jest wywoływana przez bakterie anaerobowe - stwierdził Edmund. - Trzymanie rany odsłoniętej może raczej pomóc, niż zaszkodzić. - Czy jest jakiś sposób na doprowadzenie do niej... więcej tlenu? – zapytała Sharron. - Nie, poza komorą hiperbaryczną- zaprzeczyła Daneh. - Albo jakimś sposobem na izolację tlenu, co wymaga wysokich ciśnień i niskich temperatur. Nawet nie jestem pewna, czy nie naruszyłoby to protokołów ciśnieniowych. - Sheida? - zasugerował Edmund