ďťż

To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Loren wsunšł pistolet do kabury i wypuœcił z płuc powietrze, które trzymał tam dobrych kilka chwil. Nie tylko włamywacze trzęsš się ze strachu, wchodzšc do cudzego mieszkania. W dodatku Ray zmusił swojego partnera, by ten wkroczył pierwszy. - Czeœć, Ray - powiedziałem. - Miło cię znów zobaczyć, Bemie. Przedstawiam ci mojego nowego partnera, Lorena Kramera. Loren, to jest Bernie Rhodenbarr. Przywitaliœmy się. Kiedy wycišgnšłem rękę, Loren zrobił zdziwionš minę. Spojrzał na mojš dłoń i zaczšł zdejmować kajdanki, które miał przymocowane do paska. Ray wybuchnšł œmiechem. - O rany - powiedział. - Nikt jeszcze nigdy nie założył Berniemu kajdanek. To nie jest jakiœ zwariowany żul, tylko profesjonalny włamywacz. - Rozumiem. - Zamknij drzwi. Loren wykonał polecenie, ale nie przekręcił zamka. Poczułem się spokojniej. Do tej pory nikt z zewnštrz nie zauważył, co się dzieje w mieszkaniu. Na korytarzu nie pojawili się sšsiedzi. Zamierzałem zrobić wszystko, żeby spędzić resztę nocy w swoim przytulnym mieszkanku. - Nie spodziewałem się ciebie, Ray - powiedziałem uprzejmie. - Często tu wpadasz? - A niech mnie szlag! - Ray uœmiechnšł się szeroko. - Robi się z ciebie niezdara na stare lata. Siedzieliœmy właœnie w samochodzie, kiedy zadzwoniła kobieta i powiedziała, że słyszy dziwne hałasy. Pewnie wydawało ci się, że siedzisz cicho jak myszka. Ile masz lat? - Skończę trzydzieœci pięć w kwietniu. Czemu pytasz? - Jesteœ Bykiem? - Loren na to. - Ja jestem z końca maja, spod znaku BliŸništ. - Moja żona jest Bykiem. - Wzišł do ręki pałkę i zaczšł uderzać niš rytmicznie o swojš dłoń. - Dlaczego? - spytałem ponownie. W pokoju zapanowało pełne napięcia milczenie. Potem Loren wyjaœnił mi, że jego żona jest Bykiem ze względu na datę urodzenia. Ja z kolei zaczšłem mu tłumaczyć, że chciałem wiedzieć, dlaczego Ray spytał o mój wiek, Ray zaœ miał niewyraŸnš minę i chyba było mu przykro, że spowodował całe to zamieszanie. Loren wyglšdał na faceta, którego bardzo łatwo zbić z tropu. - Z biegiem lat stajesz się coraz większš niezdarš - wyjaœnił Ray. - Hałasujesz i przycišgasz uwagę. To do ciebie niepodobne. - Zawsze zachowuję się cicho. - Oprócz dzisiejszego wieczoru. - Nie hałasowałem. Poza tym dopiero co tu przyszedłem. - To znaczy? - Jestem tu zaledwie kilka minut. Może kwadrans. Najwyżej dwadzieœcia minut. Czy na pewno trafiliœcie do właœciwego mieszkania? - Złapaliœmy włamywacza. - Racja - przyznałem. - Ale czy osoba, która do was zadzwoniła, podała numer mieszkania? Trzysta jedenaœcie? - Nie dostaliœmy dokładnego numeru, ale poinformowali nas, że chodzi o mieszkanie na trzecim piętrze. Wszystko się zgadza. - Ludziom często mylš się kierunki. Nie potrafiš odróżnić prawej strony od lewej. Ray spojrzał na mnie. Loren uderzył pałkš w swojš dłoń i nagle wypuœcił jš. Pałka przyczepiona była do jego paska doœć długim skórzanym rzemykiem. Spadła na podłogę i odbiła się od chińskiego dywanu. Loren chwycił jš, a Ray spiorunował go wzrokiem. - Narobiliœcie więcej hałasu niż ja przez cały wieczór. - Słuchaj, Bemie... - Może chodziło o mieszkanie piętro wyżej? Kobieta, która do was zadzwoniła, jest pewnie Angielkš. W Anglii inaczej liczy się piętra. Nasz parter to u nich pierwsze piętro, kiedy zatem mówiš o trzecim piętrze, to znaczy, że majš na myœli czwarte... - Jezu... Spojrzałem na Lorena, a potem na Raya. - Postradałeœ zmysły? Chcesz, żebym ci przeczytał, jakie prawa przysługujš kryminaliœcie przyłapanemu na goršcym uczynku? Co z tobš, Bernie? - Dopiero tu przyszedłem. Zachowywałem się cicho. - Może kot stršcił doniczkę w mieszkaniu obok, a my trafiliœmy tu przypadkowo. Po prostu mieliœmy szczęœcie. Ale to niczego nie zmienia, prawda? - Prawda - przyznałem, uœmiechajšc się ponuro. - Szczęœcie wam dopisuje. Mam przy sobie szmal. - Naprawdę? - Kupę szmalu. - Interesujšce - zauważył Ray. - Dostaliœcie klucz od portiera? - Tak. Chciał nam otworzyć, ale kazaliœmy mu zostać na dole. - Więc nikt poza wami nie wie, że tu jestem. Policjanci spojrzeli na siebie. Różnili się jak ogień i woda. Ray miał na sobie znoszony mundur. Ubranie Lorena było czyste i porzšdne, jakby dopiero wycišgnšł je z pralki. - Racja - przyznał Ray. - Przynajmniej na razie. - A więc? - To dla nas dobra okazja. Bardzo dobra. Gdybyœmy cię aresztowali, daliby nam odznaczenia. - Daj spokój - powiedziałem. - To bardzo prawdopodobne. - Wciskasz mi kit. To nie była wasza inicjatywa. Ktoœ na mnie doniósł. Nie dostaniecie odznaczenia. - Masz rację - powiedział Ray. - Co o tym myœlisz, Loren? - Hm... - westchnšł Loren i przygryzł dolnš wargę, po czym kilkakrotnie uderzył pałkš w swojš dłoń. Pałka była obdrapana i zniszczona w przeciwieństwie do jego munduru. Wyglšdało na to, że często wypadała Lorenowi z ršk i lšdowała na czymœ twardszym niż chiński dywan. - Ile masz gotówki, Bernie? Wiedziałem, że nie ma sensu się targować. Zwykle mam przy sobie tysišc dolarów w banknotach i tak było tym razem