To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Niemcy nie mieli dostatecznych zapasów benzyny i amunicji, żeby prowadzić długotrwałe działania wojenne o dużej intensywności, a znaczną część uzbrojenia dywizji pancernych stanowiły czołgi Mark I i Mark II - były to pojazdy ćwiczebne, zdecydowanie za lekkie do walki z dobrze uzbrojonym przeciwnikiem. Polski plan obrony przed niemieckim atakiem był znany jako „Plan Z". Miał oczywiście czysto defensywny charakter i opierał się na założeniu, że główne niemieckie uderzenie wyjdzie ze Śląska i Słowacji i będzie skierowane na Warszawę. Polskie dowództwo oczekiwało również kleszczowego ataku z Pomorza i Prus Wschodnich, mającego odciąć polski korytarz, a także z Prus Wschodnich na południowy wschód, w kierunku Narwi. Polski plan obrony był prosty i raczej daleki od wyrafinowania. Polskie siły zostały podzielone na siedem „armii" - złożonych na ogół z od dwóch do czterech dywizji piechoty i dwóch brygad kawalerii — rozlokowanych wzdłuż północnej, zachodniej i południowej granicy. Poczynając od południa, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, pierwsza była Armia „Karpaty", mająca utrzymać górskie przełęcze wzdłuż granicy ze Słowacją. Armia „Kraków" miała odeprzeć atak ze Śląska, a armie „Łódź" i „Poznań" broniły środkowego odcinka granicy z Niemcami. Armia „Pomorze" zajmowała pozycje w polskim korytarzu, a wzdłuż granicy z Prusami Wschodnimi stacjonowały Armia „Modlin" i Grupa Operacyjna „Narew". Brygada Lądowej Obrony Wybrzeża i kilka batalionów armii miały bronić bazy przeładunkowej Westerplatte i umocnionego Półwyspu Helskiego. Na południe od Warszawy, w centrum Polski, rozlokowano czternaście dywizji rezerwy. Zgodnie z przyjętą strukturą dowodzenia każda armia kontaktowała się bezpośrednio z Naczelnym Wodzem, marszałkiem Rydzem-Śmigłym. Nie istniały dowództwa grup armii, które kierowały obroną szerokich odcinków frontu. Wzdłuż wschodniej granicy nie było żadnych znaczących sił, ponieważ polskie dowództwo nie dysponowało wolnymi oddziałami, a Niemcy stanowiły największe i najbardziej bezpośrednie zagrożenie. Ogólnie mówiąc, zgodnie z „Planem Z" polskie armie miały stawić zaciekły opór, a w razie konieczności wycofać się powoli na wschód, ku centrum kraju, wykorzystując do obrony większe rzeki. Sztab generalny liczył, że ofensywa francuska i brytyjska na zachodzie w końcu zmusi Niemców do przesłania znacznych sił na front zachodni. Gdy nadejdą jesienne słody i zima, niemieckie dywizje zmechanizowane ugrzęzną w błocie i śniegu, a wtedy polska armia rozpocznie ofensywę. Polskie siły zbrojne zostały rozlokowane wzdłuż granicy z Niemcami o całkowitej długości dwóch tysięcy kilometrów. Obrony wymagała również granica ze Słowacją o długości ośmiuset kilometrów. Polacy nie zbudowali niemal żadnych fortyfikacji - pewne umocnienia istniały tylko nad Narwią na północnym wschodzie. Budowa trwałych fortyfikacji byłaby zbyt kosztowna. Żadne państwo nie mogłoby umocnić granic o takiej długości. Problem budowy umocnień pozostawiono zatem do decyzji dowódców poszczególnych armii; mogli oni, jeśli chcieli, przygotować okopy i rowy przeciwczołgowe w najbardziej zagrożonych punktach. Latem 1939 roku nie prowadzono takich prac w szerszej skali, gdyż dowódcy armii nie chcieli niszczyć pól przed zbiorami. Kiedy Londyn poprosił swego attache wojskowego w Warszawie, pułkownika Roland Sworda, o przysłanie sprawozdania na temat polskich umocnień frontowych, ten powiedział swym znajomym: „Już wysłałem raport. Składa się z trzech słów: «Nie ma żadnych»"2. Francuzi, którzy zostali zapoznani z „Planem Z", otwarcie go skrytykowali. Szef sztabu generalnego Maurice Gamelin radził Polakom, by skoncentrowali swoje siły daleko od granic. Jego zdaniem polska armia powinna stworzyć umocnioną linię wzdłuż kilku rzek w głębi kraju i skrócić front do sześciuset siedemdziesięciu kilometrów. Polskie dowództwo odpowiedziało, że rozlokowanie armii w centrum i na wschodzie oznaczałoby natychmiastowe oddanie wielu największych miast i ośrodków przemysłowych