To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wewntrz znalazB skrawek papieru wyrwany z notatnika. Nie byBo na nim |adnego adresu, jedynie nazwisko  Bob Glass  oraz berliDski numer telefonu. A tak chciaB rozBo|y na stole w jadalni plan miasta, odszuka na nim adres, wyznaczy tras dojazdu. Bdzie musiaB odebra instrukcje od obcego, od przybysza z Ameryki, bdzie musiaB u|y telefonu, urzdzenia, którym nie posBugiwaB si swobodnie, mimo charakteru swojej pracy. Jego rodzice nie mieli telefonu, podobnie |aden z jego przyjacióB, a z pracy rzadko musiaB gdzie[ dzwoni. Przytrzymujc kartk papieru na kolanie, starannie wykrciB numer. WiedziaB, jaki ton chce nada swojemu gBosowi: swobodny, zdecydowany.  Mówi Leonard Marnham. Zdaje si, |e czeka pan na mnie".  Glass!  Z miejsca huknB gBos w sBuchawce. Leonard natychmiast straciB panowanie nad sob i popadB w typowe dla Anglików roztrzsienie, którego tak chciaB unikn w rozmowie z Amerykaninem.  Hmmm, tak... jest mi strasznie przykro, ja...  Czy to Marnham?  Istotnie, tak. Mówi Leonard Marnham. Sdz, |e pan...  Prosz zapisa adres. Nollendorfstrasse dziesi, przy Nollendorfplatz. Niech pan tu bdzie jutro o ósmej rano. Kiedy Leonard powtarzaB adres, nadajc swojemu gBosowi mo|liwie najbardziej przyjazny ton, w sBuchawce zalegBa gBucha 10 cisza. PoczuB si gBupio. ZaczerwieniB si, chocia| byB sam. W wiszcym na [cianie lustrze dostrzegB swoje odbicie; bezradnie zbli|yB si do niego. Okulary, z |óBtawymi plamami, które wedBug jego wBasnej teorii powstaBy od parujcego z ciaBa tBuszczu, idiotycznie tkwiBy mu na nosie. Kiedy je zdjB, twarzy jakby zaczBo czego[ brakowa. Po obydwu stronach nosa widoczne byBy czerwone bruzdy, odci[nite a| do samej ko[ci. MógBby sobie poradzi bez okularów. To, co musiaB widzie, znajdowaBo si bardzo blisko. Schemat urzdzenia, wBókno |arówki, inna twarz. Twarz dziewczyny. Domowy spokój prysnB. Jeszcze raz przemierzyB sw now posiadBo[, [cigany przez tsknot nie do opanowania