To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Mosca był, obok pana Geralda, jedynym cywilem, który dostał stały przydział w Stanach. Inni musieli czekać we Frankfurcie na szczegółowe rozkazy. Kiedy wreszcie sprawdzono jego dokumenty na lotnisku, okazało się, że na samolot do Bremy musiał czekać do popołudnia. Gdy samolot opuścił lotnisko, nie czuł wcale wzlotu ponad ziemię, nie miał poczucia, że samolot może wylecieć poza krańce lądu, ani nawet że możliwa jest katastrofa. Obserwował przechyloną, nachylającą się ku niemu ziemię, która zdawała się przybliżać niczym zielono-brązowa ściana, a gdy samolot zatoczył łuk, ląd wydał się bezkresną i płaską doliną. Potem cała tajemniczość znikła, samolot bowiem osiągnął pułap, oni zaś patrzyli w dół jak z balkonu na płaskie pola kraciaste jak obrus. Teraz, gdy był już tak blisko miejsca przeznaczenia, gdy powrót już się niemal dokonał, pomyślał o tych kilku miesiącach w domu z przykrym poczuciem pewnej winy wobec cierpliwości okazywanej mu przez rodzinę. Nie pragnął jednak nikogo z nich znów zobaczyć, natomiast, czując wzbierającą niecierpliwość z powodu powolności samolotu, jakby zawieszonego na bezgranicznym, wiosennie czystym niebie, zdał sobie nagle sprawę, że prawda, którą powiedział matce, była kłamstwem, że przyczyną jego powrotu była ta niemiecka dziewczyna, jak mówiła matka, choć wracał nie licząc na jej odnalezienie, bez nadziei na ponowne zejście się ze sobą po tych miesiącach rozłąki – wracał, bo musiał wrócić do tego kraju. Nie spodziewał się, że będzie na niego czekała – było to mniej prawdopodobne, niż gdyby zostawił ją w głębi dżungli, kaleką, bez żywności, bezbronną wobec dzikich zwierząt. Poczuł mdłości, jak gdyby trucizna wstydu i żalu wlewała mu się do krwi i ust. Ujrzał wyraźnie jej ciało, jej twarz, kolor jej włosów, wyobraził ją sobie wyraziście i świadomie po raz pierwszy, odkąd ją porzucił, i wreszcie, wyraźnie i konkretnie pomyślał jej imię, jak gdyby wypowiedział je na głos. Twierdza policyjna wyleciała w powietrze tuż przed południem owego gorącego letniego ranka niemal rok temu i Mosca, siedząc w swoim jeepie w Hoch Allee poczuł, że ziemia się trzęsie. Oficer, na którego czekał, młody porucznik prosto ze Stanów, wyszedł kilka minut później i pojechali do kwatery głównej żandarmerii wojskowej na Skarpie. Ktoś im krzyknął wiadomość, więc pojechali do budynku policji. Policja wojskowa już zagrodziła teren, jeepy i białe hełmy blokowały ulice prowadzące na plac. Porucznik pokazał kartę identyfikacyjną i przejechali. Masywny, ciemnozielony budynek stał na niewielkim wzniesieniu na szczycie Am Wald Strasse. Był duży i kwadratowy, z wewnętrznym dziedzińcem do parkowania pojazdów. Niemieccy cywile tłumnie wychodzili główną bramą, z twarzami i ubraniami pokrytymi pyłem. Niektóre kobiety w szoku płakały histerycznie. Tłum odpychano od budynku, jednak sam budynek wydawał się cichy i nietknięty. Mosca podążył za porucznikiem do jednego z małych bocznych wejść. Była to brama zawalona gruzem niemal pod strop. Przecisnęli się na wewnętrzny dziedziniec. Ogromny kwadratowy plac wypełniała góra gruzu. Widać było dachy samochodów: jeepów i ciężarówek, sterczące tu i ówdzie jak maszty zatopionych statków na mieliźnie. Eksplozja zniosła ściany powyżej trzeciego piętra, obnażając biurka, krzesła i zegary w pokojach biurowych na górnych piętrach. Mosca usłyszał dźwięk, jakiego nie słyszał nigdy przedtem, dźwięk całkiem zwyczajny w dużych miastach tej części świata. Przez chwilę wydawało się, że napływa ze wszystkich stron naraz, niski, jednostajny, monotonny zwierzęcy krzyk, niepodobny do ludzkiego. Umiejscowił go i pół idąc, pół przeciskając się między gruzem, przedostał się na prawą stronę placu; ujrzał tam gruby, czerwony kark objęty zielonym kołnierzem niemieckiego policyjnego munduru. Kark i głowa były sztywne i martwe, krzyk dobiegał spod ciała. Mosca i porucznik próbowali usunąć cegły, lecz gruz wciąż osuwał się na trupa. Porucznik przecisnął się z powrotem przez bramę, aby sprowadzić pomoc. Teraz ratownicy zaczęli wypełniać dziedziniec, przedostając się przez liczne wejścia i schodząc po resztkach ścian. Lekarze wojskowi ze szpitali sztabowych w galowych mundurach, żołnierze, niemieccy noszowi i robotnicy, wszyscy zabrali się do odkopywania ciał. Mosca przecisnął się z powrotem przez bramę. Na ulicy powietrze było czyste. Karetki ustawiły się długim rzędem, a naprzeciwko niemiecka straż pożarna stała w pogotowiu. Robotnicy już oczyszczali wejścia prowadzące na dziedziniec, ładując gruz na czekające ciężarówki