To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Sfora rozbiegła się na wszystkie strony, rozpraszając członków niemal do granic świadomości. Przez ostatnie tygodnie Ravna miała okazję się przekonać, że taka gorączkowa nadaktywnosc była u Amdiego normą, dowiedziała się także, że jego początkowa powolność wynikała ze wstrząsu, jakiego doznał, gdy zawiódł go ukocha- ny lord Stal. Wydawało jej się rzeczą nadzwyczaj przewrotną - a może cudowną? - że potwór w rodzaju Stali mógł stać się obiektem takiej miłości. - Patrz we wszystkich kierunkach - zawołał Jefri - i mów mi, gdzie mam się obrócić. Chwila ciszy. - Tutaj! - wrzasnął Jefri. - Co wy robicie? - spytała Johanna gniewnym tonem star- szej siostry. - Oglądamy meteoryty - odezwał się jeden z nich. - Tak, ja patrzę we wszystkich kierunkach i pokazuję Jefriemu - tutaj! - w którą stronę ma się obrócić, gdy jakiś zaczyna spadać. Ravna niczego nie zauważyła, ale chłopak gwałtownie od- wrócił się na sygnał przyjaciela. - Ładnie, ładnie - usłyszała głos chłopca. - Ten był jakieś czterdzieści kilometrów wyżej, prędkość... - Dwa głosy mrucza- ły coś niezrozumiale przez krótką chwilę. Nawet biorąc pod uwa- gę niesamowity wzrok sfory, jak mogli oszacować wysokość me- teorytu? Ravna usadowiła się w dołku utworzonym przez obrośnię- te mchem pagórki. Miała na sobie wspaniałą futrzaną kurtkę z kapturem, wykonaną dla niej przez miejscowych krawców, niemal nie czuła w niej chłodu bijącego od gołej ziemi. Nad głową lśniły gwiazdy. Był to czas, żeby spokojnie pomyśleć, chwi- la wytchnienia przed wszystkim, co czekało ją następnego dnia. Opiekunka ponad stu pięćdziesięciorga dzieci... i pomyśleć, że by- łam bibliotekarką. Przed opuszczeniem domu uwielbiała wpatrywać się w noc- ne niebo. Jednym rzutem oka potrafiła rozróżnić wszystkie gwiazdy Sjandry Kei, czasami też inne światy. O tamtym nie- bie myślała jak o domu. Przez chwilę wieczorny chłód wydawał się zapowiedzią zimy, która nigdy się nie skończy. Lynne i jej starzy na Sjandrze Kei. Jeszcze trzy lata temu było to całej jej życie. A teraz nie zostało po nim ani śladu. Nie myśl o tym. Gdzieś w tej przestrzeni znajdowały się niedobitki floty Ania- ra i reszta jej ludzi. Kjet Svensndot. Tirolle i Glimfrelle. Znała ich tylko przez kilka godzin, ale oni byli z Sjandry Kei i nigdy nie dowiedzą się, ile istnień naprawdę ocalili. Pewnie jeszcze ży- ją. Służby Bezpieczeństwa Handlowego SjK miały w swojej flo- cie strumieniowce. Mogli znaleźć dla siebie jakąś planetę, nie tutaj, gdzieś bliżej miejsca bitwy. Ravna odchyliła głowę do tyłu i błądziła wzrokiem po nie- bie. Ciekawe gdzie? Może teraz ich świat wcale nie znajduje się nad horyzontem. Galaktyka widziana z jej miejsca wznosi- ła się w górę niemal pod kątem prostym do ekliptyki. Nie mo- gła wyobrazić sobie jej prawdziwego kształtu oraz ich położe- nia pośród konstelacji. Szerszą perspektywę zaburzał blask po- bliskich cudowności, jasne węzły otwartych grup, mroźne lśnie- nie klejnotów na tle bladej poświaty. Ale nieco niżej, tuż nad południowym horyzontem, z dala od głównego rdzenia galak- tyki znajdowały się dwie mgliste plamy światła. Obłok Magel- lana! Nagle wszystko ułożyło się na swoim miejscu i rozciąga- jący się ponad nią wszechświat przestał wydawać się całkowi- cie obcy. Więc flota Aniara powinna znajdować się... - Ciekawe, czy stąd moglibyśmy dostrzec Królestwo Strau- my - zastanowiła się głośno Johanna. Przez ponad rok musiała grać rolę dorosłego. Od jutra będzie musiała do niej przywyk- nąć na zawsze. Ale teraz jej głos brzmiał smutno, dziecinnie. Ravna otworzyła usta, aby uświadomić jej, iż jest to pra- wie niemożliwe. - Może się uda, może się uda. -To był Amdi. Sfora zebrała się w zwartą grupę i wmieszała pomiędzy ludzi. Miłe ciepło bi- jące od szczeniaków zostało przyjęte z radością. -Wiecie, czy- tałem ostatnio w danniku o tym, gdzie znajdują się inne świa- ty i starałem się dopasować to do tego, co widzimy na niebie. - Para nosów balansowała przez chwilę na tle nieba. Wyglądały jak dłonie człowieka zawzięcie gestykulującego i wymachują- cego w stronę rozgwieżdżonego firmamentu. - Te najjaśniejsze miejsca, które widzimy, to miejscowy drobiazg. Nie są to zbyt dobre punkty orientacyjne. -Wskazał na kilka otwartych grup i powiedział, że odpowiadają one ciałom niebieskim, których nazwy odnalazł w danniku. Amdi również dostrzegł Obłok Ma- gellana, a także rozpoznał wiele innych rzeczy, które uszły uwa- gi Ravny. - W każdym razie Królestwo Straumy znajdowało się - znaj- dowało się! Otóż to, otóż to, mały - w Górnych Przestworzach, niedaleko tarczy galaktyki. Widzicie ten wielki kwadrat ułożo- ny z gwiazd. - Nosy poszły w górę. - Nazywamy go Wielkim Kwa- dratem. Jeśli przesuniecie się w lewo od górnego rogu i przele- cicie sześć tysięcy lat świetlnych, znajdziecie się w Królestwie Straumy. Jefri ukląkł i wpatrywał się przez chwilę w milczeniu. - Ale czy można zobaczyć coś, co znajduje się tak daleko? - Na pewno nie gwiazdy Straumy, ale zaledwie czterdzie- ści lat świetlnych od Straumy znajduje się biało-niebieski ol- brzym.... - Aha - potwierdziła szeptem Johanna - Storlys. Świecił tak mocno, że w nocy można było widzieć cienie. - Jest to czwarta najjaśniejsza gwiazda licząc od rogu. Pa- trzcie, wszystkie leżą jakby na jednej prostej. Ja widzę wyraź- nie, więc myślę, że wy także widzicie. Johanna i Jefri długo milczeli, wpatrując się we wskazany im fragment nieba. Wargi Ravny zacisnęły się gniewnie. To by- ły dobre dzieciaki, przeszły prawdziwe piekło