To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Bardzo to niebezpieczna teoria. - Nie teoria, tylko praktyka. A wiele z dawnych niebezpieczeństw, jak okazało się z bliska, nie jest takie straszne. Po prostu trzeba mieć więcej zaufania do ludzi. Także takich jak oni. - A jeżeli zajdą za daleko? - O, widzi pan, jeszcze jedno ze starych straszydeł! Dlaczego mają zajść? Niech pan ich zapyta, czy chcieliby zmiany ustroju. Nikt z nich nie powie, że tak. Bo wiedzą o tamtym coś niecoś, bo sami byli głodni albo mieli ojca bez pracy, albo mieszkali w psich budach, albo po prostu porównują dzisiejsze życie z życiem starych, połamanych przez ówczesne stosunki. Pan myśli, że oni tego nie potrafią? Do tego nie potrzeba im wykładów. Ta pamięć to jest część ich tkanki. Mogą krzyczeć, mogą się popisywać, mogą być dla kogoś niesympatyczni, ale nigdy nie zechcą wrócić do niewoli czyjegoś prywatnego widzimisię. Obrośli w pierze, tak, choć nie zawsze to doceniają. Bo nie zawsze mają odpowiednią, jak pan to określa, wy- obraźnię. Dopiero w ostatnim zdaniu zwolniła bieg myśli, byłem pewien, że to właśnie przed chwilą uporała się z sensem tamtych wydarzeń. Wyrzuciła to wszystko z siebie na przydechu z widocznym trudem, który zaróżowił jej policzki. Słuchałem w milczeniu, bardziej od słów śledziłem jej twarz, w którą wstępowało życie. W tym ostatnim pewniku zbliżyliśmy się do siebie. Cieszyłem się, że jest do niej dro- ga, że potrafi być ze mną szczera, że potrafi być także ładna, jeśli zapomni o rezerwie. Wyba- czyłem jej nawet tamte głupstwa, owo akrobatyczne rozumowanie o prawie człowieka do odwetu. Było to przecież nierozsądne, gdy tyczyło się zbiorowości ludzkiej, ale i ja w głębi siebie, prywatnie, nie myślałem inaczej. Czy nigdy nie dawałem dostępu sile podobnej do uniesienia, aby sięgnąć po zemstę? Owszem, to nie było to samo, moje pobudki były inne, nie miały tego marginesu szkodliwości społecznej. Ale czy ja, Mirosław Sereda, wyrzekłbym się tego prawa? Więc i to nie była przepaść między nami. Uśmiechnąłem się, pochyliłem ku niej: - To dobrze, że dzielimy się tą wiarą. A ja, idąc na to spotkanie, bałem się trochę, co usłyszę od pani. - To nie jest wiara w abstrakcyjny dogmat. To jest pewność kształtowania przez fakty. Codzienne fakty, także te, o których czytamy w gazetach. I w „Tygodniu”, w tym piśmie, które się często panu nie podoba. I to chciałam panu powiedzieć. Nie wiedziałam, czy potra- fię, ale jakoś się pana nie zlękłam - uśmiechnęła się. Rozbudziła się i w tej chwili przeżywała moment wyostrzonej wrażliwości. Jej ściana obronna przestała nas dzielić i zapewne nie wiedziała, że to było moim zwycięstwem. Ale należało je ukryć w słowach miękkich i niepewnych: - I ja nie wiedziałem, jakie to będzie spotkanie. Myślałem o nas. Prawie bez przerwy, choć brzmi to niezbyt obrazowo. Ale jak to powiedzieć, że ciągle byłem przy pani? - Nie trzeba mówić takich rzeczy, bo wymagają odpowiedzi. - Może je pani po prostu przyjąć do wiadomości. - Po prostu? - spojrzała na mnie jak z fotografii, z głową przechyloną na ramię, z włosami na policzku. Te włosy sprężyste i gęste szły za każdym ruchem jej głowy, opadały na czoło, czasem zaczepiały o rzęsy albo jak rzucone wiatrem sypały się na twarz, na usta. Wiedziała oczywiście, że >były autonomiczną częścią jej osoby. Na pewno nieraz dostrzegała pochwałę w oczach kogoś, kto miał sposobność, jak ja, patrzeć z przyczajenia na ich życie, ich zmienność. To ustawienie głowy bardzo ją demaskowało. Każda kobieta ma pewien re- pertuar gestów, który chowa w zbrojowni. A rusza z nimi do walki tylko wówczas, kiedy chce się zdobyć na pewien wysiłek montowania własnego obrazu. Ta gra nigdy nie jest przypad- kowa, więc teraz zrozumiałem, że Dorota zaczęła już myśleć o swojej twarzy. I miałem w sobie dwie pokusy: okazać, że znam przecież te sposoby, bo są potrzebne, i że mnie to cieszy. Czułem drżenie mięśni w policzkach, chciałem się uśmiechnąć w tym nowym między nami porozumieniu. Ale ten zamiar szybko opanowałem, bo w stosunku do takiej kobiety lepiej było okazać moje wzruszenie. Mój uśmiech mogła po prostu spalić zdzi- wieniem. A wzruszenie, którego też przecież doświadczałem, jest znakiem uczuć, dowodem bardziej intymnym, mogłem i jej to narzucić, bo trudno odepchnąć rzecz mniej uchwytną, ale właśnie dlatego bardziej wrażliwości dostępną. - Tak, proszę to po prostu przyjąć do wiadomości - rzekłem cicho, powoli wymawia- jąc słowa. Słyszałem swój głos, był niski i matowy, dobrze przylegał do moich intencji. - Więc cóż, myślał pan o mnie. To zawsze jest bardzo pochlebne dla każdej z nas, choć nie każda się do tego przyznaje. Ale ja jestem, wie pan, osobą skromną. - Niesłusznie. - Dziękuję za to zastrzeżenie, ale tak jest naprawdę. A ponieważ mam poczucie skromności, więc takie słowa jak pana muszą budzić moje zdziwienie. Nic pan o mnie nie wie. Więc powiedziała jeszcze i to zdanie, bez którego żadna nie potrafi się obejść. Musiała je powiedzieć, bo przez nie jak przez furtkę wchodzi do rozmowy cały pokład tematów osobi- stych