To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nie wiadomo. - Brednie! - stwierdzi³ Joey. - Zmyœlasz. - Zamknij siê - burkn¹³ Jack. - Ja go s³ucham. Przesun¹³ w moj¹ stronê d¿in z tonikiem, przed Joeyem postawi³ guin- nessa i usiad³ z kieliszkiem ouzo. Pow¹cha³ je i zmarszczy³ nos. - Mów dalej - powiedzia³. - Dobra - wychrypia³em g³osem zdartym od przekrzykiwania dud- ni¹cego basu szafy graj¹cej. - No wiêc, w siedemnastym wieku pewien jezuicki uczony oœwiadczy³, ¿e obie te idee to herezja. Wed³ug niego cho- dzi³o o ksiêgê, z której przed tronem Bo¿ym zostan¹ odczytane wszystkie grzechy. Nie tylko spis imion zmar³ych, tak¿e ich uczynków, dawnych, obecnych i przysz³ych. - To musia³aby byæ cholernie gruba ksi¹¿ka - zauwa¿y³ Joey. Wzruszy³em ramionami, uœmiechn¹³em siê i ³ykn¹³em drinka. - Mo¿e jêzyk, w którym j¹ spisano, jest bardziej... zwiêz³y. Nie mam pojêcia. W³aœnie w tym rzecz, ¿e nikt nie wie dok³adnie, jak ona wygl¹da. Gdzie jest, to inna sprawa. - Za du¿o czytasz - stwierdzi³ Joey. - Cz³owieku, za³o¿ê siê, ¿e w ka¿- dej bibliotece uniwersyteckiej znajdziesz egzemplarz... - Makromimicon - powiedzia³ stryj Reynard. - Ciekawe, sk¹d Liebkraft bra³ swoje pomys³y. Starzy bogowie, ksiêga napisana przez szalonego Ara ba, t³umaczenie jeszcze starszego tekstu. Sk¹d j¹ masz? Obróci³ w rêkach zniszczon¹ broszurê. Po¿ó³k³e kartki, po³amany grzbiet, zagiête rogi, krzykliwa ok³adka - ¿adna staro¿ytna tajemnica, tylko wspó³czesna szmira, ¿adna prawda, tylko œmieci. I tyle w³aœnie us³y- sza³em po tych wszystkich opowieœciach, które stryj snu³ przez ca³e moje dzieciñstwo. - Z antykwariatu. Zap³aci³em piêædziesi¹t pensów. Ty... ty... nie wie- rzê,N¿e ca³y czas mnie nabiera³eœ... Brak³o mi s³ów. Legendy ¿ycia, opowiadane nad szklankami mleka albo - ostatnio - piwa, okaza³y siê czystym zmyœleniem. Do tego ukra- dzionym. Stryj spokojnie pali³ papierosa. - Nak³ad wyczerpany dziesi¹tki lat temu - dorzuci³, oddaj¹c mi ksi¹¿ kê. - Powinieneœ j¹ przeczytaæ. Naprawdê. Na pewno ci siê spodoba. Mia³ na twarzy swój szelmowski uœmieszek - Oczywiœcie przeczyta³em Liebkrafta. Wszyscy w rodzinie Carterów musieli go poznaæ wczeœniej czy póŸniej. Zw³aszcza ty, Jack. Bez poœpiechu zapali³em papierosa i zaci¹gn¹³em siê g³êboko, ¿eby przykuæ ich uwagê. Z Jackiem i Joeyem spikn¹³em siê na pierwszym roku studiów. Jack, rudow³osy, szalony ch³opak, który po pijanemu lubi³ wychodziæ na parapet, te¿ Carter, choæ nie bylis'my spokrewnieni, b ile wiem. Joey Pechorin, nihilista o matowym g³osie, w pierwszej chwili sprawia³ wra¿enie, jakby za bardzo stara³ siê zachowaæ lodowat¹ obojêt- noœæ, ale po bli¿szym poznaniu okazywa³ siê ponury i wynios³y. Ci dwaj, ogieñ i lód, od szkolnych czasów byli nieroz³¹cznymi przyjació³mi, dopóki Jack nie zakolegowa³ siê z lekkomyœlnym Thomasem o ¿ywych oczach. Thomas Messenger tak przypomina³ duszka, ¿e nie mogliœmy nazwaæ go inaczej jak Puk. Jak zwykle siê spóŸnia³. Zobaczy³em, ¿e Jack patrzy na zegarek i zerka w stronê drzwi. . - Jak myœlisz, dlaczego nada³ swojemu bohaterowi nazwisko Carter? - spyta³em. - Brednie. - Jack zakaszla³ w d³oñ. Dostrzeg³em jednak, ¿e moje py- tanie go zaintrygowa³o. - Ale to najszczersza prawda. Zna³ mojego dziadka, kiedy... - Odwal siê - warkn¹³ Joey. - Odwal siê, do cholery. Pokrêci³em g³ow¹, œl¹c mu smutne, zrezygnowane spojrzenie. Twoja strata. - Nie chcesz, to nie wierz. Guzik mnie to obchodzi. Ja wiem, ¿e Ksiêga istnieje. I wiem, gdzie jest. Legendy ¿ycia, ¿ycie pe³ne legend, rosn¹cego zainteresowania, ciekawoœci przekutej w narzêdzie. Nie wybra³em tego uniwersytetu ze wzglêdu na jego reputacjê. Nie robi³a na mnie wra¿enia niby-gotycka wie¿a, czworo- k¹tne dziedziñce, nudne wyk³ady o Szekspirze, Spencerze i Miltonie, ten czy inny pompatyczny, ubrany na czarno profesor o uroczystym g³osie, tkwi¹cy jeszcze w ubieg³ym wieku. Trzy lata nauki w bibliotece poœwiê- ci³em na badanie jej korytarzy, a nie zbiorów. Pozna³em budynek, z ze- wn¹trz i w œrodku, jakbym mieszka³ w nim przez ca³e ¿ycie, pozna³em ka¿de piêtro, ka¿dy k¹t, ka¿de drzwi. Przestudiowa³em plany architek- toniczne. Zawar³em znajomoœci ze stra¿nikami i bibliotekarzami. Przez ostatnie pó³tora roku pracowa³em tam w niepe³nym wymiarze godzin. Widzia³em, gdzie s¹ kamery, o której ochroniarze robi¹ nocny obchód, kto wyprodukowa³ system alarmowy, jak ten system dzia³a, jak mo¿na go wy³¹czyæ. By³em gotowy. - Wiem, gdzie ona jest - powtórzy³em. - Uwierzê, jak zobaczê - rzuci³ Joey. Ja te¿, pomyœla³em. Ja te¿