To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Ale ani razu nie obraziłam się na niego, bo czułam, że mnie lubi. Marek 58 często mówił „ale jaja", i jeszcze śmiesznie zmieniał nie- które słowa. Na przykład zamiast ktoś, mówił ktoś, za- miast coś - cóś. Kiedyś siedział pod wierzbą, którą mijamy z mamą, idąc na mostek. Tamtego dnia tata zbudził się jeszcze pi- jany i biegał po domu, waląc we wszystko. Musiałyśmy na jakiś czas odejść. Pchałam wózek jak i dzisiaj, ale było błoto, więc kółka tonęły, nogi miałam utytłane do kostek. Szłyśmy, a tu Wulkan, Marek Piecek, siedział i śpiewał do siebie. Zobaczył nas, wstał, powiedział do mamy: dzień dobry i patrzył, jak się męczę, aż w końcu dogonił nas i wiecie? - wziął wózek z mamą i poniósł przez te błota, aż na sam mostek, gdzie było sucho. Tam postawił spocony, ale zadowolony usiadł na belce i wywijał zabło- conymi nogami. - Jeżeli kiedyś będziesz wyglądać tak jak twoja ma- ma, to dobrze, bo masz ładną mamę - powiedział. - Na razie jesteś zupełnie niepodobna, ubierasz się i cze- szesz zupełnie inaczej niż mama, jak byś chciała wy- glądać jak najgorzej. Marek Piecek wszystkim mówił, co myśli. Było mi tro- chę przykro, a - z drugiej strony - ucieszyłam się, że ktoś zauważył urodę mojej mamy. Cóż, wiem, że nie je- stem ładna, ale on nie domyślił się, że mama dlatego tak pięknie wyglądała, że to właśnie ja ją ubrałam, uczesałam, pomalowałam jej oczy. Gdybym nie była tak wymieszana z urodą taty, mogłabym też być niebrzydka. Ale cóż! - nie jestem i trudno. Jednak wtedy, kiedy Marek powiedział to o mamie, by- łam bardziej zadowolona niż obrażona. W końcu ja jeszcze się zmienię, a mama już zawsze będzie taka jak teraz, więc dobrze, że jest ładna. Dlatego zakochał się w niej mój tata, a jeszcze wcześniej tata Romka. Kto wie, może jeszcze inni 59 mężczyźni kochali się w niej, ale ona wybrała właśnie mo- jego tatę? No i - zanim go poznała - tatę Romka. - Zaraz lunie deszcz. Ciekawe, jak wrócicie? - za- stanawiał się Marek Piecek na mostku. Chciałam mamie pokazać w zeszycie rysunek kościoła, gdzie często chro- niłyśmy się przed deszczem, ale nie zdążyłam. Marek wziął mi zeszyt i obejrzał wszystkie kartki. - Sama to wszystko narysowałaś? - zdziwił się. - Umiesz rysować, wszystko można poznać. I las, sklep, przystanek, a tutaj staw, zlewnia... a tutaj jeszcze naryso- wałaś różnych ludzi: Walczak, Marianowicz, Szczęśniak - pijaczyna, Tobańska, Baciarek... Ale jaja, ja ich wszyst- kich poznaję. Zabrałam mu zeszyt, wściekła, ponieważ nikt obcy nig- dy nie miał go w ręku. - Nie gniewaj się, nie widziałem, żeby ktoś tak pięk- nie rysował, naprawdę - powiedział Marek Piecek. - Wiesz co, narysuj mnie. Wiem, że nie jestem ładny, może nie zmieszczę się na kartce, to narysuj tylko połowę mojej gęby, dobrze? Narysujesz, to odniosę mamę do domu. Inaczej sobie nie poradzicie, zmokniecie jak kury, a już za chwilę lunie. Nie dacie rady wrócić przez błota. No i rzeczywiście, zaczęło kropić. Chciałam mu udo- wodnić, że poradzimy sobie bez niego. Zbiegłam z most- ku, narwałam trzcin i na oczach Marka uplotłam z nich i z liści łopianu tkaninę, a potem szybko zerwałam trochę wierzbowych witek i zaplotłam je tak, że powstał kwadra- towy, duży parasol. Przyplotłam go do wózka, kucnęłam obok mamy i deszcz przestał nas moczyć, a Marek sie- dział na belce, zmoknięty jak kura... chociaż nie, raczej jak gruby kogut. Siedział i nie mógł się nadziwić. - Ty umiesz robić różne rzeczy! Udany parasol, szczel- ny i nic nie przecieka. Ale jaja! - mówił. - Jesteś zdolna. 60 Ta to do niczego się nie nadaję. Do noszenia worków albo gnój załadować, to tak, ale nic więcej. Nigdy nie nauczę się niczego. Siedział smutny, nasiąknięty kroplami, więc narwałam jeszcze trzcinek i łopianu i uplotłam wielki kaptur. Nasa- dziłam go na głowę Marka. Wyglądał jak jakiś dziwny krasnolud, a deszcz spływał po plecionce. - I nic nie moknę - powiedział. - Ale jaja, takie głupie plecenie, a jak się może przydać! - nie mógł się nadziwić. Wtedy go narysowałam. Kucałam przy wózku i rysowa- łam, a on siedział na belce, nie ruszał się i nic nie mówił, jakbym była lekarzem czy kimś, kto robi nadzwyczajne rzeczy i nie można mu przeszkadzać. Udał mi się ten por- tret Marka naprawdę, chociaż jest bardzo dziwny. No, bo tylko pomyślcie: siedzi ktoś na mostkowej belce, jak jakiś czubaty stwór i tylko w środku widać pyzatą buzię, oczy, gruby nos i uśmiech. Od razu poznać twarz Marka, ale co znaczą te inne rzeczy, kto nie wie, nie zgadnie. Stoimy teraz z mamą na mostku, a ja kartkuję zeszyt, żeby znaleźć portret Marka, który już nie żyje