To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- No pytam. Jaka znowu komórka? Bo na strychu nic nie ma i żadnej teczki nie było, już ja wiem najlepiej. Co to ma być? Z przerażenia, że ojcu ten jakiś dziwny stan może zaszkodzić, Elżbieta zdobyła się na potężny wysiłek. - Schować. Nie wiadomo gdzie pan Seweryn mógł to schować. Może w jakiejś komórce. Komórek u państwa dużo - A choćby i sto było, to co komu do naszych komórek? - powiedziała pani Bogusia ostro. - Może Henio i przyniósł - Przyniósł, proszę pani, na pewno. Oddał w depozyt panu Sewerynowi i gdyby pan Seweryn żył - A skąd to wiadomo, że przyniósł i że jego było? - Bo pan Seweryn sam to powiedział! W szpitalu powiedział, że depozyt mojego ojca jest u niego bezpieczny! Na własne uszy słyszałam! Pani Bogusia upór miała ugruntowany w charakterze. - I kiedyż to? Podobno nieprzytomny Henio był? Do nieprzytomnego tak Seweryn gadał? - Do przytomnego. Akurat przytomność odzyskał, tego dnia, kiedy pan Seweryn umarł. Teraz na panią Bogusię przyszła chwila zaniemienia. - Jakże to? Tego dnia był w szpitalu?! - Był, oczywiście. Czyste błogosławieństwo. Matematykę mu przypomniał, rozmawiali, dziwacznie bo dziwacznie, ale jednak. I wtedy powiedział, że to, co mojego ojca, leży u niego bezpiecznie. Ze trzy osoby to słyszały! Mienie idiotycznego Henia wyleciało pani Bogusi z głowy. Teraz dopiero dowiedziała się, że w dniu swojej śmierci Seweryn był w szpitalu, zdenerwował się, to jasne przecież, nie przez nią, nie przez żadne zamykanie, tylko przez Henia podleca, i przez niego umarł! O, niedoczekanie ich, żeby nie wiem co przyniósł, choćby to było Henia i dwadzieścia razy, nie odda! Nie kto inny, a oni sami uśmiercili Seweryna, depozytu im się zachciało, prędzej do ognia wrzuci! Nie odda swołoczom za nic w świecie! - Ja o tym wszystkim nic nie wiem - rzekła zimno i twardo. - Komu się nie podoba, niech mnie do sądu skarży. Żadnych teczek tu nie ma i żadnych dolarów i nawet szukać nie będę. Henio w głowę dostał i coś mu się pomieszało. Podniosła się od stołu z wyraźnym zamiarem pożegnania gości. Elżbieta i Karpiowski podnieśli się również, całkowicie bezradni, pewni już, że z tej baby depozytu się nie wydusi. Agatka na wszelki wypadek cofnęła się za drzwi i, zapomniawszy o lodach, wybiegła do ogrodu. - I co? - spytał niecierpliwie czekający na nią Staś. - Nic. Kłócą się. Ty, czy pieniądze mogą być ciężkie? - Co? - Pieniądze, mówię - Jakie pieniądze? - Dolary. - Dlaczego dolary mają być ciężkie? Co ty mi tu za głupoty nawijasz? Agatka westchnęła, widząc, że musi trochę wtajemniczyć brata w treść kłótni przy stole. Nie lubiła tego, po matce odziedziczyła niechęć do ujawniania sekretów. - Mówią, że ojciec dolary w teczce do domu przyniósł, ja wiem, że przyniósł, ale ta teczka była strasznie ciężka i wcale nie wiem, czy tam były dolary, bo mówił, że narzędzia. Więc pytam ciebie, czy to możliwe, żeby dolary - A skąd ja mam takie rzeczy wiedzieć, czy ja to ważyłem? Pewnie, że jak ciężkie, to prędzej narzędzia. Chociaż nie, czekaj! Książki są ciężkie, nie? A też z papieru. Więc jakby dużo napchał Ale to by wór musiał być, a nie żadna teczka! Chyba że złote. - O złotych nie mówili - No dobra, co cię obchodzą dolary, ja chcę wiedzieć, czy te lody będą. No? - A, lody Teraz nie, dopiero jak oni pójdą. I w ogóle przed obiadem matka nie da, bo zła jest okropnie. Rozczarowany Staś wzruszył gniewnie ramionami i odmaszerował do swoich zajęć. Ciężka teczka nie interesowała go wcale, wnoszenia jej do domu i mijania się z ojcem na schodach nie pamiętał wcale, nie poświęcił owej chwili żadnej uwagi. Pozostała w nim natomiast niejasna myśl o narzędziach, bo coś tam przecież wpadło mu w oko w szafie ze sprzętem. Postanowił nawet obejrzeć to coś, ale o postanowieniu natychmiast zapomniał, ponieważ kumpel zdobył skądś i przyniósł prawdziwą rakietnicę. Zajęli się nią bez reszty. Zadumana Agatka wróciła do domu, starannie omijając kuchnię, nie miała bowiem najmniejszej ochoty pomagać w klejeniu pierogów. O wyjściu gości powiadomił ją szczęk furtki, odgadła, że już ich nie ma, a matka teraz śpieszy się z obiadem, podwójnie wściekła. Teczka z urwanym uchem intrygowała, ciekawa rzecz, gdzie też ojciec mógł ją schować? Jaka szkoda, że nie zajrzała do niej od razu wtedy, kiedy ją przyniósł! I czy to możliwe, żeby rzucił tak byle jak, jeżeli miał tam pieniądze? * * * Krystyna wróciła z pracy i zastała w domu atmosferę pełną napięcia. Chciała zapytać o rezultaty pogawędki z panią Bogusią, ale nie zdążyła nawet ust otworzyć. .- Słuchaj, ojcu wraca! - krzyknęła gorączkowo na jej widok Elżbieta. Karpiowski siedział przy stole i trzymał się za głowę, bardzo blady. Od razu wiedząc, co mu wraca, Krystyna przejęła się niebotycznie. Upuściła liczne reklamówki, zrzuciła z ramienia torbę, padła na krzesło naprzeciwko niego i wpatrzyła się z nadzieją w pobladłą twarz. - Jak? -jęknęła nerwowo. - Ile?! Wszystko? Doktora! - Doktora też będzie trzeba, ale czekaj, zaraz, u tej Chlupowej tak go rąbnęło, nie wszystko, trochę, aż się przestraszyłam - Czy ta głowa go teraz boli? - Nie wiem, chyba tak, coś mu dać może? Nie wiem, co zrobić - Heniu, czy głowa cię boli? Karpiowski odjął ręce od głowy i wzruszył ramionami. - Głowa już nie, tylko noga. - Jak to, noga? - zaniepokoiła się Krystyna. - Boże jedyny, dlaczego noga?! - Potknąłem się na schodach i walnąłem w goleń. Nie, nie bardzo, uspokój się, tylko trochę. Zdaje się, że dobrze mi to zrobiło