To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Na placu między barakami zbliżył się do większej grupy Kozaków, aby posłuchać co mówią. Wszędzie to samo: „Trzymajmy się, trzymajmy siei Nie rozchodzić siei Trzymajmy się razem, a nic nam nie zrobią. Nie dopuszczą przecie do ostateczności! Tam, gdzie w grupie stal jakiś duchowny, dodawał niezmiennie: „Nie dopuści Bogi Nie dozwoli przenajświętsza Bogurodzica Dońska, Kazańska, Ikona św. Pokrowa Matki Bożej, Znamieńska, Tabyńska..." Tu i gdzie indziej, po barakach, namiotach, pod wozami, w szałasach, przy nie zapalonych ogniskach z powodu ogłoszonej głodówki, rozdmuchiwano iskry nadziei. Tak minął dzień 30 maja. Nazajutrz nic się nie zdarzyło. Już wieczorem poprzedniego dnia major Davis zakomunikował, że wskutek przypadającego na 31 maja katolickiego święta Bożego Ciała, termin repatriacji został przesunięty na dzień 1-szy czerwca. Odroczenie to nastąpiło na skutek interwencji duchowieństwa katolickiego, któremu zależało aby uniknąć w dzień tak uroczysty dla miejscowej ludności, zamieszania i akcji, zdaniem niektórych, obrażającej boskie i ludzkie prawa. Tonący — powiada przysłowie — i słomki się chwyta. Takoż i Kozacy fakt odroczenia o jeden dzień przyjęli z ulgą, ale i otuchą w sercu, że może do przymusowej deportacji w ogóle nie dojść. Ktoś rozpowszechnił pogłoskę jakoby przez radio słyszano wiadomość, iż ambasador amerykański opuścił Moskwę! Wysłano więc delegację do majora Davisa z zapytaniem, czy to prawda? — Zdaje mi się, że nic o tym nie słyszałem. — A czy przyszła odpowiedź króla na naszą petycję? — Obawiam się, że jeszcze jej nie ma. Mimo tych nadziei, przez całą noc i dzień chaos się potęgował. Ludzie zaczęli uchodzić w góry. Niektórzy ładowali juczne konie, inni rzucali wszystko i szli pieszo. Ale byli i tacy, którzy wracali z gór, z powrotem, zniechęceni: bo dokąd iść właściwie? Las, za lasem śnieg, za szczytem dalsze szczyty, a drogi strzeżone. — „Słusznie! Nie trzeba się rozchodzić!" wołano. ,, W kupie pewniej!" Termin deportacji nie został po raz drugi odroczony. Wieczorem 31-go władze brytyjskie wyłączyły dopływ wody w barakach. W nocy zebrali się na naradę delegaci pułków i ustalono, że Kozacy od świtu gromadzić się będą w Peggetz, aby bronić kobiet i dzieci. Od świtu dnia l-go czerwca utworzyła się ogromna procesja, która ruszyła do kaplicy polowej ustawionej na placu w obozie. Przodem kroczyli duchowni w ornatach. Niesiono krzyże, chorągwie, księgi, zapalone świece, których wiatr nie gasił bo nie było wiatru. Patrząc na ten pochód, jeden z Kozaków stojących w tłumie pokiwał głową: — W naszym chutorze był taki niegrzeczny chłopczyk, Dawydko się nazywał, który gdy go ojciec chciał sprać pasem, składał pobożnie ręce i klękał do modlitwy, bo modlitwy nawet ojciec nie ma prawa przerywać. Ale to było jeszcze w tamtym wieku, bracia, przed rokiem, znaczy się 1914-tym. Nad Donem. Teraz jak patrzę, to mi się zdaje, że tego samego sposobu próbują tu tysiące dorosłych ludzi. Nad rzeką Drawą. Ale to już nie te lata, kochani moi. Mamy rok 1945 i inne poszły zwyczaje. — To powiedziawszy wmieszał się w tłum i poszedł z innymi za procesją. Słońce zaledwie wzeszło i różowiły się dopiero śniegi na szczytach Alp. Muczały krowy kozackie, nie dojone w ogólnym zapamiętaniu. Po pastwiskach rozłaziły się nie dopatrzone konie i wielbłądy astrachańców. Nad Drawą wisiała jeszcze mgła. Ludzie szli i szeptali między sobą niepisane nakazy, którymi sami siebie usiłowali przekonać: ,,Postawa biernego oporu. Tylko nie ruszać Anglików! Czynny opór może jedynie zaszkodzić, a z gołymi rękami nic nie poradzimy. Obroni Przenajświętsza Bogurodzica!" Tak też zrobiono. Modły trwały bez przerwy, ale koło godziny 8-ej rano zbliżyły się szerokim wachlarzem czołgi brytyjskie i stanęły w odległości stu metrów. Od strony baraków zajechały ciężarówki, do których miano ładować ludzi i odwozić na stację do czekających pociągów. Cały obóz otoczony został tyralierą żołnierzy uzbrojonych w pistolety automatyczne, karabiny z nasadzonymi bagnetami, oraz grube pałki. Ludzie poczęli się uciskać wzajemnie, tłoczyć. Na zewnątrz Kozacy wszystkich wojsk i junkrzy. W środku kobiety, dzieci, starcy i duchowni przy ołtarzach. Major Davis podjechał, popatrzył, nic nie powiedział i odjechał. Jeszcze przez pewien czas trwały modły, śpiewano pobożne pieśni. Nikt właściwie nie wiedział o co się modli? O cud?... Nagle, na dany rozkaz, żołnierze rzucili się w tłum, rozrywając łańcuch rąk i bijąc kolbami i pałkami po obnażonych do modlitwy głowach, po plecach, ramionach, po twarzach. Od razu zrobiło się zamieszanie, powstała panika. Wśród krzyków i lamentu deptano i zadeptywano się wzajemnie. Tłum cofając się zaczął napierać na parkan odgraniczający obóz od pola. Parkan runął pod naciskiem. Ale na polu też stały czołgi. Żołnierze strzelali na postrach nie w górę, a pod nogi. Zbitych i okrwawionych chwytano i wleczono do ciężarówek. Jednocześnie w innych obozowiskach również rozległy się strzały. Ludzie rzucali się na oślep, uciekali w lasy. skakali do rzeki. A rzeka była wezbrana