To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Co się stało mojemu bratu? — Został zamordowany - rzekł Schouten. - Na szkunerze, tam na tej lagunie. Wydałem z siebie długie westchnienie. Teraz sprawa była już jasna. Wszystkie mgliste podejrzenia skrystalizowały się w tym momencie, a ja czułem tylko ogromną litość dla tego zniszczonego człowieka siedzącego za biurkiem. - Proszę mi opowiedzieć, jak to było - powiedziałem powoli. Więc Schouten opowiedział. Policzki mu się zarumieniły, a głos stał się silniejszy. Jego relacja była rzeczowa, nie starał się usprawied- liwić, przyznawał, że postąpił źle, ale myślał tylko o swoich pacjentach. Była to smutna i okrutna opowieść. - Szkuner wpłynął na lagunę na początku zeszłego roku. Był to obcy statek, podobnie jak wasz. Jedyne statki, jakie wchodzą do przystani w Tanakabu, to łodzie z koprą, ale wtedy nie był czas na nie. Zarzucił kotwicę dokładnie naprzeciw szpitala, o, tutaj - skinął głową w kierunku morza. - Dwóch mężczyzn zeszło na ląd. Jeden był mniej więcej pańskiego wzrostu, bardzo chudy. Drugi był duży, taki jak ja. Powiedzieli, że zdarzył się wypadek, w wyniku którego zmarł człowiek. Chcieli, żebym wystawił świadectwo zgonu. Wziąłem moją walizeczkę, z tego tu kąta, i powiedziałem, że udam się na statek, ale wielki mężczyzna zaprzeczył, że nie, to nie jest konieczne, tamten człowiek już umarł, wszyscy to widzieli, i potrzebny jest im tylko - by tak rzec - papierek. Schouten uśmiechnął się lekko. - Wyśmiałem ich i poinformowałem, że to, czego chcą, nie jest możliwe, że lekarz musi obejrzeć ciało. Wtedy wielki mężczyzna uderzył mnie. - Dotknął palcem policzka i powiedział, jakby się tłumaczył - Nic nie mogłem zrobić, nie jestem już młody. — Rozumiem. Czy padały jakieś nazwiska? — Wielki mężczyzna miał na imię Jim, ten drugi, którego imienia nie pamiętam, tak go nazywał. Wymieniali jeszcze jakieś nazwisko, ale je zapomniałem. 141 — W porządku. Co się wydarzyło potem? — Byłem zdumiony. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ten człowiek mnie uderzył. Wstałem, a on uderzył mnie znowu. Potem podniósł mnie, posadził na tym krześle i kazał wypisać świadectwo zgonu. Moje usta zacisnęły się. Było aż nazbyt prawdopodobne, że wielkim mężczyzną był Hadley, a tym drugim - Kane. Pomyślałem, że policzę się z Kanem, gdy tylko wrócę na "Esmeraldę". - Nie chciałem tego zrobić - ciągnął Schouten. - Zapytałem, dlaczego nie mogę zobaczyć ciała, a wtedy ten drugi mężczyzna zaśmiał się i powiedział, że zrobiła się z niego papka, i że ten widok nawet lekarza przyprawiłby o mdłości. Wtedy zrozumiałem, że stało się coś bardzo złego. Pomyślałem, że zabili kogoś, kto nie mógł tak po prostu zniknąć - dlatego musieli mieć świadectwo zgonu. Skinąłem potakująco głową. - Co było potem? — Wielki mężczyzna uderzył mnie znowu i bił tak długo, dopóki ten drugi nie kazał mu przestać. Powiedział, że w ten sposób nie osiągną niczego. Potem podszedł do mnie i bardzo delikatnie otarł mi krew z twarzy, a kiedy wielki mężczyzna siedział i pił, on rozmawiał ze mną. — O czym? — O szpitalu. Powiedział, że jego zdaniem to dobry szpital i że zrobił wiele dobrego na wyspach. Zapytał, ilu mam pacjentów; poinformowałem go, że około pięćdziesięciu. Chciał wiedzieć, czy ich leczę, więc odpowiedziałem, że tak, niektórych, lecz inni są nieuleczalni. Po prostu opiekuję się nimi. Wtedy zadał pytanie, co by się stało, gdyby nie było szpitala na Tanakabu, a ja odrzekłem, że byłoby bardzo źle - wielu ludzi by umarło. Schouten chwycił mnie za rękę i wykrzyknął: - Powiedziałem mu to wszystko! Powiedziałem z własnej woli! Nie wiedziałem, o co mu chodzi. — Mów dalej - rzuciłem sucho. — Wielki mężczyzna zaczął się śmiać, a potem uderzył mnie i rzekł: "A więc uważaj, co ci powiem. Wypiszesz nam świadectwo zgonu, albo spalimy cały ten cholerny szpital". Opuścił głowę na ręce. - Co mogłem zrobić? - zapytał stłumio- nym głosem. Byłem wściekły, bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Gdyby Kane i Hadley byli w tym pokoju, zabiłbym ich bez litości