To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Przed chwilą fechtowałem się z Garianem i nie powiedział mi złego słowa. Prawdę mówiąc, śmiał się często, z wyjątkiem chwili, gdy zarobił w łeb. Jednooki z wrażenia aż zmylił krok. — Cymmerianinie, chyba nie… Na Mitrę! Chyba nie dałeś królowi po łbie! — Nie, Hordo, Garian poślizgnął się na liściach przygnanych wiatrem i padając uderzył twarzą we własną rękojeść. Ma siniaka, nic więcej. — Siniaki mogą mieć tacy ludzie jak ty i ja. — Hordo podniósł palec i przemówił niczym jeden z filozofów „U Thestis”: — Natomiast królowie doświadczają fizycznego uszczerbku majestatu. — Obawiam się, że masz rację — westchnął Conan. — Zestarzałeś się. — Też tak uważam — przytaknął machinalnie Hordo i zacisnął zęby z wściekłym błyskiem w oku, gdy uświadomił sobie, co właściwie powiedział wielki Cymmerianin. Conan stłumił śmiech na widok zacietrzewionego oblicza brodacza. Hordo mógł sam siebie nazywać starym, ale gotów był zamordować każdego, kto ośmieliłby się powiedzieć to o nim. Po chwili wesołość Cymmerianina ulotniła się jak dym. Weszli na dziedziniec, na którym stały ze dwie dziesiątki Złotych Lampartów otaczających szerokim kręgiem Vegentiusa. Wszyscy, łącznie z komendantem, byli rozebrani do pasa. W cieniu pod arkadami, po drugiej stronie dziedzińca kryła się mała grupka wielmożów. Nieco z boku, samotnie wśród kolumn, stała Sularia. Vegentius, prężąc ramiona nad głową, obracał się w kręgu żołnierzy. — Kto następny?! — wołał. — Jeszcze się nawet nie spociłem. — Jego naga klatka piersiowa była potężna, ramiona szerokie i muskularne. — Nie ma ochotnika? Ty, Oaxis! Żołnierz wyszedł z kręgu i przyjął zapaśniczą postawę. Dorównywał wzrostem Vegentiusowi, ale nie był tak dobrze zbudowany. Vegentius zaśmiał się i zaczął krążyć na ugiętych nogach. Oaxis robił to samo, ale bez cienia uśmiechu. Nagle zwarli się, a ich stopy zaszurały na kamieniach. Conan widział, że szczuplejszy mężczyzna posiada dużą zręczność i umie walczyć. W chwili gdy to myślał, Oaxis uwolnił ramię i jego pięść pomknęła w kierunku brzucha Vegentiusa. Lecz żołnierz przypomniał sobie, kogo zamierza uderzyć i w ostatniej chwili zawahał się. Pozbawione siły uderzenie nie wywołało nawet stęknięcia u szczerzącego zęby Vegentiusa. Dowódca nie miał takich skrupułów. Jego wolna ręka uderzyła w bok szyi Oaxisa z trzaskiem przypominającym uderzenie kamienia o drewno. Oaxis zachwiał się, ale Vegentius nie pozwolił mu upaść. Dwa razy jego pięść wzniosła się i opadła, grzmocąc w kark przeciwnika. Za pierwszym razem Oaxis zadygotał, za drugim zwisł bezwładnie. Vegentius puścił go i żołnierz osunął się na ziemię jak kupa łachmanów. — Kto następny? — ryknął komendant Złotych Lampartów. — Czy nie ma tu nikogo, kto chciałby się ze mną zmierzyć? Dwaj żołnierze wyrwali się z kręgu i odciągnęli pokonanego towarzysza. Wielki mężczyzna nadal obracał się, a na jego twarzy widniał szyderczy uśmiech. Po chwili dostrzegł Conana, a wtedy zatrzymał się i wyszczerzył zęby. — Ty, barbarzyńco! Spróbujesz, czy też północne mrozy zmroziły ci odwagę? Twarz Conana ściągnęła się. Spojrzenie Sularii działało niczym ostroga. Nie miał nic przeciwko popisowi przed piękną kobietą. Odpasał miecz i podał go Hordo. Wśród szlachty rozległ się pomruk. Zaczęto robić zakłady. — Masz więcej odwagi niż rozumu — burknął jednooki. — Co zyskasz poza potężnym wrogiem, Conanie, jeśli go pokonasz? — On już jest moim wrogiem — odparł Conan i dodał ze śmiechem: — A przynajmniej jednym z nich. Cymmerianin ściągnął tunikę, rzucił ją na ziemię i zbliżył się do kręgu otaczającego Vegentiusa. Szlachetnie urodzeni z podziwem spojrzeli na jego masywne barki i zaczęli zmieniać stawki. Vegentius, pewien, że śmiech Conana był drwiną z niego, czekał z grymasem na twarzy. Żołnierze cofnęli się, poszerzając krąg po wejściu Conana. Nagle Vegentius zaszarżował, wyciągając ramiona, by zmiażdżyć przeciwnika. Potężna pięść Conana trzasnęła go w bok głowy osadzając w miejscu