To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Skoro rodzina jest najważniejsza, to dlaczego musiała najpierw zrobić te wszystkie inne rzeczy? Samotność to straszliwe uczucie - nawet kilkuminutowa - ale samotność w ciemności jest najgorsza. W słabym świetle lampy naftowej strach przybierał fizyczny wymiar. Carolyn miała wrażenie, że wyciągając ręce przed siebie, mogłaby wymacać swoje lęki. Im bardziej wmawiała sobie, że zachowuje się głupio, tym groźniejsze były czające się w ciemności strachy. Instynktownie wymacała zagrzebaną w torbie półlitrową butelkę Jacka Danielsa. W jej umyśle pojawiło się niejasne wspomnienie chwili, gdy ją chowała dawno temu - w czasie kiedy alkohol znaczył dla niej wiele. Powiedziała sobie w duchu, że jeden łyczek pomoże jej odzyskać kontrolę nad sytuacją. No cóż, może dwa. Trunek palił cudownie i szybko dotarł do miejsca, gdzie ciało produkowało odwagę. Kiedy poziom płynu w butelce opadł poniżej krawędzi etykietki, szarpnęły nią wspomnienia dawnego koszmaru i odłożyła butelkę na swoje miejsce. Z ruchu ramion żony Jake wywnioskował, że płacze. Czuł od niej strach, kurz i pot. I, do cholery, alkohol. Oczy zamgliły mu się, kiedy przytulił ją i pocałował w czoło. - Tak mi przykro - wyszeptał. Uścisk miał zbawienny, prawie hipnotyczny wpływ. Przez te wszystkie lata dużo razem przeszli - tyle strachu, płaczu i ucieczek - że czasem zastanawiał się, czy świat mógłby w ogóle bez niej istnieć. Jej słabość do alkoholu doprowadzała go do obłędu, a krzyk przez sen przerażał prawie tak samo jak ją, ale była jedyną osobą na świecie, która znała jego prawdziwą tożsamość. Nawet Travis nie znał prawdy - nie mógł znać. Ostatnia myśl grzmotnęła go niczym młot. Odsunął od siebie Carolyn na tyle, by spojrzeć jej w oczy. - Gdzie Travis? Przez całą drogę siedział w tyle autobusu, tam gdzie nauczyciele i opiekunowie chcieli, by siadywały dzieci z Farm Meadows. Czuł, że wygląda śmiesznie z fioletowym okiem, a tania imitacja okularów Oakleys, które nosił, by ukryć podbite oko, w gruncie rzeczy nie spełniała swego zadania. Travisowi przypominano już trzykrotnie - raz, kiedy wsiadał do autobusu, a potem jeszcze dwa razy, kiedy przybyli do tego głupiego domu na plantacji - że jeszcze jedna bijatyka, a wyleci ze szkoły. Jakby miało mu to złamać serce, rzeczywiście. Nie cierpiał tej szkoły. Męczyło go, że zawsze był tym nowym - świetnym workiem treningowym dla miejscowych dupków. Ojciec powiedział mu, że to prawdopodobnie ostatnia przeprowadzka. Przeprowadzali się każdego cholernego roku, jak tylko sięgał pamięcią, z jednych śmieci na drugie, ale w końcu rodzice zdecydowali, że w tej dziurze zapuszczą korzenie. Super. Jakby się kto pytał, cała Karolina Południowa była do dupy. Aby oderwać się od przykrych myśli, pomyślał o Ericu Lampierze. Ciekawe, czy ten goguś może już oddychać przez nos. Biedny dzidziuś nie mógł dziś nawet zawlec dupy do szkoły... Uśmiech wywołał ból w oku. Taak, to było tego warte. "Bijatyka" trwała całe trzy sekundy. W kafeterii Travis wytrzymał dobre dwie minuty paplaniny smarkaczy ze Wzgórza Snobów, ale stracił cierpliwość, gdy Eric nazwał jego i jego przyjaciół "kapuścianymi łbami z przyczepy". Po prostu wstał, rozgniótł mu nos jak malinowego pomidora i usiadł z powrotem, by skończyć frytki. To była walka jednego ciosu. Fontanna krwi i smarków wywołała eksplozję krzyków, głównie ze strony dziewczyn ze Wzgórza Snobów, którym wtórował skowyt Erica. Boże, co za bardak. Po niecałych dwóch minutach pojawiło się gestapo. Ze sposobu, w jaki się poruszali, można by wywnioskować, że w kafeterii jest jakiś uzbrojony maniak. Nikt nawet nie zapytał, kto jest winny. Podczas gdy pielęgniarka obskakiwała Erica, dyrektor, pan Menefee, zawlókł Travisa do swego gabinetu. Kiedy dotarli do korytarza, jakiś spanikowany dorosły wezwał karetkę. Czy to nie najbardziej absurdalny pomysł, o jakim kiedykolwiek słyszano? Karetka do głupiego złamanego nosa! - Mam was dosyć! - warknął Menefee. Tak było zawsze. Jeśli jakiś chłopak z Farm Meadows coś przeskrobał, nauczyciele nieodmiennie mieli pewność, że wszyscy jego koledzy są cichymi współwinowajcami. Tajemnicą poliszynela był fakt, że dzieciaki z przyczep nie były tu mile widziane. Na ile Travis zdążył się zorientować, jeszcze kilka lat temu szkoła J.E.B. Stuarta należała wyłącznie do gogusiów ze Wzgórza Snobów, aż ,jakiś kretyn" pomieszał "margines z Farm Meadows" z "młodzieżą ze Wzgórza". Nie udawał, że rozumie tę politykę - w gruncie rzeczy miał ją w nosie - ale jedno było pewne: nauczyciele i cały personel tęsknili za dawnym układem. Travis nie rozumiał, dlaczego tak narzekają. Z jego punktu widzenia fakt, że dzieci z Farm Meadows chodziły do tej szkoły, rozwiązywał na przykład problem dyscypliny. Jeśli gdzieś na posadzce znaleziono ślady krwi, można było ukarać dzieciaka z przyczepy. I nie liczyło się, że może to niewłaściwy - wszyscy z Farm Meadows byli z góry winni