To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wiktor zgodziłby się chętnie, było1 mu wszystko jedno, ale tu już wtrącił się pełen urazy Stefan: — Wykluczone. Ani słowa z żadnej historii. Nie, zgadzam się. — A widząc wymowne zdziwienie Bartkia, postanowił sytuację wyjaśnić: — No, tak. Nie wytrzeszczaj oczu. Mam prawo nie zgadzać się. Kto wpadł na pomysł tego alfabetu? Ja. Kto wymyślił takie kombinowane1 hasło? Może Wiktor, co? Na żadną historię się nie zgadzam. Wiktor nie życzył sobie dyskusji na temat zasług przy powstawaniu alfabetu i hasła. Zaczął szybko: — Wiesz, Bartek, z historią to naprawdę jakoś tak nieładnie będzie. No, posłuchaj tylko: „Bitwa pod Grunwaldem i nóżki w galarecie" albo: Aleksander Macedoński i flaki z olejem". iri Nie, to humor, słowo daję, tak nie można. Stefan ma rację. Historia wysiada. — Dwa do jednego, ustępuję — oświadczył rzecLowo Bartek. " 'Stefan przypomniał o kronice. Ani myślał rezygnować choćby z tak skromnego uczczenia własnych zasług. W chwili kiedy Bartek zamykał na klucz szufladę, w której schowana była kromka, Elżbieta otworzyła drzwi i z miejsca zapytała: •— Chłopcy, macie ochotę przyjść do naszej szkoły na zabawę? Nie wiadomo kiedy Wiktor i Bartek wyrazili zgodę. Stefan nie umiał znaleźć wymówki. Jego milczenie Elżbieta wzięła za dobrą monetę. Wieczorem ojciec siedział przy radiu. Nadawano skoczną muzykę taneczną. Lucyna wyciągnęła mamę z kuchni i tańczyła z nią naokoło stołu. Podskakiwała jak wróbel na nitce, aż się ojciec śmiał, ale takt chwytała doskonale i obracała się zręcznie. Stefan patrzył z zazdrością. W pewnej chwili powiedział głosem szorstkim od zakłopotania: — Tak, Lucynkę to mamusia nauczyła tańczyć, a ja to co? Inni skaczą, tylko ja niby ten drąg w kącie... Tego wieczoru Stefan został wprowadzony w arkana sztuki tanecznej. Nawet mu ta pierwsza lekcja nieźle poszła. ROZDZIAŁ XX ROWER-CUDO. ZEMSTA PRZYGOTOWYWANA, ALE PODSŁUCHANA. SEWERKA TRZEBA NAUCZYĆ ROZUMU Rower, zakupiony przez Komitet Rodzicielski dla najlepszego ucznia, stał w hallu szkoły na samym środku. Otaczały go cztery słupki połączone listewkami i to było dobrze i źle zarazem. Żle, bo każdy miał chętkę dotknąć go, oprzeć rękę na kierownicy, przekonać się, czy pedały lekko1 chodzą, a były i takie niedowiarki, które twierdziły, że to w ogóle nieprawdziwy rower i szkoda po prostu czasu na oglądanie takiej „lipy". Dziwnym zbiegiem okoliczności „niedowiarki" rekrutowały się przeważnie z nielicznej, na szczęście, grupy patentowanych leniuchów, któ- 172 rych do umysłowego wysiłku nie mógł pabudzić nawet taki cud jak ten śliczny rower. Bo to był naprawdę śliczny rower! Oczu od niego nie można było oderwać. W czasie pierwszych dni po feriach świątecznych bariera oblepiona była stale ciekawskimi. Po każdym dzwonku wylewające się z klas strugi chłopców i dziewcząt łączyły się w jeden wartki strumień spływający z wielu pięter wprost na parter, do hallu, kierunek — rower. I ciągle odkrywano jakieś nowe zalety, ciągle warto było sycić oczy widokiem pięknego sprzętu. Płynęły dni, fala podziwu nie słabła. Czarno lakierowana rama, srebrzyste szprychy, wąskie wyścigowe gumy, pachnące skórą siodełko, przerzutka, nawet pompka, nawet hamulec — wszystko to było po stokroć omawiane, wytykane palcami, obmacywane oczami. Tu trzeba podkreślić przydatność bariery. Dobrze, że była, bo żaden sprzęt, zrobiony przez naijdoskonalszego nawet rzemieślnika, nie oparłby się tylu dotknięciom. I skała kruszy się pod wpływem stale spadających kropli. — Całe szczęście, że tej nagrody nie można brać do ręki — powiedział któregoś dnia Bartek stojąc z przyjaciółmi obok bariery. Przed chwilą właśnie woźny szkolny energicznie odsunął kilku pdątoklasistów tak gwałtownie napierających na listwę, że aż wygięła się i niebezpiecznie .zatrzeszczała. — Całe szczęście — przytaknął mu Stefan. —¦ A co, ubyłoby go? — z zaczepką w głosie zapytał stojący w pobliżu Sewejrek. — Jakbyś izgadł — odpowiedział spokojnie Bartek. — Każdy chciałby zakręcić kołem, spróbować pedałów, hamulców. Oho! Byliby i tacy, którzy próbowaliby, czy lakier pod paznokciem nie schodzi. I przy końcu roku stałby tu całkiem inny rower. —¦ Oo za przyjemność takiego odnapańca dostać — wydął wargi Stefan. — A już na wyścig... ani mowy — dorzucił Wiktor. — No, jeżeli o was chodzi, to możecie być zupełnie spokojni: czy nowy, czy odrapany, ten rower do was nie trafi! Nie martwcie się, moi kochani koledzy, szkoda nerwów. 173 Słowa te, wypowiedziane ze sztuczną swobodą i uprzejmością, miały tak wyraźną intencję, że nawet flegmatyczny Bartek uczuł się 'dotknięty. — Dlaczego? — Dlaczego? — powtórzyli ostro Stefan i Wiktor nachylając się w stronę Sewerfca. ¦—¦ Dlatego że ten rower otrzyma w nagrodę ten, kto... kto... jest sumienny... i pilny... i ma wyniki w przodowaniu, i stale myśli o podniesieniu honoru harcerza! Ostatnie słowa Sewerek wygłaszał już bohaterskim tonem, a przy honorze uderzył we własną pierś, dając do zrozumienia, że w tym właśnie miejscu wspomniany honor obrał sobie godne siedlisko. — Ależ z ciebie muszkieter! Myślałby kto! — zakpił Stefan. — Faktycznie, istny Portos! — szydził Wiktor. — Czego tu nie ma': i obowiązek, i sumienie, i honor! Tylko ci szpady i końskiego ogona brak. Sewerysiu, serce moje, pluń na rower. Takie muszkietery tylko z wysokości czterech kopyt przemawiały. A ty masz tylko dwa, i to nie podkute. Sewerek zrobi1! się purpurowy. Chłopcy i dziewczęta wokoło zajęci byli oglądaniem roweru, ale kilkoro najbliżej stojących słyszało tę wymianę zdań