To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Paul, nie masz potrzeby się martwić. W twojej sprawie wszystko jest w należytym porządku. Wszystko, co nam zostało do zrobienia, to zainstalować cię w pokoju. Ton jej głosu był ciepły i uspokajający. Paul spojrzał na nią, a potem na sekretarkę. Dosyć dziwne: obie miały identyczny wyraz twarzy — przyjacielski, niemal kochający, ale absolutnie taki sam. Paul nie wiedział, czy ma się z tego cieszyć, czy raczej obawiać tego. — Chodź, Paul. Pożegnał się z Sally i opuścił przytulne biuro, by ponownie znaleźć się pośród białych korytarzy. Jednakże tym razem ich białość oraz nieskończoność była złowieszcza i niepodobna w niczym do tych z lotniska w Los Angeles. Szli i szli. Paul pragnął porozmawiać, ale stwierdził, że nie ma nic do powiedzenia. Wydawało się, że pani Baker bardziej się teraz spieszy i kiedy Paul spojrzał na nią, jej twarz była bez wyrazu. Nagle, bez żadnej zapowiedzi, skręcili za róg i znajoma białość zastąpiona została przez czerwień identyczną z tą, która oblewała okładkę folderu o Pokoju Filmowym. Paul ponownie spojrzał na panią Baker. Uśmiechnęła się, poprawiając swoje papiery. — Jesteśmy już blisko, Paul. Zaraz będziemy na miejscu. I rzeczywiście byli. Czerwone drzwi. Znowu bez żadnego napisu czy numeru — po prostu czerwone drzwi, przed którymi pani Baker zatrzymała się. — Ici, monsieur. To tu. Spojrzała na niego, a jej twarz była szczęśliwa i ponownie ożywiona. — Zdążyłeś na początek Obławy. Jane Fonda i Marlon Brando. Niezła obsada, co? Potem będzie Barbarella, Klute, Powrót do domu, Dziewięć do pięciu. Co ty na to? Całkiem nieźle jak na twój pierwszy raz. — A potem? — Oczy Paula zwęziły się, ponieważ w końcu zaczęło do niego docierać, co się właściwie stało. Po raz pierwszy pani Baker wzdrygnęła się. — Potem? Potem obejrzysz inne jej filmy, wszystkie jakie nakręciła. Bez względu na to ile ich było. Czyż to nie cudowne? Czy mógłbyś żądać czegoś więcej? — Wciąż i wciąż? — Jego palce stały się nagle bardzo zimne. — Ty… — Bez przerwy? Wszystkie filmy Jane Fondy od początku i bez końca? Pani Baker westchnęła, wyglądając na nieco znudzoną. — Tak, Paul. Wciąż i wciąż. Stale i stale, i wciąż od nowa, bez końca… — Mówiąc to, wskazała na drzwi, które samorzutnie się otworzyły. Pierwszą rzeczą, jaką Paul ujrzał w ciemności, była znajoma twarz, za którą swego czasu oddałby życie. LITOŚĆ DLA PRZEGRANYCH A Quarter Past You Zaczęło się to dosyć niewinnie. Kochali się nawzajem. Chcieli się razem zestarzeć, co tak naprawdę jest jedynym dowodem wielkiej miłości. Ostatnio jednak pojawiła się pewna sprawa, wielki pyłek kurzu w ich skądinąd czystych trybach życia: seks. Wszystko w tej dziedzinie było między nimi zawsze w jak najlepszym porządku i dostępowali chwil, kiedy wprost upajali się sobą. Śpijcie jednak z tą samą osobą przez tysiące nocy, a pewne seksualne fosforescencje zetrą się pod dotknięciem znajomych palców. Pewnego razu, kiedy starali się osiągnąć wspólny rytm, powiedziała niechcący coś, co wywołało jego uśmiech oraz spowodowało, iż pragnął potem porozmawiać z nią o tym. — Nie powinieneś! Nie robił nic nowego ani w jakiś sposób niezwykłego, był więc przekonany, iż w wyobraźni przeżywała wyuzdaną przygodę z kimś innym! Ta myśl podnieciła go głównie dlatego, że on również oddawał się niekiedy podobnym fantazjom — wystarczająco często, by wiedzieć, iż dodaje to ciemnego, pikantnego sosu całemu… przepisowi. Potem, w błękitnym mroku, dotknął jej ręki i zapytał o to. — Czuję się zakłopotana — powiedziała, a potem zachichotała. Był to znak, że jednak ma ochotę o tym mówić. — Daj spokój, nie masz się czego krępować. Ja także to robiłem. Przysięgam! To tylko inny sposób. — Przyrzekasz, że nie zrozumiesz mnie źle? — Przyrzekam. — W porządku. Ale naprawdę jestem zażenowana. Ścisnął jej dłoń, będąc przekonanym, że nie powinien nic mówić, gdyż inaczej to ona zamilknie na dobre. — No, cóż, nie chodzi o nikogo szczególnego. Po prostu mężczyzna. To fikcja. Widzę go w metrze i nie mogę oderwać od niego wzroku. — Jak jest ubrany? — Tak jak lubię — marynarka i krawat, może dobry garnitur, ale do niego ma na nogach białe, nowe tenisówki, co diametralnie zmienia cały ogląd rzeczy. To zabawne, kiedy mówi, że nosi to, co chce, i nie zamierza się przejmować, co inni o tym sądzą. — No, dobra. I co dalej? Zanim zaczęła opowiadać, wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. — Jak mówiłam, patrzę na niego i nie mogę oderwać wzroku. Wygląda bardzo sexy, i jest to oczywiście część tego zafascynowania; są jednak jeszcze inne rzeczy, które czynią go kimś dużo bardziej niezwykłym. Ma te wielkie oczy, charakterystyczne dla Francuzów, i trzyma książkę, którą już od dawna zamierzałam przeczytać. W końcu spogląda na mnie i jestem całkowicie jego. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że on nie szacuje mego ciała; nic w tym rodzaju. Po prostu patrzy, a ja wiem, że jest mną zainteresowany. Uwielbiam to… Nie ogląda mnie, jakbym była nowym modelem samochodu w salonie wystawienniczym. Jej opowieść jest dużo bardziej szczegółowa, niż się tego spodziewał. On w swoich marzeniach robił oko do kelnerek w butach na wysokich obcasach albo do sprzedawczyń o wydatnych ustach. Nawiązywał znajomość, po czym szli do jej mieszkania. (Żadnych kłopotów, każda „ona” mieszkała zawsze samotnie). Na miejscu od razu zabierali się do dzieła — z entuzjazmem i ciekawością. Minęło kilka chwil, zanim dotarło do niego, że zaczęła znowu mówić. — ….idzie za mną, kiedy wychodzę z metra. Przekonanie o tym, że jest za moimi plecami, nieprawdopodobnie mnie podnieca. Wiem, co się stanie, i wiem także, że zrobię to — nieważne co to będzie. Opowiadała dalej, zapuszczając się w najbardziej drobiazgowe szczegóły miłosne. Ona i Pan Białe Tenisówki nigdy nie rozmawiali; ani razu. Kiedy sprawy przybierały na intensywności, poruszali się wolniej, jakby wszystkie ruchy odbywały się pod wodą. Jedyną rzeczą, która niezmiennie się przydarza, powiedziała, jest jej okrzyk: „Nie powinieneś!”, kiedy wreszcie rzeczywiście dochodzi do tego, a ona czuje jedynie małe, przelotne poczucie winy. Ale to zaraz mija, doświadczenie bowiem jest zbyt niezwykłe i ostateczne, by myśleć o winie. Kiedy skończyła, spowiła ich cisza gruba niczym futro. Ona mruczała coś o tym, iż nie jest to zbyt oryginalna fantazja. — Nie mów tak! Nie pomniejszaj tego! Co za różnica, skoro ciebie to podnieca? Jakie znaczenie ma fakt, na ile to jest oryginalne? Założę się, że trzy czwarte ludzkich rojeń erotycznych dotyczy tego, że się kogoś bierze lub komuś oddaje. Jak on się nazywa? — Kto? Ten mężczyzna? Nie mam pojęcia, nigdy mi nie mówi. — A jak chciałabyś, żeby się nazywał? — Nie zastanawiałam się nad tym. To zupełnie śmieszne pytanie. Poszedł do kuchni po wino