To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
– Ale nie niemożliwe? – Myślę, że to bardzo nieprawdopodobne. Nawet mówiąc to, wiedziałem, że nacisk kładziony na słowa i wyraz mojej twarzy, kiedy je wypowiadałem, były karygodnie pozbawione szacunku – sugerowały bowiem, że ktoś w wieku i o wyglądzie ojca Augustyna musiał wyrzec się wszystkich udręk miłości dawno, dawno temu. Ku mojemu zdumieniu jednak seneszal nie odpowiedział tak, jak się tego spodziewałem. Zamiast zareagować w sposób dwuznaczny – choćby z uśmiechem – zmarszczył się i podrapał po szczęce. – Też bym myślał, że to nieprawdopodobne – powiedział – gdybym nie widział tych kobiet. Ich oczy są czerwone od płaczu. Mówią nieustannie o jego uprzejmości, pobożności i mądrości. To było bardzo... – Przerwał, a potem się uśmiechnął, ale niejako z oporami. – Widzicie, ojcze, gdyby one mówiły o was, zrozumiałbym to. Należycie do mnichów, nad którymi kobieta mogłaby płakać. – Och! – Naturalnie roześmiałem się na głos, chociaż muszę przyznać, że mi schlebił, wybacz, Panie. – To komplement czy zarzut? – Wiecie, co mam na myśli. Mówicie w taki sposób... ach! – Najwyraźniej czuł się nieswojo, odepchnął więc ten temat na bok szorstkim ruchem ręki. – Wiecie, co mam na myśli! Ale ojciec Augustyn był... prawdziwym mnichem. – Prawdziwym mnichem? – W jego żyłach nie było krwi! Był suchy jak kurz! Boże, wspomóż mnie, ojcze, na pewno wiecie, co mam na myśli. – Tak, tak, wiem, o czym mówicie. – To nie był czas na przekomarzanie się. – Myślicie więc, że afekt tych kobiet był szczery? – Kto to może wiedzieć? Kobiece łzy... Ale myślałem, że gdyby ojciec Augustyn prowadził śledztwo w ich sprawie, i miałyby powód, by go zabić. – A skąd miałyby wziąć środki? – Sam nie wiem. One żyją bardzo skromnie, ale z czegoś żyć muszą. Z czegoś więcej niż kilka sztuk drobiu i ogród warzywny. – Tak. Muszą – powiedziałem, myśląc o liście od Jakuba Fournier. Leżał w pokoju obok i mogłem go wtedy przedłożyć seneszalowi. Dlaczego się zawahałem? Ponieważ jeszcze nie pokazałem go przeorowi? Może dlatego, że chciałem chronić reputację ojca Augustyna. Gdybym w trakcie swojej planowanej wizyty w Casseras odkrył, że miał on jakieś haniebne związki z tymi kobietami – które nie łączyłyby się z jego śmiercią – byłoby moim obowiązkiem ukryć przed światem jego niemoralne zachowanie. – Niestety, kobiety nie były obiektem śledztwa – oznajmiłem. – O ile wiem, ojciec Augustyn próbował przekonać je, by wstąpiły do klasztoru. Dla swego własnego bezpieczeństwa. – Och. – A gdyby chciały go odstraszyć, mogłyby to uczynić, nie uciekając się do dzielenia go na kawałki. – Tak. W tym punkcie zamilkliśmy, jakby wyczerpani, i pogrążyliśmy się w rozmyślaniach. Moje dotyczyły Bernarda z Pibraux i stosu niedokończonej pracy na biurku. Myśli Rogera najwyraźniej dotyczyły stajni biskupa, jako że po chwili powiedział: – Rozmawialiście może ze stajennym biskupa? – Nie, a wy? – Jeszcze nie. – Gdybyśmy zdołali uzyskać informacje, kto wiedział o wizycie ojca Augustyna... poza Casseras... – Tak. – I potem porównali te nazwiska z nazwiskami wszystkich, którzy mogli czuć do niego urazę... – Oczywiście. A wy możecie się też rozejrzeć wśród ludzi związanych z waszymi zabitymi familiarami... jeśli wspominali komukolwiek o swej podróży... – Będzie bardzo dużo pracy do wykonania – westchnąłem. – To może potrwać tygodnie. Miesiące. I może okazać się bezowocne. Seneszal odchrząknął. – Gdybym wysłał wiadomość do każdego bajlifa, prewota i kasztelana w odległości trzech dni jazdy od Casseras, może znaleźliby się świadkowie, którzy widzieli uchodzących zabójców – tu pozwolił sobie na szerokie ziewniecie. – Ci ludzie musieli się zatrzymać i obmyć z krwi. Może ktoś znalazł jednego ze skradzionych koni. – Może. – Mordercy mogli się nawet przechwalać tym, co uczynili. To się często zdarza. – W Bogu nadzieja, że tak było. Znowu zmęczenie zdało się ogarnąć nas jak mgła. Niewątpliwie powinniśmy zakończyć rozmowę, wstać z krzeseł i ruszyć do obowiązków. Zamiast tego po prostu siedzieliśmy, a pokój powoli wypełniał się zapachem końskiego potu. Pamiętam, że patrzyłem na swoje ręce pokryte atramentem i woskiem do pieczętowania. – Cóż – powiedział w końcu Roger, niemal z jękiem, jakby podjęty wysiłek był ponad jego siły. – Chyba powinienem pójść porozmawiać ze stajennym biskupa. Wezmę te nazwiska, o których mówiliście. I opis zaginionych koni. – Biskup był bardzo zmartwiony z powodu tych koni