To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nieco wcześniej, tego samego ranka, zdążył już obejrzeć czarny kwadrat popiołów i pokręconych spalonych rur, gdzie niegdyś stał jego drugi dom. Dał się na chwilę ponieść konwencjonalnemu gniewowi na nieostrożność przyjaciół i równie krótko żałował utraty części doczesnych ziemskich dóbr, których posiadanie czyniło dobra duchowe tym godniejszymi pożądania i tym cenniejszymi. Pomyślał o ruinie swojej reputacji - człowieka, który ma dom do wynajęcia - i gdy tylko zaspokoił nieuniknioną w tej sytuacji i całkowicie usprawiedliwioną potrzebę zdenerwowania się, zapomniał o wszystkim i zaczął myśleć o rzeczach zupełnie nie denerwujących, odczuwając ulgę, że jeden ciężar spadł mu z głowy. „Gdyby dom się nie spalił - pomyślał - stałbym się chciwy, myśląc ciągle o komornym. Moi przyjaciele i tak już ochłodli w stosunku do mnie, ponieważ winni mi byli pieniądze. Teraz i ja, i oni nie mamy już żadnych wzajemnych zobowiązań, możemy więc znów być szczęśliwi, jak byliśmy przedtem". Jednakże Danny wiedział, że przyjaciele muszą otrzymać nauczkę, w przeciwnym wypadku uznają go za człowieka bez charakteru. Dlatego też siedząc na ganku, odpędzając muchy ruchami ręki, które zawierały w sobie więcej elementów zabawy niż groźby dla much, rozmyślał nad rzeczami, które powie przyjaciołom, nim pozwoli im wrócić do przystani jego względów. Musi im pokazać, że nie jest człowiekiem, którego można bezkarnie wykorzystywać. Z drugiej strony pragnął jak najszybciej się z tym uporać i ponownie stać się Dannym, którego wszyscy kochali, którego ludzie szukali, gdy wpadł im w ręce galon wina i kawał mięsa. Jako właściciel dwóch domów uznawany był za bogatego i dlatego ominęło go wiele zaprosin. Pilon, Pablo i Jezus Maria Corcoran spali bardzo długo na miękkim sosnowym igliwiu. Była to dla nich noc wielkich wrażeń, czuli się więc bardzo zmęczeni. Wreszcie jednak słońce zaświeciło im prosto w twarze z całą siłą, z jaką świeci w południe, oblazły ich mrówki, a dwie modre sroki stanęły tuż obok i zaczęły obrzucać przyjaciół najrozmaitszymi wyzwiskami. Właściwie sen przerwały im dopiero odgłosy pikniku, który odbywał się tuż po drugiej stronie krzaków, oraz zapachy wędrujące z wielkiego kosza pełnego przysmaków. Pilon, Pablo i Jezus Maria obudzili się jednocześnie, usiedli i nagle uświadomili sobie całą doniosłość sytuacji. - Jak zaczął się ten pożar? - spytał Pablo płaczliwie, ale nikt nie wiedział jak. - Przenieśmy się może na pewien czas do innego miasta - podsunął Jezus Maria. - Do Watsonville albo do Salinas, to miłe miasta... Pilon wyciągnął z kieszeni różowy stanik, pogładził pieszczotliwie świecącą powierzchnię taniutkiego jedwabiu, a następnie podniósł go na wysokość oczu i spojrzał przez materiał na słońce. - To tylko opóźni rozstrzygnięcie sprawy - oświadczył. - Uważam, że powinniśmy pójść do Danny'ego i wyznać nasz grzech jak dzieci ojcu. Wtedy zrobi mu się żal i nic nam nie powie. Poza tym mamy przecież prezent dla pani Morales. Przyjaciele skinęli głowami, solidaryzując się ze stanowiskiem Pilona; wzrok jego w tym czasie zabłądził między krzaki w stronę piknikującej gromadki, by wreszcie spocząć na wielkim koszu, z którego napływały zniewalające nozdrza zapachy jajecznicy. Pilonowi zadrgały nozdrza jak u węszącego królika, uśmiech rozmarzenia rozlał mu się na twarzy. - Będę spacerował, przyjaciele. Niedługo spotkamy się przy kamieniołomie, Nie przynoście kosza z prowiantem, jeśli zdołacie się powstrzymać. Patrzyli ze smutkiem, jak Pilon wstaje i znika między drzewami, obchodząc rozłożone na trawie dwie miłe pary i kosz. Pablo i Jezus Maria nie zdziwili się, gdy po paru minutach zaszczekał pies, zapiał kogut, rozległ się przeraźliwy chichot, potem wrzask dzikiego kota, a wreszcie krótki krzyk i wołanie o pomoc. Jednakże grupa piknikujących bardzo się zdziwiła i wzruszyła. Obaj mężczyźni i kobiety, zostawiwszy kosz, pobiegli w kierunku tych różnorodnych odgłosów. Pablo i Jezus Maria posłuchali Pilona. Nie zabrali kosza, ale od tego czasu ich kapelusze i koszule zawsze pachniały jajecznicą. Około trzeciej po południu trzej grzesznicy podchodzili wolno pod dom Danny'ego. Nieśli naręcza ofiar zdolnych przebłagać najsroższe bóstwo: pomarańcze, jabłka i banany, butelkę z oliwą i pikle, sandwicze i mieloną szynkę w puszkach, kanapki z jajkiem, butelki z limoniadą, tekturowe pudełko sałatki z kartofli i egzemplarz „Saturday Evening Post". Danny, gdy ich zobaczył, wstał i próbował sobie przypomnieć, co ma im powiedzieć. Stanęli rzędem przed gankiem i zwiesili głowy. - Psy bez rodowodu - wyzywał ich Danny. - Złodzieje domów uczciwych ludzi. Podrzutki z rynsztoków! - Obwołał ich również synami krów i starych tryków. Pilon otworzył trzymaną w ręku torbę i wystawił na ogólny widok kanapki z szynką. A Danny powiedział, że stracił zaufanie do przyjaciół, że wiara jego zmarła i że przyjaciele ją zdeptali. I wtedy zaczęły się drobne kłopoty, gdyż na widok jajecznicy, której garść Pablo wyjął zza koszuli, Danny nie mógł sobie przypomnieć, co ma dalej mówić. Ale po chwili powrócił do historii poprzedniej generacji, skrytykował cnoty jej kobiet i potencję mężczyzn. Pilon wyciągnął z kieszeni różowy stanik, stanik zwisał mu obojętnie z palców. I wtedy Danny o wszystkim zapomniał. Usiadł na ganku, przyjaciele także usiedli, otworzono pakunki. W ciągu godziny przyjaciele objedli się do stanu lekkiego oszołomienia, potem rozłożyli jak najwygodniej na ganku, koncentrując się na procesie trawienia. A potem Danny zapytał obojętnie, jakby od niechcenia: -Jak zaczął się pożar? - Nie wiemy - wyjaśnił Pilon. - Poszliśmy spać i pożar się wtedy zaczął. Może mamy wrogów. - Może - zawtórował wiernie Pablo. - Może Bóg maczał w tym palce. - Któż to wie, dlaczego Bóg robi to, co robi - dodał Jezus Maria. Gdy Pilon wręczył Danny'emu stanik i wyjaśnił, że jest to prezent dla pani Morales, Danny obejrzał stanik z wielkim sceptycyzmem. Czuł, że jego przyjaciele nie doceniają pani Morales. - To nie kobieta, której daje się takie prezenty - odezwał się wreszcie. - Zbyt często związujemy się z kobietami parą jedwabnych pończoch