To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Kiedyś Stella z Heinzem Wolffem, kuzynem mecenasa Werffla, pływała tu łodzią wyna- jętą w gasthausie i też zaczepili burtą o ten słup. Pamiętała ciemne drewno obrośnięte białymi muszelkami, czarny mech, falujące wodorosty na zardzewiałych prętach prześwitujących spod wody. Było tu bardzo głęboko, mogły cumować nawet wielkie frachtowce, woda prawie czarna, nie widać dna. W ilu- minatorach "Sterna" pojawiły się twarze pasażerów. Luiza? W trzecim? Unosi rękę? Stella machinalnie pomachała dłonią. No, nareszcie. "Stern" podpłynął do pomostu, z pokładu rzuco- no linę, marynarz w skórzanych rękawicach zaczął ją wciągać. Stella patrzyła na szybkie, miarowe ruchy jego rąk, mocne i pew- ne, ale naraz marynarz zachwiał się - wyglądało to tak, jakby się potknął, molo zadrżało, coś pchnęło ich do tyłu, chwyciła się balustrady, kątem oka spostrzegła, że koniec liny wyślizgnął się z dłoni w skórzanych rękawicach i ucieka po czarnych deskach. Potem przeraźliwy krzyk dzieci. Gładko uczesana pani gwałtow- nie odciągnęła chłopca od poręczy. Pan z laską zasłonił dziew- czynce oczy. Świst liny znikającej w szczelinie między deskami! Przechyliła się przez balustradę. W dole, przy słupach mola, dziób "Sterna" nagle uniósł się, kobieta w białej sukni upadła na pokład - nogi w sznurowanych bucikach, ręka chwytająca za reling, rozdarta suknia, żelazne linki masztu pękły z trzaskiem, przechył, zgrzyt łańcuchów, maszt uderzył o balustradę dwa kroki od Stelli, zasłoniła głowę, biała parasolka, popychana szarp- nięciami wiatru, potoczyła się z pokładu na wodę jak kula dmu- chawca, mężczyzna w kraciastej marynarce chwycił się relingu, znów szarpnęło, krzyki kobiety nagle zgasły, dziób "Sterna" za- padł się głęboko pod wodę, z pokładu zjechały blaszane skrzynki, ciemna fala, głowa w kapeluszu, kaszmirowy szal, łoskot, molo znów zadrżało, biała sukienka wzdyma się jak rybi pęcherz, Stella krzyczy, woła coś do Luizy, ale jej głos brzmi tak, jakby ktoś wołał zza ściany, starszy pan chwyta ją za rękę, odciąga od ba- lustrady, coś mówi, na wodę spadają dwa ceratowe koła rzuco- ne przez marynarzy, przechylona nadbudówka, wielkie pęche- rze powietrza bulgoczą w iluminatorach, kadłub, ciemny wir, Stella widzi jak wynurzająca się kobieta otwartymi ustami chwyta powietrze, ale porwane linki wciągają ją pod' wodę, czarny komin z literą "W" z głuchym trzaskiem wali się na po- most, syk pary, od strony gasthausu biegną trzej mężczyźni z bo- sakami, kroki dudniące na deskach... Wystarczył niewielki wstrząs, by- jak napisano w wieczornym dodatku "Danziger Volksstimme" - tuż przy stępce puściły wręgi. Kadłub "Sterna" rozstąpił się, woda zalała maszynow- nię, potem wywrócił się do góry dnem, wszystko nie trwało dłużej niż minutę, o żadnej akcji ratunkowej nie mogło być mo- wy. Towarzystwo ubezpieczeniowe "Helmholz i Syn" odmówiło jednak wypłacenia Westermannom osiemdziesięciu czterech tysięcy marek, bo - jak po oględzinach wraku, ustawionego na nabrzeżu w Neufahrwasser przy magazynach Schneidera, stwierdzili rzeczoznawcy z Hamburga, profesor Hartmann i radca Mehrens - poszycie kadłuba wymagało już od dawna pilnej naprawy, a jednak mimo to "Stern" kursował wciąż między Neufahrwasser a Zoppot, czasem zabierając nawet na pokład nadmierny ładunek. Mówiono, że dla kompanii, któ- rej długi w bankach Berlina i Frankfurtu sięgnęły ponoć trzy- stu tysięcy marek, zatonięcie "Sterna" było korzystne, śledztwo prowadzone przez komisarza Wittberga z posterunku w Zop- pot wykluczyło jednak świadome działanie jako bezpośrednią przyczynę wypadku. O tym wszystkim pan J. opowiedział Hanemannowi parę dni później, dwudziestego czy dwudziestego pierwszego sierpnia. Mówił wolno, ostrożnie dobierając słowa, tak by oszczędzić mu raniących szczegółów. Wiedział, że to właśnie dzięki lękom wrażliwej pani R., która przybyła do Gdańska na zjazd związ- ku nauczycielskiego i nie mogła patrzeć na wodę koło przysta- ni Weichselmunde, zszedł wtedy, parę minut przed ósmą, z po- kładu "Sterna". Nie oskarżał siebie - bo właściwie o co? Że przez chwilę podtrzymał za łokieć kobietę, która potknęła się przy wchodzeniu na trap jednego ze spacerowych statków, które od lat kursowały między Neufahrwasser a Zoppot? A jednak, ile- kroć myślał o czternastym sierpnia, wolał nie wracać do tamtej chwili. Nigdy też nie wspomniał o niej Hanemannowi