To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- A planeta? - spytał Dom. - Jeśśśli byłaby to niewielka gęsta planeta, taka jak Phnobiss czy Widderssshinsss, mogłoby sssię to udać, gdyby ją wydrążyć i wypakować komputerami. Jessst to jednak bezowocna spekulacja, bo to nie ma sssensssu. Jessstem przekonany, że śśświat joke... Iluzja. Ig skomlał. Dom otworzył oczy i mrugnął - był zlany potem, a lewa ręka dziwnie go bolała. Po przeciwnej stronie kabiny Hrsh-Hgn wygrzebywał się z szafki, na którą został ciśnięty. - Isaac? - Robot puścił poręcz biegnącą dookoła kabiny. - Ostro było, nie? - spytał. - Czuję się, jakby ktoś mnie łupnął czymś dużym, dajmy na to planetą - ocenił Dom. - Albo dużą asteroidą... co się stało? - Jesteśmy w normalnej przestrzeni, w której sundog znalazł się raczej gwałtownie i niezręcznie. Dom podleciał do okna, próbując rozwiązać zasupłany porządnie żołądek i równocześnie spacyfikować bolącą głowę. - Frghsss... - zaklął jękliwie Hrsh-Hgn. - Sundog? Przeprosiny. Podróż przerwana wskutek okoliczności nie do przewidzenia: zakłócenie w międzyprzestrzennej czasowymiarowości. Musimy je ominąć w normalnej przestrzeni. Isaaca przylepiło do ekranu czujników. - Jest nadal o kilka milionów kilometrów, więc musi rzucać niezły cień... - ocenił. - Nie spieszy mu się... o rety, lepiej sami popatrzcie. Na maksymalnym zbliżeniu widać było wysmukły ostrosłup, powoli i majestatycznie obracający się i połyskujący, gdy od jego gładkiej powierzchni odbijało się światło bliższych gwiazd. Była to, innymi słowy, Wieża Jokerów. Dom dotarł do fotela pilota i poprosił sundoga, by zbliżył się do wieży. W ciągu paru minut znaleźli się o kilka kilometrów od nieruchomego obiektu, wokół którego gwiazdy krążyły niczym w planetarium na przyspieszonych obrotach. - Instytut płaci milion standardów nagrody za lokalizację i szczegóły każdej nowej budowli jokerów - przypomniał Dom. - Chcę ją złapać. - Przy tej prędkości? - zdziwił się Isaac. - To robota dla dwudziestu sundodów. Właśnie. - No, to możemy chociaż wyznaczyć jej kurs. Za to też jest nagroda, tyle że mniejsza. Możemy ją podzielić na trzech. Czterech. - Zgoda, czterech... - Dom urwał, z trudem łapiąc powietrze: coś złapało go jak w imadło i ścisnęło. Wyczuł statek, a raczej skomplikowaną strukturę atomową jego kadłuba i deuter pobłyskujący w komputerze matrycy niby kula czarodziejskiego ognia. Isaac przypominał różnobarwny kłąb prądów przepływających przez zwinięty aluminiowy drut z dodatkiem zjonizowanego wodoru, co dawało niezbyt przyjemne wrażenie. Umysł sundoga miał ciemno-purpurową barwę, przez którą przelatywały jaśniejsze myśli. Za burtą, po przeciwnej stronie Wieży, wyczuł inny statek; ktoś wiedział, że będą tu przelatywać, i czekał na nich. A raczej na niego. Metalizowany wodór wskazywał, że był w nim robot... znalazł się ponownie w umyśle sundoga... ich pola spolaryzowały się nagle z lekkim wstrząsem i Wieża zaczęła maleć w oddali. Przez moment czuł wściekłość umysłu znajdującego się na tamtym statku, po czym zniknęła ona w dali i szumie tła, gdy sundog z ulgą zanurzył się w kosmos. A z jego umysłu coś łagodnie się wycofało. Przez moment czuł niesprawiedliwość ograniczeń narzuconych przez posiadanie tylko pięciu zmysłów... a potem nastąpiła reakcja. Nie upadł tylko dlatego, że w nieważkości nie ma "dołu", za to zawisł ogłupiały, słuchając zaskoczonych protestów sundoga. Isaac i Hrsh-Hgn przyglądali mu się, po czym phnob ujął go delikatnie i zaciągnął do łóżka. - Wszystko widziałem - wymamrotał Dom. - Coś patrzyło przeze mnie... tam, za Wieżą czekał zabójca. - Jasssne - mruknął Hrsh-Hgn. - Pewnie. f! - Uwierz mi! ł - Jasssne. - Miał przeciwpancerny stripper! - Coś skłoniło sundoga do pospiesznego odlotu - zauważył Isaac. - Ty? Dom przytaknął gwałtownie i dodał powoli: - Myślę, że ja, ale... ale tuż przedtem widziałem... uwierzycie, że widziałem różne prawdopodobieństwa?... Widziałem, jak zostaliśmy zniszczeni, ale to było w innym wszechświecie... W tym uciekliśmy... Rany, nie potrafię tego opisać... nie mamy właściwych słów! 6 "Zastanowiliśmy się głęboko nad tą sprawą i oczywiście nie znaleźliśmy niczego wymagającego wyjaśnień w raportach geofizycznych. Zgodnie z nimi świat znany jako Pierwszy Bank Syriański jest planetą o średnicy siedmiu tysięcy mil i jądrze składającym się prawie w całości z krystalicznego kwarcu i powiązanych z nim elementów. Zapoznaliśmy się też z dowodzeniem przedstawionym przez dr. Ala Putachique'a z Ziemi, wyjaśniającym, jak przez tysiąclecia trzęsienia ziemi i inne zjawiska spowodowały wykształcenie się w sposób naturalny miliardów połączeń tranzystorowych w jądrze, tworząc największy komputer w galaktyce. Zdajemy sobie naturalnie sprawę, że Bank od wielu lat używany jest przez ludzi i pobliskie rasy humanoidalne do rozliczeń i przechowywania informacji oraz oficjalnie jest Skarbnikiem Gwiezdnej Izby Handlu. Apelujący poprosił o przedstawienie prawnej definicji człowieka, ponieważ pragnie być za takiego uznany, jak też pragnie uzyskać status istoty żywej. Pozostaje więc pytanie, czy Bank jest żywy? Zgodnie ze wszystkimi sprawdzonymi przez nas definicjami nie jest, co w naszej opinii bynajmniej nie przesądza sprawy. Bank nie był w stanie być tu dziś obecny fizycznie, co wymusiły oczywiste ograniczenia Roche'a, ale rozmawialiśmy z nim długo i szczegółowo. Pod koniec tej niezwykłej dyskusji mój kolega z Ziemi zauważył, co jak rozumiem, było cytatem z jakiegoś przedstawienia rozrywkowego, że niesprawiedliwe jest, by zwykły wirus miał życie, a Bank nie. Nigdzie nie znaleźliśmy niczego, co zabraniałoby uznać całą planetę za żywy organizm czy nawet za człowieka. Jest to niespotykane, ale nic poza tym. Dlatego też oficjalnie uznajemy Pierwszy Bank Syriański za istotę żywą i mającą wszechświatopogląd wystarczająco rozwinięty, by uznać go za człowieka. I życzymy mu, by jego orbita nigdy się nie degenerowała". Z przemówienia wygłoszonego przez Jego Gorącość CrAAgh 456°, mediatora przewodniczącego Gwiezdnej Izbie, 2104 (Patrz też: Life: A Legal Definition autorstwa Jego Gorącości 456°) Dom wcisnął się do budki i odczekał minutę, spoglądając przez kryształową płytę drzwi na dwa czy trzy tysiące ludzi w centralnym hallu, ale nikt nie: zwracał na niego uwagi. Przed sobą miał kryształową ścianę usianą czerwonymi punkcikami świetlnymi skupionymi najgęściej wokół zwykłego miedzianego dysku. - Proszę powiedzieć, co pana sprowadza - odezwał się dysk. Dom odprężył się. - Ty jesteś Bank? - spytał