To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jednak kiedy kobiety coraz częściej zaczęły zajmować się pracą zawodową i zdobywać dobra materialne, ich niechęć ujrzała światło dzienne, doprowadzając do przywrócenia w nowoczesnych społeczeństwach większej równowagi w zakresie podejmowania decyzji i rządzenia domem (Chałetz, 1990). Najwyraźniej widać to w Stanach Zjednoczonych. System pokrewieństwa w Ameryce Być może historia systemów pokrewieństwa wydaje się wam czymś bardzo odległym, niemniej jest ona istotna dla zrozumienia funkcjonowania tego systemu w Ameryce, a co za tym idzie, sytuacji każdego z nas oraz perspektyw na przyszłość. Strukturalnie rzecz 136 ujmując, nasz system pokrewieństwa jest bilateralny, neolokalny i zatomizowany, z niejasnym podziałem władzy i obowiązków domowych pomiędzy mężczyzn i kobiety. Taka struktura dość izolowanej rodziny, wraz ze zmieniającymi się i mało wyrazistymi normami w zakresie podziału obowiązków i władzy, prowadzi nieuchronnie do narastania konfliktów oraz liczby rozpadających się małżeństw (J. Turner, 1977). Przyjrzyjmy się tej sytuacji dokładniej. Industrializacja doprowadza do końca proces nuklearyzacji rodziny. Wielkie liczebnie rodziny nigdy nic były czymś przyjemnym, mimo całej romantycznej otoczki tworzonej wokół „dawnych czasów", toteż ludzie wyrywali się z nich, kiedy tylko było można. Proces ten rozpoczął się już w epoce rolnictwa; industrializacja doprowadziła go do końca, ponieważ szeroko rozgałęzione więzi pokrewieństwa stanowią utrudnienie w systemie industrialnym, w którym ludzie są bardziej moblini, opuszczają domy rodzinne, aby się kształcić, robić samodzielnie karierę zawodową, i starają się urządzić sobie życie jak najlepiej. Ale osamotnione rodziny nuklearne muszą zmagać się z licznymi problemami. Jednym z nich są oczekiwania, które od samego początku towarzyszą powstawaniu takiej rodziny. W Stanach Zjednoczonych ogromna wiara w romantyczną miłość zdominowała dobór partnera (J. Turner, 1977, s. 72-78): ludzie pobierają się dlatego, że podobają się sobie wzajemnie i pasują do siebie (natomiast mniej ważne są: zdolność do posiadania potomstwa, pieniądze, więzy rodzinne oraz inne mniej romantyczne względy); przyciąganie się wzajemne obejmuje miłość i seks, małżonków łączą zatem głównie więzy emocjonalne; dopasowanie zaś oznacza wolę przetrwania nawet w obliczu wielu przeszkód, ponieważ „miłość zwycięża wszystko". Oczywiście jeśli w ten sposób opiszemy ów zespół miłości romantycznej, jak czasami się go nazywa, wówczas łatwo może stać się on przedmiotem kpin. Jednak trzeba uczciwie przyznać, że takie właśnie ideały przyświecały, bądź też przyświecają obecnie doborowi współmałżonka. ! A zatem Amerykanie wnoszą do małżeństwa oczekiwania — zazwyczaj bardzo nierealne — na temat tego, jak być powinno. \ Co więcej, okazuje się, że wspólne zamieszkiwanie przed ślubem wcale nic sprzyja przyszłej trwałości małżeństwa. Na przykład w badaniach przeprowadzonych ostatnio w Szwecji, gdzie mieszkanie ze sobą przed ślubem jest bardzo rozpowszechnione, kobiety, które mieszkały wcześniej ze swoimi przyszłymi mężami, rozwodziły się kilka razy częściej aniżeli te, które nie mieszkały razem (Bennet i wsp., 1988). Podobne wyniki przynoszą ostatnie badania w Stanach Zjednoczonych. Wyraźnie coś tu jest nie w porządku, a mianowicie: ci, którzy żyją ze sobą bez ślubu, często boją się większego zaangażowania i mają różne wątpliwości co do małżeństwa; możemy zatem oczekiwać, że będą częściej się rozwodzić. Z kolei ci, którzy nie mieszkają ze sobą przed ślubem, wnoszą do małżeństwa nierealistyczne oczekiwania, przygotowując tym samym grunt pod zawiedzione nadzieje i złości. Te zakochane w sobie romantyczne pary muszą zmierzyć się z brakiem jasno określonych norm w odniesieniu do podziału władzy i obowiązków domowych. A jeśli na dodatek pojawią się dzieci, normy rozmywają się jeszcze bardziej. Jakie czynności w opiece nad dzieckiem powinien wykonywać mąż, a jakie żona? Kto ma decydujący głos i w jakich sprawach? Niełatwo jest odpowiedzieć na te pytania, zwłaszcza jeśli żona pracuje zawodowo albo poświęca bądź przerywa swoją karierę po to, by zajmować się dziećmi. Jeśli dodamy do tego troskę o sprawy finansowe, zmęczenie pracą i narastające zdenerwowanie oraz wzajemne pretensje wywołane staraniami, aby wszystko układało się jak najlepiej, wówczas okaże się, że w małżeństwie narasta napięcie, które może doprowadzić do rozwodu. Wyższa liczba rozwodów jest zatem nieunikniona. Ale jak duża? I czy w Ameryce upada instytucja związków rodzinnych? 137 o <" 8? 1'^ S| 1920 1930 1940 1950 1960 rok 1970 1980 1990 Ryć. 9.1 . Wskaźnik rozwodów w Ameryce Wskaźnik rozwodów trudno jest obliczyć z tej prostej przyczyny, że jeśli chcemy zrobić to dokładnie, należałoby kazać ludziom najpierw się pobrać, a potem upewnić, czy naprawdę chcą się rozwieść. Tak więc liczby beztrosko podawane przez środki masowego przekazu — 50 procent małżeństw rozwiodło się! — są mało wiarygodne, jeśli nie całkiem błędne. Jednym z najwygodniejszych sposobów obliczania jest liczba rozwodów na tysiąc zamężnych kobiet powyżej szesnastego roku życia; umożliwia ona przynajmniej porównywanie danych w określonym czasie. Na rycinie 9. l widzimy, że w 1920 roku było osiem rozwodów na tysiąc zamężnych kobiet; w 1940 roku — 8,7; około 1946 — 17,8 (wszystkie te pospiesznie zawierane małżeństwa przed i podczas wojny zaczęły się rozpadać); w 1950 liczba ta spadła do K), 3, po czym zaczęta rosnąć: 14,9 w 1970, 20,3 w 1975, 22,8 w 1979, 24,6 w 1980 i 23,3 w 1990