To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Opadła zasłona, ukazując oczom zebranych wielki plakat, na którym trzymające się za ręce dzieci opasywały kręgiem kulę ziemską. Napis głosił: RĘCE NADZIEI - POMOC DLA DZIECI Z AIDS. - Chciałabym podziękować wszystkim państwu za dzisiejszą obecność - zaczęła. - Jak niektórzy z was wiedzą, dwie osoby z mojej rodziny zmarły na AIDS - moja ukochana siostra i siostrzenica, zaledwie siedmioletnia dziewczynka. To właśnie przez pamięć o nich zorganizowałam program Ręce Nadziei, w ramach którego gromadzone są środki rządowe, prywatne oraz pochodzące od instytucji medycznych. W 1960 roku John Kennedy wezwał do podjęcia prób, aby jeszcze przed końcem lat sześćdziesiątych Amerykanin wylądował na Księżycu. I udało się. Dziś ja apeluję do największych naukowców Stanów Zjednoczonych i całego świata, niezależnie od rasy, religii czy wyznawanych poglądów. Połóżmy kres pladze AIDS przed rokiem 2010. Proszę wszystkie narody o mobilizację i przeznaczenie na ten cel środków, jakimi dysponują. Stańcie wraz ze mną do tej batalii. AIDS nie zna polityki. Nie uznaje granic państw ani narodów. Uderza w bogatych i biednych, w kraje rozwinięte i rozwijające się. Bez wyjątków. Najbardziej niewinnymi i bezbronnymi ofiarami tego koszmaru są nasze dzieci. Tak, wszystkie one są nasze. W dniu Święta Dziękczynienia moimi gośćmi w Białym Domu będzie sto trzydzieścioro dzieci z całego świata. Dla niektórych z nich to ostatnie święto, jakim mogą się cieszyć. Dla innych, mam nadzieję i modlę się o to, dzisiejszy dzień stanie się początkiem powrotu do życia. French obserwował twarze zebranych. Wyraz sceptycyzmu bądź podejrzliwości ustępował powoli miejsca prawdziwemu zrozumieniu. Ta kobieta miała dar przełamywania ludzkiego samolubstwa i uprzedzeń, potrafiła sięgać do serc i sumień. Dodge widział w życiu wielu szlachetnych ludzi mających umrzeć. Niektórych sam wysłał na śmierć. Ale w tej chwili modlił się w duchu, żeby Claudię Ballantine czekał inny los; żeby żyła bezpiecznie, z dala od drogi ciemności, którą on kroczył. 5 Egzekutor wysiadł z taksówki prosto w silny szkwał, dmący od Morza Japońskiego. Do posterunku policji było niecałe dziesięć metrów, a mimo to marynarka i buty przemokły mu na wylot, zanim zdążył wejść do budynku. W środku pachniało rybimi głowami, ryżem i nieświeżą, ostro przyprawioną kapustą. Ze ścian odłaziła farba koloru przeraźliwej żółci. Przed biurkiem oficera dyżurnego siedzieli na długiej ławie zatrzymani. W ich oczach widać było rezygnację. Egzekutor wyminął kiwających się narkomanów, prostytutki, ponurych młodzieńców o bandyckich twarzach, których przymknięto zapewne za włóczęgostwo albo okradanie sklepów. Nowe władze Hongkongu nie były tak tolerancyjne wobec ludzkich słabości jak Brytyjczycy. Nie budząc zainteresowania dyżurnego policjanta, Egzekutor wszedł w wąski korytarz. Z mijanych cel dobiegały jęki i chrapanie, a zza opatrzonych ciężkimi metalowymi drzwiami pokojów przesłuchań - stłumione krzyki. Na końcu korytarza znajdowało się mikroskopijne pomieszczenie o powierzchni zaledwie metra kwadratowego. Sufit i ściany pokrywała gruba warstwa materiału dźwiękochłonnego. Egzekutor usiadł przed ekranem nowoczesnego komputera. Uruchomił go i już po chwili uzyskał łączność z satelitą klasy Fujian wystrzelonym przed czterema laty z chińskiej wyrzutni w rejonie Lob-nor. Jak zwykle z podziwem pomyślał, że Chińczycy okazali dużo sprytu, umieszczając ten miniaturowy ośrodek łączności na zapleczu brudnego posterunku w centrum najbiedniejszej dzielnicy Hongkongu. Było wyjątkowo mało prawdopodobne, żeby wywęszyć coś w tej sprawie mogli urodzeni i wychowani w Hongkongu agenci brytyjskiego wywiadu, których Anglicy pozostawili tu po sobie w spadku. Satelita dał sygnał, że jest gotów do przesłania danych. Egzekutor wstukał kolejny kod. Sam wymyślił tę metodę kontaktowania się ze swoim szefem, obawiając się wszelkich dróg bezpośrednich. Szef wysyłał zaszyfrowane wiadomości do satelity, gdzie trafiały do banku pamięci. Później sygnał szedł do taniego pagera, który Egzekutor zawsze nosił przy pasku. Pager wibrował tylko, nie wydając dźwięku. To wystarczało. Tekst pojawił się na ekranie od razu rozszyfrowany. Egzekutor zapamiętał go, nie zapisując ani słowa, po czym skasował całość i wyłączył komputer. Ogólnie rzecz biorąc, spodziewał się takich wieści. Nic nowego pod słońcem. Przypomniał sobie, jak ludzie, którzy go zatrudnili, zapewniali, że jego wyjątkowy talent nie będzie potrzebny, że po prostu rezerwują go dla siebie na wszelki wypadek. No i zdarzył się ten "wypadek". Zagrzmiało. Egzekutor wyobraził sobie, że to łoskot kości, które rzucił Bóg. Opuścił posterunek tą samą drogą, którą wszedł. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Na dworze trudno byłoby go śledzić ze względu na ciemności i siekący deszcz. Machnął na taksówkę, wskoczył do środka, podał adres kierowcy. Po piętnastu minutach był już na szóstym piętrze starego, ale dobrze utrzymanego wieżowca. Apartament przewyższał rozmiarem większość mieszkań w Hongkongu. Pochodził z połowy lat sześćdziesiątych, kiedy ceny nieruchomości w mieście kształtowały się jeszcze względnie normalnie. Pokoje urządzono na zachodnią modłę - skandynawskie meble z jasnego drewna, kolorowe dywany i zasłony