To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Może zjem tutaj obiad, nie będzie więc pani tak samotna. - Mówiąc to, wstał, ociągał się jednak z pożegnaniem. - Noc minie spokojnie, prawda? Martwił się o nią, nie chciał, żeby było jej źle. - Będę się dobrze czuła. - Uśmiechnęła się ciepło. - Obiecuję. A teraz niech pan wraca do rodziny, bo pomyślą, że straszna ze mnie nudziara. - Rozumieją, co znaczy mieć w rodzinie lekarza. Zajrzę jutro - powiedział już w progu. Pomachała mu z łóżka ręką. Raz jeszcze pomyślała, jaki to miły człowiek i jakie miała szczęście, że go poznała. Rozdział trzeci Książka, którą nazajutrz przyniósł doktor Obraźenski, była tak piękna, że dziewczynie łzy stawały w oczach, kiedy czytał jej niektóre wiersze. Z wolna uchylał drzwi do świata, którego nie znała i o którym nie miała pojęcia, świata przeżyć i zainteresowań intelektualnych. Dopiero tego ranka zaczęła czytać jedną z powieści, które jej zostawił. Przy obiedzie rozmawiali o niej. Podobnie jak wiersze. które przyniósł, była to jedna z jego ulubionych lektur. Czas, jaki upłynął jej na rozmowie, wydawał się jedną chwilą. Oboje zaskoczyło odkrycie, że jest już czwarta po po łudniu. Obraźenski zebrał się do wyjścia, z niechęcią uprzytamniając sobie, że chora wygląda na zmęczoną. - Nie powinienem pani męczyć jak natręt - rzekł ze skruchą. - Nikt o tym nie wie lepiej niż ja. - Czuję się świetnie - zapewniała, szczerze zadowolona z długiej rozmowy. Obiad jadła w łóżku, a doktor siedział obok przy małym stoliku. - Chciałbym, żeby teraz pani zasnęła - powiedział łagodnie, pomagając się jej wygodniej ułożyć w łóżku i poprawiając poduszki. Mogła się tym zająć pielęgniarka, miał jednak ochotę zrobić to sam. - Niech pani śpi, ile dusza zapragnie. Zostanę dzisiaj w pałacu na kolacji, a w drodze powrotnej zajrzę tutaj, za pani pozwoleniem. Tak właśnie postąpił zeszłego wieczoru, czym ją ujął. Znikła pajęczyna duszącej ją samotności. - Będzie mi miło. - Wyglądała już na senną. Zgasił lampy koło niej i cicho wyszedł z pokoju. W progu jeszcze się odwrócił. Oczy miała zamknięte, a zanim zdążył opuścić pawilon, już spała. Spała spokojnie do kolacji. Po przebudzeniu zastała przy łóżku rysunek. Aleksy zaszedł z wizytą po południu, ale pielęgniarka powiedziała mu, że Danina śpi. Zostawił dla niej rysunek, przedstawiający ją, kiedy zeszłego lata usiłowała pływać. Jak większość chłopców w jego wieku uwielbiał z niej żartować, a że była w wieku jego sióstr, nie czuł się wcale skrępowany. Na kolację dostała bulion. Kiedy doktor Obraźenski wstąpił do niej w drodze z pałacu Aleksandrowskiego, po pijała właśnie małymi łyczkami herbatę. Był w pogodnym nastroju, opowiadał o kolacji. Jadał ją z rodziną carską parę razy w tygodniu, raczej częściej niż rzadziej. - To cudowne osoby - powiedział ciepło. Nie krył admiracji zarówno dla cara, jak i dla carowej. - Mają tyle obowiązków, tyle ciężarów. Czasy są ciężkie, zwłaszcza teraz, kiedy toczy się wojna. W miastach ciągłe niepokoje. Poza tym zdrowie Aleksego to oczywiście ich wieczne zmartwienie. Hemofilia była stałym problemem, wymagającym bez ustannej obecności lekarza przy chłopcu. To dlatego doktor spędzał przy nim tyle czasu, chociaż dzielił swe obowiązki z doktorem Botkinem. - Panu też musi być ciężko - powiedziała cicho Danina - tyle czasu spędzać z dala od rodziny, od własnych dzieci. Wiedziała, że jego żona jest Angielką i że mają dwóch synów, dwunasto- i czternastoletniego. - Cesarz i cesarzowa wydają się to rozumieć. Bardzo uprzejmie wiele razy zapraszali Marie, ale ona nigdy nie przychodzi. Nie cierpi okazji towarzyskich. Woli być w domu z chłopcami albo po prostu spokojnie siedzieć i szyć. Nie interesuje się ani tym, co robię, ani ludźmi, dla których pracuję. Daninie nie chciało się w to wierzyć, zwłaszcza biorąc pod uwagę, o kim mowa. To nie byli zwykli pracodawcy. Nie mogła wyjść ze zdumienia, że żona doktora w jakiś sposób mu nie zazdrości. Trudno uwierzyć, by była aż tak nietowarzyska. Może jest nieśmiała albo czuje się nie zręcznie. - Słabo mówi po rosyjsku, to także stawia ją w kłopotliwym położeniu. Właściwie nigdy nie starała się nauczyć języka. Od dawna było to między nimi kością niezgody. Tego jednak Obrażenski nie powiedział Daninie. Skarżyć się przed nią na Marie? Nie pozwoliłby sobie na taką nielojalność. Co prawda, intrygowało go, że te dwie kobiety wydają się tak różne. Jedna tak pełna życia, druga taka znużona, taka nieszczęśliwa, znudzona, wiecznie rozczarowana. Nawet po chorobie Danina zarażała otoczenie energią i pasją życia